Jak to się stało, że do Kowar nas zawiało...?
Otóż już w październiku podjęliśmy decyzję, że w przerwie świątecznej między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem chcemy wyruszyć całą naszą rodzinką gdzieś w góry. Początkowo zastanawialiśmy się przez chwilę, czy nie udać się do sprawdzonego już miejsca w Gorcach, ale po krótkim namyśle stwierdziliśmy, że pojedziemy gdzieś indziej.
Wpadliśmy na pomysł, aby odwiedzić Karpacz, gdyż dawno nas tam nie było. Jednak, jak się wkrótce okazało, znaleźć fajną i niedrogą kwaterę w okolicach Sylwestra dla naszej czteroosobowej rodzinki w tej miejscowości jest wręcz niewykonalne. Dlatego zaczęliśmy szukać czegoś w okolicy... Natrafiliśmy więc na Kowary, o których nic nie wiedzieliśmy. Zarezerwowaliśmy przez portal internetowy noclegi w kawalerce, którą mieliśmy do całkowitej dyspozycji w bardzo dobrej cenie (110 zł za cztery osoby!)
Gdy zbliżał się termin naszego wyjazdu, zaczęliśmy szukać informacji na temat okolicznych atrakcji, których wcale nie jest mało. Coraz bardziej nam się wirtualnie na razie podobało!
Zaraz po Świętach Bożego Narodzenia wyruszyliśmy w długą podróż ( z Łodzi, gdzie mieszkamy do Kowar jest ponad 330 km). Myśleliśmy, że dotarcie na miejsce zajmie nam cały dzień, ale spotkała nas już na wstępie bardzo mila niespodzianka, a mianowicie okazało się, że trasa wiedzie niedawno oddaną drogą ekspresową S8 i pomknęliśmy nią do samego Wrocławia w 2 godziny. Dalsza część trasy nie była już tak szybka, ale na miejsce dotarliśmy po czterech godzinach jazdy.
Zaraz po rozpakowaniu się udaliśmy się na rekonesans po najbliższej okolicy i od razu zauroczyła nas ta niewielka miejscowość położona niedaleko Karpacza, nad którą górowały obsypane śniegiem Karkonosze. Centrum miasta ma piękną starówkę z kamieniczkami z XVI-XIX wieku i okazałym ratuszem, gdzie można znaleźć różne lokale gastronomiczne, w których można zjeść pyszne placki ziemniaczane (przysmak naszych synków) lub inne lokalne specjały w bardzo przystępnej cenie.
Po spacerze w śniegowo-nocnej atmosferze udaliśmy się na miejsce naszego odpoczynku z pomysłami na to, co będziemy robić w kolejne dni.
Następnego dnia udaliśmy się najpierw do najstarszej budowli w mieście-kościoła parafialnego na mszę, by zaraz po niej odkrywać uroki starych sztolni i szukać skarbów ukrytych w kowarskich kopalniach uranu.
Frajdy było co niemiara, bo najpierw wszyscy dostali specjalne górnicze kaski i jak prawdziwi górnicy ruszyliśmy podziemną trasą wiodącą przez stare wyrobiska do grot pełnych walońskich skarbów. Każdy z nas z duszą na ramieniu czekał na kolejne niespodzianki, które mieliśmy znaleźć. Ogromne wrażenie zrobiło na naszych dzieciach przedstawienie z użyciem iluminacji świetlnych wybuchu bomby atomowej w Hiroszimie.
Po trwającej około godzinę wycieczce z przewodnikiem poczuliśmy się nieco głodni i zmęczeni i postanowiliśmy zjeść pizzę w położonym niedaleko naszej kwatery lokalu. Zamówiliśmy duże pizze i naprawdę okazały się przepyszne, a ilość dodatków bardzo pozytywnie nas zaskoczyła! Zadowoleni i z pełnymi brzuchami udaliśmy się do naszego apartamentu, by obmyśleć plan działania na dalszą część naszego pobytu w Karkonoszach.
