Nasz tegoroczny lipcowy urlop spędziliśmy w niedalekiej Bawarii. To absolutnie przepiękny region, oferujący mnóstwo atrakcji dla dzieci i ich rodziców.
Pierwszym przystankiem był Bamberg. To piękne miasteczko w północnej Bawarii, które jako jedno z nielicznych w Niemczech przetrwało w nienaruszonym stanie II wojnę światową. Zachowała się pamiętająca średniowiecze zabudowa oraz układ ulic. Miasto położone jest nad rzeką Regnitz, która malowniczo wkomponowuje się w zabytkową zabudowę. W 1993 roku Bamberg został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO (zdjęcie powyżej).
Kolejnym miejscem odwiedzonym przez nas był Rothenburg ob der Tauber, czyli Rothenburg nad rzeką Tauber. To malutkie miasteczko w zachodniej części Bawarii. Nazywane jest najpiękniejszym miasteczkiem w Niemczech i nie jest to miano na wyrost. Jest jednym z najładniejszych małych miasteczek, jakie kiedykolwiek widzieliśmy. Prawdziwa perełka!
Miasto szczelnie otaczają wysokie XIV-wieczne mury obronne. Można przejść po nich galerią wartowników. Trasa liczy 2,5 kilometra. Na mury wejść i zejść można w jednej z licznych wież. Rozpościera się stamtąd przepiękny widok na średniowieczne miasteczko. Właśnie od murów zaczęliśmy naszą wycieczkę po Rothenburgu.
Był ranek, a mnóstwo kawiarenek i cukierni było już czynnych i czekało na gości. Wstąpiliśmy do jednej z cukierni i kupiliśmy Kule Śnieżne (Schneeball) – miejscowe smakołyki przypominające nasze faworki, tyle że splecione w kule i z różnymi polewami. Bardzo smaczne.
Sercem miasta jest Markt, na jego środku stoi Rathaus (ratusz). Na wieżę ratusza można wejść, my jednak odmówiliśmy sobie tej atrakcji ze względu na morderczy upał. W budynku z zegarem – Tawernie Rajców – co godzinę między 11 a 15, pojawiają się dwie figury i prezentują historyczne wydarzenie – w 1631r. burmistrz uratował miasto wypijając kufel wina. U murów miasta pojawiły się wojska hrabiego Tilly. Ów hrabia orzekł, że jeśli ktoś zdoła wypić trzylitrowy kufel wina jednym haustem, wtedy oszczędzi miasto. Udało się to burmistrzowi.
Rothenburg słynie także z Kathe Wohlfahrt Weihnachtsdorf (Bożonarodzeniowej Wioski) – to największy na świecie całoroczny sklep z artykułami świątecznymi. Dziwne było wrażenie, gdy z lipcowego upału weszliśmy do wnętrza budynku i znaleźliśmy się w świecie świętego Mikołaja ;) Dekoracje są przecudne, ceny kosmiczne, a ilość drobiazgów naprawdę imponująca (nie można robić zdjęć).
Rothenburg to przepiękne miasto, urokliwe, magiczne, z aurą długiej historii. Z żalem pożegnaliśmy się z nim i wyruszyliśmy do naszego tyrolskiego hotelu.
Szukając noclegów w okolicy Garmisch-Partenkirchen, odkryłam, że w oddalonej o 20-30 km Austrii ceny noclegów są o wiele niższe. Znalazłam hotel w miejscowości Lermoos, z bardzo dobrymi ocenami. Na miejscu okazało się, że dostaliśmy świetny, wielki pokój w nowym skrzydle, świeżo po remoncie, z fantastycznym widokiem na góry, w tym na Zugspitze.
Mieszkając w tym hotelu mieliśmy darmowe wejściówki na miejski basen. Ale nie był to byle jaki miejski basen, był to basen z takim widokiem ;)
Kompleks zawierał oprócz dużego basenu, brodzik dla dzieci, dwie duże zjeżdżalnie, bar ze smacznym jedzeniem i trampolinę. Każdego popołudnia odwiedzaliśmy to miejsce i spędzaliśmy na kąpielach parę godzin (ja głównie wpatrując się w góry ;)).
Zwiedzanie najsłynniejszych bawarskich atrakcji – zamków króla Ludwika II Szalonego – zaczęliśmy od Hohenschwangau. To zamek zbudowany w XIXw. przez jego rodziców, na ruinach XII-wiecznej twierdzy.
