Nie wiem czy kiedyś myśleliście o tym, żeby pojechać na Borneo, a na dodatek z dzieckiem. Moi rodzice bardzo chcieli zobaczyć tę wyspę, ale ich znajomi byli czasami oburzeni. Słyszałem jak mówili „z dzieckiem na trekking do dżungli?!”, „on nie da rady !”, „coś mu się stanie”, „zachoruje”, „a co będzie jadł”, „zwariowaliście ?!!!”. Ale moi rodzice na szczęście się nie poddali i stwierdzili, że jednak pojadą na Kalimantan i zabiorą mnie ze sobą. I wiecie co ? To była dla mnie jedna z najciekawszych wypraw !!! :) Byliśmy tam prawie 4 tygodnie i zobaczyliśmy mnóstwo ciekawych rzeczy.
Borneo jest największą wyspą w Azji i trzecią co do wielkości na świecie. Ta część Borneo, na której byliśmy nazywa się Kalimantan i jest to Borneo indonezyjskie. Kalimantan jest o wiele dzikszy niż północne Borneo (malezyjskie), ale dla mnie dzięki temu fajniejszy ;).
Zaczęliśmy od tygodniowego trekkingu przez dżunglę w Kapuas Hulu, spaliśmy i imprezowaliśmy w domu łowców głów, czyli w longhouse’ie Dajaków, przez trzy dni łodzią podróżowaliśmy po Tanjung Puting, czyli parku narodowym, gdzie były orangutany, nosacze, makaki, świetliki, tysiące dziwnych ptaków i krokodyle !!! Widziałem też pływające rynki, miasto na wodzie, pływałem z mantami, żółwiami oraz w jeziorze pełnym niezwykłych nieparzących meduz. Poza tym jeździliśmy skuterami po wioskach, zobaczyłem, jak powstaje cynamon, kauczuk lejący się z drzew i jak rosną orzeszki ziemne. Było super !!! Okazało się, że to jest mega miejsce dla dzieci – nigdy się nie nudzisz :)
Bardzo podobało mi się też to, że czasami nawet przez 10 dni nie widzieliśmy żadnego turysty!
W pierwszej relacji z Bornego chciałbym Wam opowiedzieć o wyprawie do dżungli w północnej części Kalimantanu. Moja przygoda w dżungli na Kapuas Hulu zaczęła się od tego, że popłynęliśmy łódką w górę rzeki, tak daleko jak się dało. Najdalej położoną w dżungli wioską była Nanga Potan. Nie można do niej dojechać niczym innym tylko łodzią. Dalej jest już tylko dżungla. W wiosce jest kilka chałup i jak dopływasz to wchodzi się do niej po takich śmiesznych schodach. Jest to po prostu ponacinany gruby bambus! Właśnie stamtąd zaczynaliśmy trekking.
Mieliśmy oczywiście przewodników, bo sami byśmy raczej nie dali rady chodzić po dżungli i się nie zgubić ;) Wszyscy przewodnicy byli “the best”!!! Najbardziej podobał mi się jednak Mr. Jungle (tak go nazwaliśmy ;), który nie umiał mówić po angielsku, ale był prawdziwym człowiekiem dżungli - znał ją super, szedł boso bez koszuli (albo w podkoszulku bez rękawów) z przewieszoną na sznurku butelką wody!!! Najlepsze było to, że szedł z maczetą i wycinał wszystkie krzaki, liany i inne rzeczy, które przeszkadzały nam przejść!!! Wyglądało to jak w niezłym filmie przygodowym. On też ściął dla mnie duriana, czyli najbardziej śmierdzący owoc na świecie. Duriany rosną w południowo-wschodniej Azji. Nie wolno wnosić duriana do hotelu ani do samolotu, bo ten owoc naprawdę cuchnie! Ale jest bardzo smaczny!!! W trakcie przeprawy przez rzekę, przewodnik pokazał mi np. rybę, która puchnie jak się ją wyciągnie z wody – to było strasznie dziwne. Z małej rybki robił się balonik ;)
W dżungli rozbijaliśmy obozy i spaliśmy pod taką płachtą – namiotów nie mieliśmy. To było suuuper ! Tylko czasem, jak spaliśmy przy rzece, to było bardzo dużo kamieni i jak spadłem z karimaty, to mi się trochę wbijały. Ale jak dla mnie było ok ;) Nawet nie bałem się robali, chociaż pod koniec mieliśmy straszną przygodę z pająkiem, ale o tym opowiem później. W rzece łowiliśmy ryby, piekliśmy je na ognisku i jedliśmy – były pyyszne. Ja też próbowałem łowić te ryby, ale mi się nie udawało. Ryby przygotowywał już przewodnik.