Kolejny dzień minął nam pod hasłem aktywności ruchowej i działań grupowych. Mój mąż postanowił wyruszyć na zimowy podbój Śnieżki indywidualnie, a my (mama, Dawidek i Kacperek) chieliśmy zdobyć inny szczyt, a mianowicie górę Radziwiłłówkę, z której mieliśmy zamiar pozjeżdżać na sankach. Tata skoro świt rozpoczął samotną wędrówkę i niestraszne mu było nawet -12 stopni na dworze. Reszta naszej ekipy pod moim dowództwem wzięła zimowy sprzęt i odpowiedni ekwipunek (termos z gorącą herbatką, ciasteczka, kanapeczki) i zasiadła na saniach, które z braku konia sama musiałam ciągnąć kilka kilometrów. Po drodze mijaliśmy piękne budowle i mielismy dotrzeć do zabytku, jakim jest jeden z kowarskich pałaców, a mianowicie „Ciszyca”. Tutaj spotkał mnie zawód, gdyż inaczej go sobie wyobrażałam, a okazał się zwykłym domem mieszkalnym. No cóż, trzeba było pogodzić się z rzeczywistością i ruszyć dalej ku Radziwiłłówce. Niedługo po tym znaleźliśmy naszą górkę, która była na wyłączność dla nas. Byliśmy zaskoczeni, że przy takiej pięknej pogodzie i do tego w okresie ferii świątecznych nie ma tam żadnych dzieci.
My za to pozjeżdżaliśmy z górki za wszystkie czasy i mieliśmy z tego wiele radości, a gorąca herbatka nie pozwoliła nam zmarznąć. Ze stoku tej góry mogliśmy podziwiać panoramę Karkonoszy rozświetloną grudniowym słońcem. Po takiej wyprawie wróciliśmy do domu, by zjeść coś dobrego i czekać na tatę, któremu udało się dotrzeć na najwyższy szczyt-Śnieżkę. Po powrocie wymieniliśmy się wrażeniami. Zmęczeni, ale bardzo zadowoleni poszliśmy spać, bo już od rana czekały na nas kolejne atrakcje.
Rano postanowiliśmy odwiedzić pobliski Karpacz. Po dotarciu na miejsce udaliśmy się do Muzeum Zabawek, które mieści się w budynku dawnej stacji kolejowej. Dzieci mogły oglądać stare lalki, autka, kolekcje zabawek z innych krajów i wiele innych atrakcji. Po zwiedzaniu zrobiliśmy sobie przerwę na lunch, a następnie ruszyliśmy samochodem w dalszą drogę, której celem była niezwykła Świątynia Wang zbudowana w XII i XIII wieku w Norwegii,a sprowadzona do Polski w XIXwieku i tutaj zrekonstruowana. Obecnie jest tam parafia ewangelicka z niewielkim cmentarzem, na którym pochowany jest m.in. Tadeusz Różewicz. Stamtąd rozpościera się piękny widok na Śnieżkę i okolicę, po której można wędrować górskimi szlakami. Po sesji zdjęciowej skosztowaliśmy jeszcze góralskich serków z żurawiną i pojechaliśmy dalej. Tak się złożyło, ze akurat tego dnia w oddalonych o 3 km od Karpacza Ścięgnach miał się odbyć pokaz rodeo w miasteczku z Dzikiego Zachodu. Oczywiście niewiele myśląc stwierdziliśmy, ze musimy tam być. Na trasie zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę, by pozjeżdżać z chłopakami na sankach z pobliskiego stoczku. Jednak szybko musieliśmy zrezygnować z tej atrakcji, gdyż właściciel uznał, ze tam tylko mogą być narciarze, którzy wykupili karnet na wyciąg, a za sanki musielibyśmy dodatkowo zapłacić. Trochę zniesmaczeni wycofaliśmy się i pojechaliśmy do miasta kowbojów. Tam na miejscu czekały na liczne niespodzianki, gdyż w cenie biletu na rodeo mieliśmy oprócz najważniejszego pokazu z psami pasterskimi, bydłem, ujeżdżaniem koni inscenizację napadu na bank, pojedynek rewolwerowców, taniec indiański oraz ognisko z kiełbaskami.