Zwiedza się go z przewodnikiem (również w języku angielskim), cena biletu wynosi 12 EUR/os., dziecko bezpłatnie. Są również bilety kombinowane np. na dwa zamki + muzeum lub dwa zamki bez muzeum – jest kilka opcji. Ponadto bilety kupuje się na konkretną godzinę. Wszystkie informacje zawarte są na stronie internetowej zamku.
Wizytę rozpoczęliśmy od wdrapania się na dziedziniec zamku i podziwiania przepięknych widoków. Następnie oglądaliśmy z przewodnikiem jego wnętrza. Nie są jakoś szczególnie imponujące, ale warto tam zajrzeć, choćby dla usłyszenia historii królewskiego rodu. W zamku nie wolno robić zdjęć, jedynie pozwolono nam pstryknąć widoczek za oknem.
Aby dostać się do Neuschwanstein można wybrać jeden z trzech sposobów – iść pieszo, podjechać autobusem lub udać się tam bryczką. My, ze względu na olbrzymi upał, wybraliśmy autobus. Dowiózł nas w pobliże małego mostku, z którego rozpościera się jeden z najpiękniejszych widoków na zamek…
Wnętrza zwiedza się z przewodnikiem. Tu również jest zakaz fotografowania. Szkoda, bo komnaty są bardzo bogato zdobione, olbrzymie i imponujące…
To nasza kolejna wizyta w obu zamkach i nie zrobiły one na nas tak olbrzymiego wrażenia, jak za pierwszym razem. Jednak Amela była zachwycona, że mogła zobaczyć miejsce, na którym wzorował się Disney projektując znany z czołówek filmów zamek Kopciuszka :)
Po zjedzeniu typowo bawarskiego obiadu (kartoffelsalat, weisswurst, spatzle, precle i piwo ;)) w karczmie pod zamkiem Hohenschwangau, wyruszyliśmy w powrotną drogę do Lermoos.
Po drodze jednak zatrzymaliśmy pod widocznym z daleka wiszącym mostem w Reutte. Z dołu robi niesamowite wrażenie, przebiega pod nim główna droga z przejścia granicznego w głąb Tyrolu. U podnóża góry, na której malowniczo wznoszą się ruiny zamku Ehrenberg, znajduje się małe centrum turystyczne, w którym można kupić bilety na Highline179 – bo tak nazywa się most. Zaparkowaliśmy, nabyliśmy bilety (8 EUR / os., 5 EUR/dziecko) i zaczęliśmy wspinaczkę. Droga do ruin zamku zajmuje około pół godziny. Po drodze stoją tablice z miejscowymi legendami (po niemiecku i angielsku). Amelka była bardzo zainteresowana historiami na nich opisanymi.
Po dotarciu do zamku widzimy most Highline179 w całej okazałości. Wisi on na wysokości 114 m, ma długość 403 m, a szerokości zaledwie 1,2 m. Po przejściu przez bramki wchodzimy na most. Powiem tak – nie jest to atrakcja dla wszystkich. Pomimo tego, że nie mam lęku wysokości, nogi miałam jak z waty… Ciężko było mi przejść przez cały most, nie patrzyłam w dół, ściskałam mocno poręcze i szłam – za rozbawionymi Adamem i Amelką, dla których była to rewelacyjna przygoda. Acha – most się chwieje, kołysze – pomimo upalnego dnia, wiatr tam na górze był dość odczuwalny. I co najważniejsze – podłoga jest ażurowa! Toteż polecam tę atrakcję osobom bez lęku wysokości - trzeba mieć na nią stalowe nerwy ;)
Z hotelowego balkonu mieliśmy widok na Zugspitze – najwyższą górę Niemiec – 2962 m n.p.m. Wjechać na nią można na trzy sposoby – kolejką linową od strony Garmisch-Partenkirchen, koleją zębatą również od strony niemieckiej oraz kolejką linową od strony Austrii. Wybraliśmy opcję trzecią – Tiroler Zugspitzbahn.
U podnóża góry znajduje się centrum turystyczne z parkingami, hotelami, sklepami, informacją turystyczną. Stamtąd wyrusza się w górę. Bilety na kolejkę są dość drogie, ale atrakcja warta jest swojej ceny – bilet rodzinny 2+1 kosztuje 91 EUR (w obie strony).
Muszę wspomnieć, że to kolejna atrakcja dla ludzi o mocnych nerwach i braku lęku wysokości. Prawie pionowy wjazd na taką wysokość, w szklanym wagoniku, wywołuje mega emocje!