Byliśmy w dżungli 7 dni i oczywiście nie wystarczyło nam wody mineralnej. Jak myślicie co musieliśmy zrobić? No oczywiście musieliśmy pić też wodę z rzeki, bo nie było innej!!! Brzmi niby strasznie, ale w sumie nie było to jakoś szczególnie niebezpieczne. Mieliśmy ze sobą specjalne urządzenie, którym najpierw odkażaliśmy tę wodę specjalnym bakteriobójczym światłem, które też stosuje się na salach operacyjnych w szpitalach !!! Zabija wszystko: bakterie, pierwotniaki i wirusy :) Mieliśmy też specjalne bidony, który miały filtr działający tak samo, ale dodatkowo jeszcze czyściły wodę. Mogłeś nabrać wody z kałuży i pić ją czystą i odkażoną z bidonu – magia, prawda? Acha, jeżeli jesteś przy wiosce wcale nie musisz pić wody z rzeki. Wystarczy, że zrzucisz sobie kokosa, potem wiesz, odkroisz maczetą, włożysz słomkę z trawy i możesz napić się ile chcesz Mleko kokosowe wcale nie jest białe, tylko wygląda jak woda, za to smakuje fantastycznie! No i masz też jedzenie – jak wypijesz mleko, rozłupujesz kokosa maczetą na dwie części, a ze środka zjadasz świeżutki miąższ kokosowy mniammmm Te kokosy, które u nas można kupić są już wysuszone i nie mają takiego pysznego środka, jak te zielone prosto z palmy! Myliśmy się i kąpaliśmy też w rzece, co było dla mnie dodatkową atrakcją, bo mogłem sobie popływać przy myciu :)
Rzeczywiście trekking przez dżunglę był ciężki i długi. Chodziliśmy codziennie i ciągle wspinaliśmy się albo schodziliśmy w dół – tam nie było żadnej grani, którą można byłoby iść prosto! Mimo to bardzo mi się podobało, a zwłaszcza jak Mr. Jungle torował nam drogę maczetą. Ja też miałem swoją maczetę, którą kupili mi rodzice i mu pomagałem, choć moja nie była taka ostra. Poza tym mogłem bujać się na lianach !!! W trakcie wyprawy dowiedziałem się dużo o życiu w dżungli, roślinach i zwierzętach. Próbowałem dziwnych owoców, orzeszków i roślin. Wiecie co mnie bardzo zdziwiło ? W dżungli bardzo dużo rzeczy nadaje się do jedzenia! Jak wiesz co można jeść, to nawet jak nic nie masz, głód Ci nie grozi W niektórych roślinach można też znaleźć wodę z deszczówki, która jest bardzo czysta i nadaje się do picia. Jak ktoś to wszystko wie i umie rozpoznać, to w dżungli nie zginie! Trzeba jednak uważać na różne zwierzęta, bo mogą być groźne.
