Zima to najlepszy czas na dalekie podróże. U nas zimno, ciemno, mokro, a w okolicach równika cudownie upalnie...
W styczniu wybraliśmy się do Tajlandii. Plan podróży zakładał kilka dni pobytu w Bangkoku, wizytę w dawnej stolicy Tajów Ayutthayi, a następnie przejazd na południe i wypoczynek w Krabi. Jedyne, czego obawialiśmy się przed podróżą, to problemy z miejscową kuchnią - nasza córka nie lubi nowości kulinarnych. I niestety, nasze obawy się potwierdziły - nie smakowały jej tajskie potrawy i musieliśmy szukać smaków zbliżonych do europejskich. Na szczęście Tajlandia oferuje wszystko to, co i nasza część świata - czyli znajdowaliśmy bez problemu pizzerie i fast foody ;) Poza tym produkty międzynarodowych koncernów, znane w naszym kraju, były do kupienia w każdym sklepie sieci 7eleven, apteki świetnie zaopatrzone, Tajowie w miejscach turystycznych mówią po angielsku - żadnych problemów nie odnotowaliśmy ;)
W Bangkoku poza typowymi atrakcjami turystycznymi - świątyniami i pałacem królewskim - wjechaliśmy na najwyższy budynek w mieście, przejechaliśmy się tuktukiem i przepłynęliśmy kolorową łodzią po starych kanałach. Ale największe wrażenie na Amelce zrobiła wizyta w miejscowym zoo - pierwszy raz w życiu zobaczyła koale i wombaty! Poza tym na terenie ogrodu żyją ogromne warany wodne, które nic sobie nie robią z obecności ludzi i powoli przechadzają się alejkami lub pływają w stawach, wzbudzając popłoch wśród turystów przybyłych z miejsc, gdzie takich gadów się nie widuje.
W Tajlandii istnieje zwyczaj budowania domków dla duchów przed każdym domostwem i składania w nich darów dla uzyskania przychylności dla mieszkańców. Już od pierwszego dnia wypatrywaliśmy pięknych miniaturek tajskich domków i podziwialiśmy kolorowe łańcuchy z kwiatów, liczyliśmy gazowane napoje i świeże owoce podarowywane duchom. Domki były śliczne, kolorowe, czasem drewniane, czasem murowane, a wymyślane przez nas historie o zamieszkujących je duszkach pobudzały dziecięcą wyobraźnię.
W okolicy Kanchanaburi, gdzie znajduje się słynny most na rzece Kwai, odwiedziliśmy sierociniec dla słoni. Upewniliśmy się, że miejsce to ma dobre opinie i że zwierzęta są w nim dobrze traktowane. Mieszkają w nim słonie, które nie dadzą sobie rady w naturze - z rozmaitych przyczyn. Turyści mogą tam odbyć przejażdżkę na słoniowym grzbiecie, mogą nakarmić zwierzęta bananami, mogą nawet wykąpać się w rzece razem ze słoniami... Atrakcja niesamowita i możliwość bliższego poznania tych majestatycznych zwierząt.
W Damnoen Saduak znajduje się najbardziej znany tajski pływający targ. Handel towarami odbywa się tam na łodziach - łódki podpływają do nabrzeża i oferują rozmaite towary i potrawy turystom. Niestety ceny są tam wyższe niż gdzie indziej, a targ jest mocno skomercjalizowany i stracił już swoje oryginalne znaczenie, a stał się turystyczną atrakcją. Niemniej mnóstwo kolorowych łódek, sprzedawców z charakterystycznymi nakryciami głowy, hałas, zgiełk, tłok, zapachy przygotowywanego naprędce jedzenia i dojrzewających w upale owoców zrobiły na nas spore wrażenie. Szczególnie Amelka była pod wrażeniem pływających straganów...
Park Narodowy Sam Roi Yod to miejsce niedostępne od strony lądu. Dotrzeć tam można tylko łodziami z okolicznych miejscowości. Łódki przywożą turystów na ładną, spokojną i zagospodarowaną plażę, gdzie można oddać się błogiemu lenistwu. Ale nie na plażowanie się tam przybywa... a do jaskini położonej w górach nad plażą. W jaskini Phrayanakorn król Rama V, panujący w XIX wieku, nakazał wznieść pawilon do obserwacji astronomicznych. Jest to jedno z najpiękniejszych miejsc w Tajlandii. Wspinaczka w czterdziestostopniowym upale jest męcząca, ale widok wnętrza jaskini rekompensuje wszystkie trudy. A po powrocie na plażę kąpiel w turkusowej wodzie jest po prostu boska ;)
Nasz wypoczynek w Krabi polegał na rejsach małymi łodziami motorowymi do okolicznych wysepek. Samo Krabi nie jest ładne - to typowy kurort, a plaża nie zachęca do wypoczynku. Za to w odległości krótkiej wycieczki znajdują się prawdziwie rajskie wyspy - na przykład Ko Phi Phi z magiczną Maya Beach... Dni spędzaliśmy na snorkowaniu - Amelka pierwszy raz oglądała rafę w masce, wylegiwaniu się na białych plażach, kąpielach w turkusowej wodzie, wypatrywaniu i karmieniu małp oraz zajadaniu się pysznymi lokalnymi owocami...
Poza tym zwiedzaliśmy liczne świątynie, królewskie rezydencje, pływaliśmy łodziami i kajakami, gdzie tylko się dało, bo na wodzie było odrobinę chłodniej niż na lądzie, i chłonęliśmy przyjemną i przyjazną atmosferę Tajlandii.
Nie mieliśmy żadnych problemów z poruszaniem się po kraju, z hotelami, z miejscowymi wycieczkami, z zakupami. Nawet gdy wezwaliśmy lekarza do Amelki, bo się zaziębiła w mocno klimatyzowanym autobusie, nie mieliśmy żadnych trudności, bo pani doktor mówiła po angielsku i miała ze sobą potrzebne leki. A choroba błyskawicznie minęła.
Tajlandia jest bardzo przyjaznym turyście krajem. Jest tanio, nawet dla naszej polskiej kieszeni, co ważne. Tajowie są przemili i bardzo pomocni. Jest tu co zobaczyć, co zwiedzić i gdzie odpocząć. Jest egzotyczna flora i fauna, pyszna azjatycka kuchnia i zupełnie różna od naszej kultura, co szczególnie podoba się dzieciakom. Wiemy, że w tamtą część świata na pewno kiedyś wrócimy. Jest pięknie, ciepło, egzotycznie, tanio i bezpiecznie. Czego chcieć więcej, aby przeżyć wspaniałą azjatycką przygodę?
Autorzy:
www.tedyiowedy.pl - Patrycja, Adam i Amelka (7 lat) to pasjonaci podróży.Mieszkają na Wybrzeżu i często zaglądają w ciekawe zakątki regionu. Pokazują Amelce piękno Polski, kochają zwiedzać Europę, systematycznie oswajają się ze światem. Uwielbiają poznawać nowe miejsca, smaki, zapachy i kolory. Wszyscy troje uwielbiają fotografować i utrwalać piękne momenty z naszego życia co możecie podziwiać na ich blogu.
Tekst powstał w ramach współpracy "Blogerzy z Dzieckowpodrozy.pl"