Wspomnienie z wakacji - sama nie wiem, od czego zacząć. W tym zwariowanym świecie nie ma już czasu na odpoczynek - takie mam wrażenie. Nawet w wakacje, kiedy mamy więcej chęci i czasu na to, by zwiedzać świat, zaczynamy się ścigać. Kto dalej z dziećmi, kto bardziej ekstremalnie z dziećmi, kto ciekawiej z dziećmi, kto więcej, kto wyżej itp. Nie ma w tym nic złego, ale odnoszę wrażenie, że w tym pędzie zapominamy nieco o relacjach między nami.
Chciałam powspominać dziś wakacje mojego dzieciństwa, jakże inne niż te, które sama funduję dziś mojemu dziecku.
Jako dziecko nie wyjeżdżałam z rodzicami nigdzie daleko. Nasze dziecięce wakacje pomimo tego zawsze były rodzinne i pełne przygód oraz wspaniałych relacji z ludźmi, którzy teraz właśnie odchodzą. Spędzaliśmy połowę lata u naszych dziadków, na wsi. Bez atrakcji dzięcięcych, basenów, parków rozrywki, setek miejsc dla dzieci, które mają niejako rodziców wyręczyć w wymyślaniu rozrywek dla własnych pociech.
Tuż po zakończeniu roku szkolnego rodzice pakowali nas i jechali z nami do babci. Stary drewniany dom z 1934 roku, podziurawiony odłamkami pocisków, był naszym najlepszym miejscem na nocleg. I te opowieści o sztabie stacjonujących tu Rosjan były dla nas lepsze niż bajki na dobranoc. Trzeszczące drewno na podłodze, brak bieżącej wody, stara studnia na korbę czy pusty budynek gospodarczy był dla nas mieszczuchów wielką atrakcją. Pamiętam jak zawsze z rana wyciągaliśmy miski i wanienki plastikowe na podwórko i napełnialiśmy je wodą. Potem cały dzień stały na słońcu, by wieczorem można było umyć się w ciepłej wodzie. A jak słonka nie było, to babcia grzała nam wodę na starej kuchni, takiej z fajerkami.
Ta kuchnia fascynowała nas od zawsze. Jako dzieci piekliśmy na niej placki z mąki, przypiekaliśmy gotowane ziemniaki i zawsze dostawaliśmy burę, jak żeśmy zdejmowali fajerki. Zawsze kłóciliśmy się z bratem i kuzynem o to, kto ma grzebać pogrzebaczem w palenisku. I co z tego, że na dworze letni skwar? Kuchnia działała na pełnych obrotach, mama z babcią gotowały na ogniu obiady, a najlepsze były te gotowane na kurze chodzącej 3 h wcześniej po podwórku.
Co myśmy na tej wsi robili zapytacie? Czego myśmy tam nie robili - odpowiem. Na początku lata zawsze szypułkowaliśmy zebrane z niewielkiego poletka truskawki. Oczywiście dostawaliśmy za to jakieś wynagrodzenie. Pamiętam jak tym sposobem zarobiłam na pierwszą wymarzoną piłkę do siatkówki. I nikt nas do tego nie zmuszał. Była to świetna okazja do truskawkowej wojny, do jedzenia ogromnych ilości truskawek z niezdrowym białym cukrem. Ech:)
Mam jeszcze w głowie wspomnienie z wczesnego dzieciństwa, jak z mamą i babcią skubałyśmy gęsie pierze do worków, a potem zimą spaliśmy na feriach pod grubaśnymi pierzynami. Pamiętam dojenie krowy i smak mleka prosto z ocynkowanego wiaderka. Pamiętam pasienie krowy, chęć pogłaskania jej i twarde lądowanie w rowie pełnym ostów i pokrzyw. Do dziś mam ciarki na samo wspomnienie. Które dziecko teraz ma okazję choćby obejrzeć takie czynności podczas wakacji? W starej drewutni bawiliśmy się w chowanego, a w niewielkiej spiżarce mielismy swój klub karate i trenowaliśmy salta na starym materacu.
Miło wspominam także jak dziadek zabierał nas wozem po siano. Cała ferajna wracała wtedy na samej górze stogu, pokłuta od stóp do głów, ale kto by się tam przejmował, jak wieczorna kąpiel w rzece łagodziła wszystkie bóle. Czasem pozwalał nam powozić. Duma z tego, że trzyma się lejce i jedzie po drodze była nieziemska.
Aby zająć nam czas rodzice organizowali nam “zabawki”. Tato zbijał nam kołki drewniane i udawaliśmy, że to koń czy motocykl, mama zabierała do lasu na grzyby i jagody. Na wsi zawsze przyplątały sie jakieś psy i koty, więc mieliśmy zajęcie. Boże, jak ja tęsknię za tamtymi wakacjami. Wszyscy byli razem, relacje między dziećmi a rodzicami były lepsze, czas wolny spędzało się wspólnie. Jedyna trauma, jaką pamiętam z tamtego okresu, to burza. Podczas wielkich burz zawsze na wsi gasło światło, siedzieliśmy więc przy świeczkach, a babcia odmawiała zdrowaśki w intencji bezpiecznej nocy. Nie raz opowiadała nam, jak za czasów jej młodości płonęły od błyskawic domy sąsiadów. Ten babciny domek jakoś zawsze nieszczęścia omijały.
Teraz dziecięce wakacje wyglądają inaczej. Staliśmy się wygodniejsi, szukamy mocniejszych wrażeń, interesują nas miejsca, a jakby mniej ludzie. Najbardziej boli mnie to, że moje dziecko nie ma okazji zasmakować prawdziwej wsi. A może nawet gdyby miało, czy odważyłabym się dać mu wody ze studni (przecież nie wiadomo, co w tej wodzie siedzi). Czy pozwoliłabym 6-latkowi na spanie w stodole? Albo na jedzenie marchewki ledwie otrzepanej z ziemi? Czy pozwoliłabym mu spędzać czas tak ja spędzałam go ja 25 lat temu? Nie wiem, ale raczej wątpię. Żyjemy inaczej, bardziej się boimy, intensywniej i więcej wymagamy od życia. Dlatego właśnie z takim sentymentem będę wspominać wakacje i ludzi, z którymi je spędzałam - najlepsze, jakie mogłam mieć w życiu.