To niesamowite ile ciekawych miejsc w Polsce można odwiedzić w ciągu tygodnia. Tegoroczne wakacje postanowiliśmy spędzić zupełnie inaczej niż wszystkie dotychczasowe. Raz, że z namiotem, który był zupełną nowością dla naszego 4,5-latka. Dwa – tym razem wakacje zaplanowane zostały nad wodą, a nie w górach jak co roku.
Nasza trasa po wielu modyfikacjach nabrała ostatecznego kształtu i plan na najbliższe 6 dni kształtował się następująco:
Stegna – Elbląg – Olsztyn – Reszel – Święta Lipka – Kętrzyn – Wilczy Szaniec – Giżycko-Stańczyki – Augustów i powrót do domu. W sumie około 1000 km!
Czy udało nam się zrealizować założony cel? Odpowiem, że tak, i to w 110%!
Po pierwsze – Bałtyk, który tato obiecywał synowi od pół roku, a obietnic jak wiadomo – trzeba dotrzymywać. W największe upały sierpniowe zajęliśmy miejsce na campingu w Stegnie przy samiuteńkiej plaży. Już sam fakt pierwszej w życiu nocy spędzonej w namiocie zrobił na Adasiu duże wrażenie.
Stawianie namiotu, gotowanie na palniku turystycznym okazało się tak interesujące jak plaża. Spędziliśmy tu 3 dni robiąc to co robi się na plaży: budowaliśmy zamki, próbowaliśmy kąpać się w wodzie, która miała około 18 stopni (a powietrze około 33), łapaliśmy meduzy do wiadra, spacerowaliśmy. I chociaż było miło, to upał, dziki tłum plażowiczów za parawanami przekonał nas by ruszyć dalej.
W drodze do Elbląga czekała na nas niespodzianka – akurat został podnoszony most zwodzony w Rybinie na Żuławach na rzece Szkarpawie. Takich rzeczy nie spotyka się w miejscu gdzie mieszkamy. Z zaciekawieniem Adaś obejrzał podnoszenie i opuszczanie mostu i ruszyliśmy do Elbląga.
Zawsze traktowaliśmy Elbląg po macoszemu. Odkładaliśmy wizytę na bliżej nieokreślone „kiedyś”, które w końcu nadeszło. Jakże byliśmy pozytywnie zaskoczeni wizerunkiem najbardziej reprezentacyjnej części miasta! Jako pierwsza przywitała nas katedra Świętego Mikołaja wraz z 97-metrową wieżą! Przemierzając miejskie uliczki dowiedzieliśmy się, że cała starówka jest nowa! Elbląg był niestety doszczętnie zniszczony podczas II wojny. Spacerkiem dotarliśmy do Bramy Targowej, przed którą stoi pomnik małego piekarczyka, który wg legendy, przeciął łopatą liny utrzymujące dębową kratę, która broniła dostępu do miasta i tym sposobem udaremnił wejście Krzyżaków do Elbląga. A rzecz się miała w 1521 roku gdy Elbląg należał do Polski. Warto wspiąć się na wieżę, skąd roztacza się wspaniała panorama miasta. Tu także swój początek ma Kanał Elbląski - najdłuższy żeglowny kanał w Polsce, unikatowy w świecie zabytek techniki. A czy wiecie, że Elbląg jest jedynym miastem, w którym zbudowano po wojnie aż dwa zwodzone mosty?
Chcąc realizować nasz założony plan ruszyliśmy dalej do stolicy Warmii i Mazur – Olsztyna. Zupełnie inaczej wyobrażaliśmy sobie to miasto. Tymczasem okazało się bardziej zurbanizowane i nowoczesne niż myśleliśmy. Znajdziemy tu zarówno jeziora jak i wspaniałe zabudowania na starówce: przepiękną katedrę Świętego Jakuba, stary ratusz i wybrukowane uliczki, Wysoką Bramę, cicho snującą się rzekę Łynę oraz najbardziej znany obiekt: Zamek Kapituły Warmińskiej. W jego gotyckim wnętrzu znajduje się tablica astronomiczna - jedyny na całym świecie zachowany instrument astronomiczny wykonany i używany przez Mikołaja Kopernika. Miasto otoczone jest jeziorami, których niestety nie zdążyliśmy zobaczyć. Mieliśmy niemiłą niespodziankę z oponą i zamiast wylegiwać się na miejskiej plaży – kręciliśmy się po mieście nerwowo poszukując otwartej „wulkanizacji”. Cała akcja skończyła się kompletną wymianą opony, ponieważ starej nie dało się już załatać. Dobrze wozić ze sobą koło zapasowe, nawet gdy jest się zaledwie 300 km od domu.
Kolejny dzień przyniósł piękną pogodę i kolejne kilometry. Udaliśmy się do Reszla, słynącego z gotyckiej zabudowy. Naszą uwagę przykuł na początku kościół p.w. Św. Piotra i Pawła, a właściwie kościelna wieża, która liczy sobie ok. 50m wysokości. Nie bylibyśmy sobą gdybyśmy nie weszli na górę! Na jednej z kondygnacji można podziwiać ogromny przeszklony mechanizm zegara, a także kilkusetletni spiżowy dzwon. Bardzo Adasia korciło żeby pociągnąć za linę i posłuchać jego dźwięku. A z wieży zobaczyliśmy piękne Mazury………z góry.
