Skład ekipy: Tosia, Maja (córeczki), Iza, Magda (mamusie)
01.05.2019 r.
Zamiast jak inni wylegiwać się w łóżku, wstajemy, gdy za oknem jeszcze ciemno. O godzinie 6.00,na Dworcu PKS (Warszawa Zachodnia) wsiadamy we FlixBus i jedziemy do Wrocławia. Tam mamy dwie godziny postoju (w tym czasie jemy obiad „na wagę” w galerii „Wroclavia”), i przesiadamy się w pociąg kolei dolnośląskich, który zawozi nas do Kłodzka. Tam czeka już na nas autobus, którym w końcu lądujemy w Kudowie-Zdroju. Po licznych zmianach środków transportu, rozprostowujemy nogi i idąc ulicami uzdrowiska oraz mijając tłumy ludzi, docieramy na kolejny przystanek. Tym razem jedziemy autobusem (jego ostatni kurs tego dnia) do Karłowa. I tak, po dziesięciu godzinach jazdy, w końcu rozpoczyna się nasza majowa przygoda! Okazuje się, że na Szczeliniec Wielki (896 m n.p.m.) po godzinie 17.00 już prawie nikt, prócz nas, nie wchodzi. Po upływie niecałej godziny osiągamy jego płaski szczyt, zaglądamy do schroniska po pieczątkę, a potem kupujemy bilety, aby zwiedzić tę niesamowitą, jedyną w swoim rodzaju, formację skalną. Każda skała ma swoją nazwę, są więc Kaczki, Wielbłądy, Słoń, Kwoka. Najwyższą skałą jest Fotel Pradziada, na który wchodzi się po metalowych stopniach. Zaczyna się bajka, trochę ekstremalna z powodu lodu i śniegu, a przez to zatorów na drodze, ponieważ 99% zwiedzających jest w trampkach i lekkim obuwiu. Największe wrażenie na nas wszystkich robi oczywiście Piekiełko i Diabelska Kuchnia na terenie rezerwatu. Mogłybyśmy tak krążyć wśród tych skał jeszcze długi czas, ale czeka nas około godzinna droga do schroniska w Pasterce. Prowadzi nas żółty szlak. Meldujemy się w schronisku przed 20.00. Dostajemy klucz do czteroosobowego pokoju, obok damskiej łazienki. Tego wieczoru czeka na nas jeszcze jedna atrakcja, mianowicie koncert bluesowy w wykonaniu sympatycznych muzyków.
02.05.2019 r. (32 km)
Od samego rana trzymamy się planu. I wbrew zapowiedziom meteorologicznym, pogoda nam dopisuje. Po śniadaniu ruszamy zielonym szlakiem w kierunku Błędnych Skał. Kiedy tu docieramy, możemy śmiało powiedzieć, że 1/5 drogi mamy za sobą. Zwiedzamy niezwykłe formacje skalne, gdzie w końcu nakręcono „Opowieści z Narnii”, rozkoszujemy się widokami, migotliwym blaskiem słońca w szczelinach i podziwiamy roślinność, która żyje w symbiozie ze skałami. Po godzinnym spacerze wśród Błędnych Skał wchodzimy na żółty szlak, który zmierza do Czech, do miejscowości Machov. Skręcamy w prawo – na szlak niebieski i dalej znów żółty, który wiedzie nas przez lasy, ostańce skalne i łąki do Machovskiej Lhoty. Tu zatrzymujemy się na pyszny obiad. Miasteczko, położone w dolinie, to ostoja spokoju i sielanki. Miałyśmy wrażenie, że przeniosłyśmy się do innego świata. Po odpoczynku, dalej żółtym szlakiem idziemy na Bozanowsky Spicak (kolejne wzniesienie pełne formacji skalnych), za Koruną łączymy się z niebieskim szlakiem, który wiedzie nas przez Machovski Krzyż do Pasterki. Pogoda i dobre humory dopisują nam przez cały dzień. Brawa dla dziewczynek –pokonały wszystkie swoje słabości na trasie, która miała 32 km!