Dzień był wypełniony po brzegi i dostarczył nam mnóstwa wrażeń, ale to jeszcze nie był koniec naszego pobytu w Kowarach i mieliśmy już coś w zanadrzu na ostatni dzień roku, czyli Sylwester.
By nie nudzić się (co raczej nam nie grozi) sylwestrowe przedpołudnie spędziliśmy w Parku Miniatur Zabytków Dolnego Śląska mieszczącego się w dawnej fabryce dywanów, w którym można oglądać piękne dwory, pałace, kościoły z Dolnego Śląska wykonane w skali 1:25. Dzieciaki biegały po dziedzińcach zamkowych niczym możnowładcy, a tata nie omieszkał zrobić synom sesji zdjęciowej. Po obejrzeniu parkowych atrakcji podziwialiśmy jeszcze budowle w hali i każdy mógł przemienić się w kataryniarza i z dźwiękami tego instrumentu przenieść się odległe czasy...Na koniec naszej wycieczki jeszcze coś dla milusińskich-czeski sklep, w którym można kupić gadżety z postaciami z bajek naszego dzieciństwa. Niestety, zakup krecika, czy jego przyjaciół wiąże się ze sporymi wydatkami, więc w takiej sytuacji trzeba wykazać się silnym charakterem lub umiejętnością perswazji, by nie ulec dziecięcym fanaberiom...Potem poszliśmy ulepić wielkiego bałwana i malutkiego bałwanka, a następnie na pobliską górkę, by pojeździć na sankach.
Koniec roku zbliżał się wielkimi krokami, a i my musieliśmy się przygotować do kowarskiej nocy sylwestrowej. W związku z tym zakupiliśmy fajerwerki, sztuczne ognie, szampana oraz coś do jedzenia. Byliśmy przygotowani na witanie Nowego Roku!
Obudziliśmy się o rok starsi i ze świadomością, że to już końcówka naszego pobytu w tym urokliwym miejscu. Nie mogliśmy sobie pozwolić, by dzień ten był zmarnowany i dlatego podjęliśmy decyzję, by zobaczyć jeszcze raz Śnieżkę, ale od czeskiej strony. Pojechaliśmy w kierunku naszych sąsiadów przez najwyżej położone przejście graniczne-Przełęcz Okraj, by następnie dotrzeć do miejscowości Pec pod Śnieżką, z której to kolejką linową można dojechać na sam szczyt Śnieżki. W międzyczasie, gdy staliśmy już po bilety, okazało się, ze z powodu zbyt silnego wiatru możemy wjechać tylko Różanej Góry. Trochę nas to zasmuciło, ale stwierdziliśmy, że i tak jedziemy. Chłopaki po raz pierwszy w życiu jechali taką kolejką i bardzo im się ta przygoda podobała. Po wyjściu z wagonika urządziliśmy sobie zimowy spacer w kierunku Śnieżki. Akurat pogoda sprzyjała i naszym oczom ukazał się szczyt i rzesze turystów podążających pieszo na wierzchołek. W tak pięknej zimowej scenerii moi panowie zaczęli uprawiać „pupozjazd” i robić na śniegu orzełki i aniołki.
Ten kilkudniowy wypad uważamy za bardzo udany i polecamy wszystkim rodzinom Kowary, które nie są kurortem pokroju Karpacza, ale mają swój urok, ciszę i spokój, a przy okazji wiele atrakcji zarówno dla dużych, jak i dla małych (my wszystkiego nie zobaczyliśmy). Można tu aktywnie spędzić czas w każdej porze roku.
Podejrzewam, że jeszcze tu kiedyś powrócimy... Kto wie, może nawet latem...