Na szczycie znajduje się cały kompleks turystyczny – są tu restauracje, bary, sklepiki, muzeum, stacje kolei linowych, ośrodek narciarski. Mieszka tu też stado wieszczków - to piękne ptaki z rodziny krukowatych, żyjące w wysokich górach. Tak nauczyły się wykorzystywać turystów, że całym stadem oczekują na smakołyki podawane im prosto do dziobów ;)
Wspaniale spędzony czas i niesamowita atrakcja dla nas wszystkich. Tym bardziej, że była przepiękna pogoda i znakomita widoczność, dzięki którym mogliśmy podziwiać obłędną panoramę Alp.
Po powrocie na dół, udaliśmy się do pobliskiego Garmisch-Partenkirchen, znanego nam wszystkim z Turnieju Czterech Skoczni ;) To duży ośrodek narciarski, ale też ładne miasteczko, idealne na popołudniowy spacer.
Charakterystyczne dla Bawarii są ścienne obrazy, tzw. Luftmalerei. Przedstawiają one wydarzenia historyczne, sceny z Pisma Świętego, bohaterów z bajek i legend. Są przepiękne! W Garmisch-Partenkirchen jest wiele sympatycznych knajpek, sporo sklepów związanych ze sportami górskimi, z regionalnymi pamiątkami. Ale nam najbardziej podobała się typowa bawarska architektura.
Popołudnie spędziliśmy w pałacu Linderhof. To jeden z trzech zamków należących do króla Ludwika II, a przy tym jedyny, w którym mieszkał on przez dłuższy czas. Pałac zwiedza się z przewodnikiem – 8,5 EUR/os., dzieci za darmo. Niestety nie można robić zdjęć we wnętrzach pałacu. Szkoda, bo są one oszałamiająco piękne. Bogato zdobione, ociekające złotem, wyglądają dokładnie tak, jak wyobrażamy sobie komnaty w królewskim pałacu.
Poza pałacem i pięknym parkiem Linderhof ma jeszcze jedną atrakcję – sztuczną grotę z jeziorkiem, po którym lubił pływać sam król, wśród dźwięków muzyki Wagnera. Na jego życzenie zamontowano system oświetlenia (na tamte czasy bardzo nowoczesny), pozwalający zmieniać dominujące barwy we wnętrzu groty.
Jeden dzień naszego urlopu spędziliśmy w parku LEGOLAND® Deutchland w Gunzburg. Jest to duży park rodzinnej rozrywki, w którym można spędzić cały dzień i ani minuty się nie nudzić. Koszt wstępu to: 42 EUR / os. dorosła, 37 EUR / dziecko - za bilet jednodniowy, kupowany w kasie na miejscu - online jest taniej.
W parku zobaczyć można Miniland - miniaturowy świat zbudowany z klocków Lego. Są tu karuzele, place zabaw, rollercoastery. Można pływać łódkami (warto mieć coś na przebranie ;)), jeździć pociągiem, zjeść coś w jednej z licznych restauracji, zrobić zakupy... Fantastyczny dzień spędzony na fantastycznej zabawie!
(Dwa lata temu byliśmy w LEGOLAND® w Billund w Danii i porównując te dwa parki - niemiecki jest mniejszy. Na zabawę w Billund potrzeba dwóch dni, na Gunzburg - jeden wystarczy. I wiele z atrakcji się powtarza w obu parkach.)
Kolejnym pięknym miejscem w Bawarii, które zobaczyliśmy to wąwóz Partnach (Partnachklamm). Aby do niego dotrzeć, trzeba udać się do skoczni narciarskich w Garmisch-Partenkirchen (jeśli będzie się miało szczęście, tak jak my, to zobaczy się trening skoczków). Stamtąd zgodnie z drogowskazami zmierza się na szlak. Po około 30 minutach dochodzi się do miejsca, skąd wchodzi się do wąwozu (bilet 3,5 EUR normalny, 2 EUR ulgowy). Wąwóz liczy ponad 700 m długości i osiąga głębokość 80 m; trasa turystyczna wiedzie wykutą w skale ścieżką, tuż nad rwącym potokiem, z góry lecą strumienie wody (szczególnie po deszczu), ścieżka chwilami zmienia się w tunele, oszałamiający huk wody, przepiękne widoki...