Jednak to reszelski zamek jest tu niekwestionowanym nr 1. Zamek biskupów warmińskich wzniesiono tu w XIV wieku i jak większość zamków miał być obronną warownią. Od XV wieku władali nim Polacy, a 300 lat później, gdy zamkiem władali Prusowie, popadł w ruinę. Odzyskał swoją świetność dopiero w XX wieku po gruntownym remoncie. Na zamku udostępniono do zwiedzania turystom wieżę oraz lochy, w tym celę, w której siedziała Barbara Zdunk - rzekoma czarownica oskarżona o podpalenie zamku w 1807. Przewidziano tu fajną atrakcje dla dzieci – za opłatą można wybić sobie pamiątkową monetę. Z XIV wieku pochodzi również most z czerwonej cegły na rzecze Sajnie. W dawnych czasach pełnił on funkcję akweduktu, a także więzienia, które prawdopodobnie mieściło się w jego półkolistych arkadach.
Tego dnia czekała na nas jeszcze jedna atrakcja – jedno z najsłynniejszych miejsc na Mazurach, znane na całym świecie. Mowa tu oczywiście o Wilczym Szańcu, ruinach kwatery głównej Hitlera, w której spędził w sumie 800 dni. Adolf Hitler przybył do Wilczego Szańca 24 czerwca 1941 roku. W jego bunkrze mieściły się pomieszczenia osobiste (sypialnia czy gabinet) oraz pokoje dla obsługi, sekretarek, ochrony, osobna kuchnia (bo Hitler był wegetarianinem). 3 lata później kwaterę zamieszkiwało około 2 tysięcy osób. To w Wilczym Szańcu płk von Stauffenberg dokonał nieudanego zamachu na Fuhrera podkładając ręcznie skonstruowaną bombę w sali narad (była to tzw. operacja Walkiria). Nasze dziecko z otwartą buzią słuchało ciekawostek z okresu II wojny światowej, bo gdzie się można lepiej uczyć historii jeśli właśnie nie w takich jak to miejscach?
Jeżeli lubicie zwiedzanie na własną rękę – dobrze zakupić sobie mapę Wilczego Szańca z dokładnymi opisami ruin. Ale dużo ciekawiej jest zebrać się w grupę (nawet z przypadkowymi ludźmi) i ruszyć na spacer z wynajętym przewodnikiem. Czas zwiedzania ok. 2-3h. Samochodem dojedziecie pod samiuteńką bramę kompleksu. Po wojnie saperzy rozminowywali okolice przez 10 lat, rozbrajając około 55 TYSIĘCY min. Do tej pory nie ma pewności, czy wszystkie miny zostały unieruchomione, dlatego na trasie postawione są tabliczki aby nie zbaczać z leśnych dróg.
Po godzinach spędzonych na łażeniu po lesie mieliśmy w głowie tylko odpoczynek. Udaliśmy się zatem do Giżycka w celu poszukiwania campingu, niekoniecznie z wygodami, ale z pięknym widokiem. Wylądowaliśmy więc na trawie jakieś 10 metrów od brzegu Jeziora Niegocin.
Co to za wspaniałe miejsce! Trzecie pod względem wielkości jezioro w Polsce. Ma 2 tysiące hektarów powierzchni i głębokość do 39,7 metra. Jego linia brzegowa to aż 35 km! Jezioro to jest jednym z najchętniej odwiedzanych przez turystów. Z nas żadni żeglarze, ale skorzystaliśmy z walorów bycia nad wodą. Kąpiel w krystalicznie czystej wodzie: zaliczona. Kolacja o 23:00 na drewnianej ławce przy brzegu z widokiem na port: zaliczona. Nocne słuchanie szant z pobliskiej tawerny: zaliczone. Karmienie ptaków o 7 rano po wyjściu z namiotu: zaliczone!
Położenie Giżycka sprawia, że jest niekwestionowaną żeglarską stolicą Polski! Niestety ceny w mieście tez mocno zbliżone do tych ze stolicy. Z samego rana wykorzystaliśmy czas na zwiedzenie Twierdzy Boyen, a następnie ruszyliśmy w dalszą podróż.
Mniej więcej w porze obiadowej dotarliśmy do Gołdapi – niewielkiego miasteczka przy granicy z Rosją. Okolica słynie z pewnego dania, którego postanowiliśmy spróbować. Zamówiliśmy sobie kartacze – czyli takie duże ziemniaczane elipsowate kluchy wypełnione mocno przyprawionym mięsem mielonym w środku. Chociaż mieliśmy na talerzu tylko po 2 sztuki ledwie zdołaliśmy je zjeść – porcje są bardzo sycące. To danie regionalne Suwalszczyzny – trzeba go koniecznie spróbować i nie kosztuje majątku (12 zł za 2 szt).