Jednego dnia usiedliśmy na korzeniu, żeby odpocząć. Spojrzałem w bok i zobaczyłem obok mnie coś jakby małą, powyginaną gałązkę. Ale po przyjrzeniu się zapytałem „to gałąź czy wąż” ? Rodzice powiedzieli „spokojnie, to gałąź”. Nagle ta „gałąź” zaczęła się wolno poruszać….!!! Powiedziałem to rodzicom, ale oni nadal mówili, że to tylko gałąź, bo jak spojrzeli to coś już się nie ruszało. Zawołałem Mr.Jungle i zapytałem go czy to jest coś żywego. On kazał nam natychmiast się odsunąć, bo był to…..jadowity wąż. A ja siedziałem koło niego !!! Ale był tak podobny do gałęzi, że nawet nie zdążyłem się przestraszyć Trzeba też było uważać w wodzie, bo jak jednego dnia kąpałem się w rzece, to około godzinę później moi rodzice i przewodnicy widzieli tam kolorowego węża (takiego jadowitego!). Jak byście wybierali się w dżunglę, to koniecznie musicie mieć zakryte buty trekkingowe, wtedy nawet jak na coś się nadepnie, to nie zrobi Wam to krzywdy. W drodze widzieliśmy też oooogromnie długie wije (takie jakby stonogi tylko grube na dwa palce i bardzo długie), które mogą ukąsić – ale jak masz dobre buty, to nic się nie stanie Ważne jest też, żeby mieć długie spodnie. W dżungli rosną bardzo różne rośliny, które np. mają kolce, albo wbijają się w ubranie jak ich dotykasz. Inne mają malutkie jakby igiełki i jak się o nie obetrzesz to przywierają do ubrania. Ale jak masz spodnie to Twoje nogi są bezpieczne Były też małpy, a nawet słyszałem gibony jak krzyczały !!! Ale gibony są bardzo płochliwe i jak się próbuje do nich dojść, to one uciekają
Byliśmy też na “mokrym trekkingu”. Był mokry, ponieważ szliśmy rzeką, w wodzie. Ale żebyście nie myśleli, że boso – też mieliśmy na nogach buty trekkingowe, tylko takie lżejsze. Tam zobaczyłem modliszkę, którą uratowałem z wody, złapałem i położyłem na drzewie :) Była taka piękna i wcale się mnie nie bała !
Na koniec zostawiłem dla Was opowieść o pająku. Po trekkingu wróciliśmy do wioski Nanga Potan, gdzie spaliśmy na podłodze w domku przy wiosce. Następnego dnia jak wstaliśmy, rozejrzałem się po pokoju i coś zobaczyłem. Zapytałem mamy: "Czy to są patyczki?" Nie, to nie były patyczki !!! To był BARDZO WIELKI PAJĄK, wielkości prawie buta mojej mamy!!! Ja uciekłem z pokoju, a moja mama i tata robili mu zdjęcia. Kiedy pająk się ruszył, mój tata też uciekł, bo boi się pająków ;). Pobiegłem po Mr. Jungle, przyprowadziłem go i pokazałem na pająka. Wiecie co on zrobił?!!! Po prostu pogłaskał go, wziął na rękę i bardzo się z nas śmiał! Okazało się, że te pająki, chociaż są ogromne, są zupełnie niegroźne i nie gryzą. Za to w środku dżungli są mniejsze, ale te już gryzą i musieliśmy baaaaardzo uważać. No może i nic nie robią te wielkie pająki, ale ja się ich bałem potwornie – nigdy wcześniej nie widziałem tak dużego pająka i nie było to miłe ! Zwłaszcza, że spał z nami w pokoju !!!
I jeszcze jedno - Spróbujcie powiedzieć szybko ULAR LARI LURUS. Trudne prawda? ULAR LARI LURUS oznacza “wąż biegnie prosto”. To indonezyjski łamaniec językowy, jak u nas „stół z powyłamywanymi nogami”. Mnie się bardzo spodobał :) A ile było śmiechu, jak się go uczyliśmy! To, że go umieliśmy bardzo nam się potem przydało, bo każdy tubylec strasznie się śmiał i od razu traktował nas jak przyjaciół, jak mu powtarzaliśmy te słowa :)
Kolejnym miejscem, które odwiedziliśmy na Kalimantanie i o którym opowiem Wam w następnym poście było Tanjung Puting, gdzie poznałem się bliżej z orangutanami!!! To było niezwykłe przeżycie! Już niedługo przeczytacie o tym.
A teraz różne takie tam porady praktyczne. Jeszcze się na tym nie znam, dlatego napisze je mama w dodatkowym poście:
Trekking na Borneo praktycznie - jak dojechać, gdzie nocować, szczepienia, jedzenie
Autor:
www.planetkiwiblog.com - 9 letni Szymon podróżuje odkąd był w brzuchu mamy :) Dotarł już do 27 krajów – od Europy, przez Azję, Nową Zelandię, Australię, Afrykę, aż do obu Ameryk. Jak sam mówi, czasem jest lajtowo, a czasem hardcorowo, a o tym wszystkim przeczytacie na jego dwujęzycznym blogu. Zdecydował się pisać, ponieważ chciał udowodnić ludziom, że pisanie bloga to nie tylko rozrywka dla dorosłych! Chciał też, aby koledzy w końcu uwierzyli, że chodził między pingwinami i skakał ze skał! Zobaczcie jak mu idzie!
Tekst powstał w ramach współpracy "Blogerzy z Dzieckowpodrozy.pl"