Czy byliście kiedyś w prawdziwym domku dla lalek? Jeśli nie to koniecznie musicie wybrać się do Pałacu Radziwiłłów w Nieborowie. Rodzice zabrali nas tam na jednodniową niedzielną wyprawę za miasto.
Główną atrakcją wycieczki miał być spacer po wspaniałym przypałacowym ogrodzie, ale my zachwyciłyśmy się równie mocno wnętrzami samej rezydencji. Najbardziej ze wszystkich sal podobała mi się "czerwona komnata". Podobno mieszkała w niej najprawdziwsza księżniczka. Z całą pewnością lubiła czerwień równie mocno jak ja, bo wszystkie ściany, fotele i nawet podłoga były pokryte tkaninami właśnie w tym kolorze. Moją siostrę Laurę zaciekawiły z kolei dwa ogromne globusy, które stały w olbrzymiej bibliotece pełnej różnych mebli i starych portretów. Szkoda tylko, że nie można było nimi pokręcić! To byłaby dopiero zabawa! Poza tym wszystkie pomieszczenia były bardzo "błyszczące" i takie śliczne jak w domku dla lalek należącym do naszej babci. Choć nigdy nie możemy się nim bawić to często oglądamy jego miniaturowe wnętrza.
Prosto z Pałacu pobiegłyśmy z siostrą pobawić się chwilę w prawdziwym labiryncie. Na szczęście nie był zbyt wysoki i bez trudu mogłyśmy znaleźć z niego wyjście, ale frajda i tak była ogromna. W parku wszystkie drzewa i krzewy rosły bardzo równiutko i wyglądało to trochę śmiesznie. Mama wytłumaczyła nam, że jest to taki specjalny styl, w którym wszystko jest pod tzw. "linijkę". No nie wiem, czy ja na miejscu tych wszystkich roślinek chciałabym stać tak sztywno przez cały czas.
Znacznie bardziej podobała się nam dalsza część ogrodu, gdzie zieleń mogła rosnąć tam gdzie chce. Przynajmniej takie sprawiało to wrażenie. Nawet pszczółkom to miejsce bardziej przypadło do gustu, bo słychać je było bardzo wyraźnie pod każdym drzewem.
Po chwili odpoczynku na niebieskich leżaczkach spacerowym krokiem dotarłyśmy z powrotem na dziedziniec. I tu czekała na nas znowu niespodzianka. Mama zabrała nas do miejsca, gdzie mogłyśmy zobaczyć na filmie jak robi się porcelanowe naczynia. Niestety nie mogłyśmy same spróbować tej sztuki, ale za to obejrzałyśmy najładniejsze dzieła. Były super kolorowe i obie uznałyśmy, że idealnie pasowałyby do naszego domu. Nie można jednak było ich kupić, bo to są takie stare eksponaty do oglądania. Spodobała mi się ich nazwa "majoliki". Ładnie prawda?
Słoneczko świeciło mocno na niebie i wcale nie chciałyśmy kończyć tutaj naszej podróży. Na szczęście Tata powiedział, że przygotował dla nas jeszcze wiele atrakcji. I tak, kilka minut później staliśmy już wszyscy pod bramą Ogrodu w Arkadii założonego przez panią Helenę Radziwiłłową. Nazwa tego miejsca brzmiała dla nas bardzo tajemniczo – okazało się, że jest bardzo trafna, bo skrywało ono naprawdę wiele tajemniczych zakamarków.
Niektóre wyglądały trochę strasznie, jakby mieszkały tam jakieś leśne duchy lub inne stworki. Nie powstrzymało nas to jednak przed wchodzeniem do wszystkich dziur i zaułków. Z siostrą w końcu zawsze jest raźniej. [zdjęcie nr 8] W tym ogrodzie można było biegać i bawić się w berka do woli. Inne dzieci robiły to samo co my i nikt z dorosłych nie robił żadnych dziwnych min. Wszyscy za to wyglądali na bardzo szczęśliwych i zadowolonych.