Ścieżka wzdłuż wąwozu jest dwukierunkowa. Można wybrać kilka opcji spaceru - wejść na dole wąwozu, dojść do jego końca (pod górę) i wrócić tą samą trasą lub wyjść z niego i wrócić pieszo lub kolejką linową do jego początku. Albo zrobić tak jak my - wjechać kolejką linową na górę, zejść w dół do wąwozu i przejść do jego początku (w dół). Nasza opcja była najmniej męcząca - ze względu na Amelkę, a miniaturowa kolejka górska stanowiła dodatkową atrakcję :)
Odwiedziliśmy także śliczne miasteczko Oberammergau, słynące z malowideł Luftmalerei. Byliśmy zachwyceni drewnianymi figurkami wykonywanymi ręcznie przez miejscowych artystów. Chodziłyśmy z Amelką od witryny do witryny i zachwycałyśmy się wyrobami. Setki zwierzątek, ozdoby świąteczne, szopki, figury świętych... Cudności!
Ostatnimi naszymi przystankami w Bawarii była Ratyzbona i Abensberg we wschodniej części landu. Abensberg słynie z browaru Kuchlbauer - to jeden z najstarszych browarów na świecie. Ale nie browar nas zainteresował (choć piwa nie można na miejscu nie spróbować!). Budynki browaru zostały przebudowane przez znanego austriackiego architekta Friedenreicha Hundertwassera i to one przyciągają co roku tysiące turystów. Nad browarem góruje wieża - jak z bajki - kolorowa, pokrzywiona, z balkonikami, wyrastającymi drzewami, krętymi schodami, a całość zwieńczona jest złotą cebulastą kopułą. Browar i wieżę można zwiedzać z przewodnikiem, tour trwa 1,5 godziny i kosztuje 12 EUR / os., 5 EUR / dziecko (są różne kombinacje biletów). My jednak nie skorzystaliśmy z tej propozycji, nie chcąc męczyć Amelki wykładem o browarnictwie w języku niemieckim ;) i spędziliśmy czas na degustacji miejscowego trunku w sympatycznym ogrodzie piwnym tuż pod wieżą z placem zabaw, na którym z kolei szalała Amelia.
Ostatnim miejscem, w którym się zatrzymaliśmy podczas naszej bawarskiej wycieczki była Ratyzbona. To bardzo ładne miasto, z wielką starówką wpisaną na listę zabytków UNESCO, leżące nad Dunajem. Można na parę godzin zagubić się w wąskich uliczkach, malowniczych zaułkach, na słonecznych placach, przespacerować kamiennym mostem nad Dunajem...
Kilka kilometrów od centrum miasta znajduje się Walhalla. Budowla w stylu klasycystycznym, malowniczo wzniesiona na wzgórzu, z którego rozciąga się przepiękny widok na Dunaj, mająca upamiętniać słynne postacie historyczne z kręgu niemieckojęzycznego. Miejsce nieporównywalne do niczego innego. Warto tam zajrzeć, choćby na krótką chwilę…
Bawaria obfituje w piękne krajobrazowo miejsca, w zabytkowe miasteczka (które uwielbiamy), oferuje wiele atrakcji rodzinnych oraz typowo górskich - mnóstwo tu wyciągów, punktów widokowych, alpejskich szlaków, ścieżek rowerowych, górskich szczytów, wodospadów, potoków... Na pewno nikt nie będzie się ani chwili nudził - gwarantujemy! ;) Ponadto z Polski nie jest do Bawarii daleko, a dotrzemy tam darmowymi autostradami. Jedna nasza uwaga - planując wypoczynek letni w tamtym rejonie, trzeba rezerwować noclegi ze sporym wyprzedzeniem. Bawaria może nie jest bardzo popularna w Polsce (porównując z innymi miejscami w Europie), ale na świecie owszem i ściąga tu co roku wielotysięczny międzynarodowy tłum. Weźcie to pod uwagę i planujcie urlop u naszych sąsiadów - na pewno się nie zawiedziecie.
Autorzy:
www.tedyiowedy.pl - Patrycja, Adam i Amelka (7 lat) to pasjonaci podróży.Mieszkają na Wybrzeżu i często zaglądają w ciekawe zakątki regionu. Pokazują Amelce piękno Polski, kochają zwiedzać Europę, systematycznie oswajają się ze światem. Uwielbiają poznawać nowe miejsca, smaki, zapachy i kolory. Wszyscy troje uwielbiają fotografować i utrwalać piękne momenty z naszego życia co możecie podziwiać na ich blogu.
Tekst powstał w ramach współpracy "Blogerzy z Dzieckowpodrozy.pl"