Tuż po obiedzie wpadliśmy jeszcze zobaczyć tutejszą zabytkową wieżę ciśnień i pojechaliśmy dalej w kierunku bardzo znanego miejsca w tych stronach – do miejscowości Stańczyki.
Wioska słynie z dwóch ogromnych betonowych mostów, przypominających rzymskie akwedukty. Zbudowane zostały w latach 1912 - 1926 na skraju Puszczy Rominckiej. Są fragmentem nieistniejącej już trasy Gołdap - Żytkiejmy. Oba mosty są takie same: mają po pięć przęseł, łuki są o promieniu 35 metrów, a ich długość to 180 metrów (inne źródła podają też cyfrę 200 m). Są najwyższymi obiektami tego typu w Polsce - ich wysokość wynosi do 36 metrów. Z góry rozciąga się widok na niewielką dolinę, przez która przepływa spokojna rzeka Błędzianka (i tu wykorzystaliśmy możliwość pochlapania się w wodzie).
Późnym wieczorem dotarliśmy do znanego z restauracji „Albatros” miasta. Wiecie jakiego, prawda? Jest tu zdecydowanie więcej niż 7 dziewcząt, ale nie byliśmy nimi zainteresowani. Przybyliśmy do Augustowa zobaczyć choć fragment cudu techniki z XIX wieku – Kanał Augustowski. Wodna arteria miała połączyć Wisłę z Niemnem, po to by transportować zboże omijając pruskie komory celne. Wybudowano zatem kanał pomiędzy jeziorami i rzekami, a na nim system 18 śluz (po polskiej stronie 14 plus jedna graniczna, po białoruskiej 3).
Aby zobaczyć jak w praktyce działa „śluzowanie” wybraliśmy się w rejs statkiem Żeglugi Augustowskiej. Wybraliśmy sobie wodny szlak papieski – wiodący następującą trasą: Port Augustów- Rzeka Netta–Jezioro Necko–Rzeka Klonownica–Jezioro Białe-Śluza Przewięź–Jezioro Studzieniczne-Port Augustów. Podczas gdy przewodnik opowiadał nam o walorach turystycznych okolicy, duży statek spokojnie przemierzał augustowskie wody. Zaciekawiła nas mini rzeczka – Klonownica – najkrótsza żeglowna rzeka w Polsce (całe 600 m długości). Ale najciekawsze było przed nami.
Jak pokonać różnicę poziomów między Jeziorem Białym a Jeziorem Studzienicznym? Statek przecież nie podskoczy o 0,86 metra. To prostsze niż nam się wydawało. Należy wpłynąć do wąskiej śluzy, zamknąć ją z tyłu, napełnić wodą w celu podniesienia poziomu, otworzyć ją z przodu i spokojnie popłynąć dalej. Właśnie temu mają służyć śluzy na Kanale Augstowkim – wyrównywaniu poziomów wody pomiędzy kolejnymi zbiornikami wodnymi. To takie proste, a nikt wcześniej na to nie wpadł. I tak działa każda z tych 18 wspomnianych śluz, a otwierane są ręcznie, przeważnie przez jedną tylko osobę. Płynąc po jeziorze Studzienicznym, statek zawija do miejscowości Studzieniczna, malowniczo położonej na półwyspie, miejsca kultu religijnego z wieloma zabytkami sakralnymi. Sanktuarium w Studzienicznej odwiedził w 1999 roku papież Jan Paweł II.
Pisałam, że nasz wakacyjny plan zrealizowaliśmy w 110%. A dlaczego w 110? Bo udało nam się jeszcze odwiedzić Wilno i Troki na Litwie, których nie planowaliśmy wyjeżdżając w podróż. Sama nie wiem jak to zrobiliśmy, że udało się wygospodarować jeszcze ten jeden dodatkowy dzień za zagraniczną wycieczkę. Ale o Litwie opowiem kiedy indziej.
Do domu wróciliśmy pełni wrażeń, nadziei na powrót w niektóre z wymienionych miejsc.
Polskie pola namiotowe cenami dorównują niektórym noclegom w gospodarstwach agroturystycznych. Duży plus – nie musieliśmy się mocno starać aby znaleźć camping bo wszędzie ich było pełno na naszej trasie.
Nie żałujcie na bilet kupując go w Żegludze Augustowskiej. Duże statki snują się spokojnie po wodzie, a przewodnik naprawdę świetnie opowiada. Rejs kończy się wspólnym śpiewaniem szant na pokładzie! Warto je poznać! Przygotujcie się fizycznie na pływanie kajakiem. Kanał Augustowski, a także pobliską rzekę Rospudę, czy Czarną Hańczę najlepiej poznawać z perspektywy kajaka. Koniecznie latem nie zapomnijcie o nakryciu głowy, dobrym kremie z filtrem (wodoodpornym), bo przy akwenach wodnych słońce opala szybciej.
I bawcie się dobrze na jeziorach nawet jeśli tak jak my – nie żeglujecie sami. Pomysłów na wodne szaleństwa jest całe mnóstwo, wystarczy odrobina wyobraźni. Tylko nie zapominajcie, że dla wody trzeba mieć pokorę i zachowywać się odpowiedzialnie.
Ahoj!