Na pięknej łące, pełnej żółciutkich mleczy urządziliśmy sobie na koniec rodzinny mini piknik. Kanapki i herbatka pośród pachnących kwiatów smakowała znacznie lepiej niż na co dzień. Z Ogrodu w Arkadii udaliśmy się prosto do położonego niedaleko Skansenu Wsi Łowickiej w Maurzycach. Tam to dopiero się działo. Lepiłyśmy ceramiczne ptaszki, uczyłyśmy się robić ozdoby z bibuły i nawet upiekłyśmy chrupiące rogaliki. Ale po kolei – jak zwykle chciałabym opisać Wam wszystko naraz. Pierwsza chałupa okazała się być wiejską szkołą. W środku można było usiąść w prawdziwej starej ławce i posłuchać opowieści Pani nauczycielki o tym jak wyglądała kiedyś nauka. Muszę powiedzieć, że wolę obecne czasy, bo teraz na szczęście nie dostaje się już linijką po łapkach za złe zachowanie na lekcji.
W następnej chacie mogłyśmy razem z Laurką ulepić gliniane ptaszki. Nie było to takie proste, ale z pomocą mamy udało się nam stworzyć piękne figurki. Zostawiłyśmy je w skansenie do wypalenia w piecu. Może kiedyś po nie wrócimy... W innej izbie Pani ubrana w haftowany strój uczyła dzieci robić kwiaty i inne ozdoby z bibuły. Mi trochę brakowało cierpliwości, ale Laura zrobiła ślicznego tulipana. Ja w tym czasie pooglądałam sobie gotowe bukiety i inne dekoracje, którymi przyozdobione było całe pomieszczenie.
W następne miejsce przywiódł nas wszystkich wspaniały zapach chleba..Okazało się, że właśnie wyjęto z pieca pieczywo przygotowane przez dzieci. My też bardzo chciałyśmy zrobić takie smakowite bułeczki. Umyłyśmy rączki, podwinęłyśmy rękawki i z wielkim zapałem zabrałyśmy się za lepienie rogalików. Muszę przyznać, że Laurce wyszły ładniejsze. Moje ciasto trochę za mocno kleiło się do rączek, ale z pomocą mamy udało mi się je w końcu "odczepić". W oczekiwaniu na gotowy wypiek odwiedziliśmy jeszcze z rodzicami bardzo ładny, drewniany kościół i obejrzałyśmy stare rolnicze narzędzia. Mogłam nawet usiąść na prawdziwym traktorze. Szkoda tylko, że nie działał.
Gdy wróciłyśmy pod piec nasze rogaliki już na nas czekały. Zabrałyśmy je ze sobą do karczmy, gdzie z gorącym żurkiem łowickim smakowały wybornie. Mówiąc w naszym siostrzanym języku po prostu "delicja". Jeśli jednak bardzo zgłodniejecie i nie wystarczą Wam własnoręcznie wykonane wypieki, możecie spróbować tradycyjnych polskich potraw w karczmie znajdującej się na terenie skansenu. Gdy nadszedł już czas powrotu do domu było nam trochę smutno, że już musimy opuszczać to miejsce. Rodzice obiecali nam jednak, że jeszcze tu wrócimy. Przecież musimy zabrać nasze gliniane ptaszki. Na razie poczekają sobie na parapecie chałupy wygrzewając się w pięknym majowym słońcu. Wracając zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę na rynku w Łowiczu. Musieliśmy zwieńczyć ten wspaniały dzień gałką ulubionych lodów :).
PS. Muszę Wam jeszcze wspomnieć, że cały czas towarzyszył nam nasz piesek Pchełka. Jeśli więc macie czworonożnego szczekającego przyjaciela, śmiało możecie zabrać go ze sobą w podróż. Nie zapomnijcie tylko o smyczy i specjalnych torebkach na nieczystości.
Praktyczne informacje dla rodziców:
Wspaniała 1-dniowa wycieczka Odległość z Warszawy do Nieborowa i Łowicza to około 80 km (z Łodzi ok. 65 km) Idealny i szybki dojazd autostradą A2 (zjazd węzeł Skierniewice, na rondzie 3 zjazd na Nieborów, droga nr 70)
Pałac w Nieborowie Nieborów 232, www.nieborow.art.pl ceny biletów: bilet rodzinny (2+2 do 4 dzieci) = 50 zł; pies 8 zł, w poniedziałek wstęp wolny godziny otwarcia: 10-18 Na przeciwko parku znajduje się restauracja serwująca dania kuchni polskiej.
Park w Arkadii ceny biletów: normalny 12 zł, dzieci 7-16 lat 1 zł, młodsze wchodzą za darmo, pies 8 zł, w poniedziałek wstęp wolny godziny otwarcia: 10-20
Skansen w Maurzycach muzeumlowicz.pl ceny biletów: normalny 8 zł, ulgowy 5 zł godziny otwarcia: 10-18 Na terenie skansenu znajduje się karczma z lokalnymi potrawami.