03.05.2019 r. (22 km)
Skoro świt, pakujemy plecaki i po śniadaniu opuszczamy przecudowne schronisko „Pasterskich Aniołów”. Na początku towarzyszą nam mgły, chmury i mżawka. Żegnamy Góry Stołowe i ruszamy niebieskim, a potem żółtym szlakiem w stronę Gór Bystrzyckich. Po drodze mijamy Białe Skały, Podmorskie Tarasy, kluczymy w labiryntach skał, gdzie prawie nikt nie chodzi. Co prawda, pogoda nie sprzyja wędrówkom, ale mamy wrażenie, że ludzie słabo znają Góry Stołowe, i zaliczają przeważnie Szczeliniec i Błędne Skały. Na szlaku jest mnóstwo kładek, które pozwalają przejść podmokłe tereny. Największe wrażenie robi na nas pozostałość po sztolniach (kopalniach) w postaci kamiennego chodnika, który pnie się w górę. My schodzimy obok niego (jest śliski) w dół. Domyślamy się, że dawno temu wciągano tędy wagoniki. Kiedy do Dusznik-Zdroju mamy niecały 2 godziny drogi, oddychamy z ulgą. Wychodzimy z lasów i przemierzamy rozległe łąki, na których pasą się konie. Nie pada już deszcz i jest znów nieziemsko! W Dusznikach dziewczynki opadają z sił, a to oznacza, że muszą zjeść jakiś obiad. Wystarcza nam zupa pomidorowa, która pozwoli nam przejść miasteczko i żółtym szlakiem dotrzeć do Schroniska pod Muflonem na kolejny nocleg. Tym razem znów mamy cały pokój dla siebie! Poznajemy sympatycznych właścicieli schroniska, ludzi z sąsiednich pokoi, i pomimo przebytej drogi i zmęczenia, które jakoś szybko z nas wparowuje, siedzimy do późnego wieczoru w głównej sali, na dole. Podziwiamy widoki, zachodzące słońce za pasma gór Stołowych, i słuchamy muzyki. Dziewczynki (również zregenerowane) zaprzyjaźniają się z innymi dziećmi i bawią się w schroniskowego „chowanego”.
04.05.2019 r. (32 km)
Ten dzień będzie najbardziej mozolny podczas całej Majówki. Rano czekamy, aż właściciele schroniska „Pod Muflonem” otworzą kuchnię, bo przed wyprawą musimy zjeść porządne śniadanie. Zdajemy klucze, żegnamy się (do następnego razu) i przed 10.00 wyruszamy na niebieski szlak. Przejdziemy nim wzdłuż Góry Bystrzyckie, najbardziej chyba dzikie i samotne w tym regionie. Naszą drogę przecinają liczne potoki, strugi wodne, po prawej stronie mijamy Torfowisko pod Zieleńcem, a pomiędzy drzewami widzimy pasmo Gór Orlickich. Bywa, że droga ginie w głębokim błocie, bywa, że trzeba szukać na drzewach oznaczeń szlaku, bywa, że opadamy z sił i musimy się mobilizować, aby iść dalej. Szlak jest monotonny i wiedzie przez las, w którym, jak później się dowiemy, mieszka sporo wilków. W czasie całego dnia i 32 kilometrów wędrówki spotykamy TYLKO dziesięcioro ludzi! A więc są miejsca w Polsce, gdzie człowiek może uniknąć tłumów. Po prawie ośmiu godzinach marszu docieramy do wsi Spalona. Jeszcze musimy podejść ostatni odcinek drogi, na którym łączą się cztery szlaki, i docieramy do schroniska Jagodna, na nocleg. Po przekroczeniu progu, na dworze zaczyna lać. Tym razem dzielimy 6-osobowy pokój z inną parą turystów. Schronisko Jagodna stoi przy asfaltowej drodze, więc wewnątrz są tłumy ludzi. O rany, znowu ludzie – niezwykłe zjawisko! Tak dawno ich nie widzieliśmy, a teraz musimy czekać na wolny stolik, by zjeść przy nim kolację. Ale warto! Dziewczynki już wykąpane, w piżamach siedzą przy stole i czekają na pierogi. Bo, jeśli ktoś już był w Jagodnej, to wie, że są tutaj najlepsi kucharze świata! Serwują takie dania, że mózg staje, a żołądek woła „jeszcze! jeszcze!” I znów spędzamy miły wieczór w ciepłej, schroniskowej jadalnio-świetlicy, zerkając w okna, za którymi strumieniami leje deszcz. Tymczasem dziewczynki, jak zwykle wieczorem, pełne sił witalnych, poznają zakamarki schroniska.
05.05.2019 r. (12 km)
Dzień piąty, ostatni. Budzę się po 5.00 i spoglądam przez okno. Biało. W nocy spadł śnieg. Ekipa ze schroniska doradza nam, byśmy poszły szosą do Bystrzycy Kłodzkiej, rezygnując z wędrówki szlakiem przez lasy (po ulewie będzie tam bardzo mokro). Dziękujemy za radę i po wczesnoporannym śniadaniu z tego, co nam zostało w plecakach (ze względu na ograniczony czas nie możemy czekać, aż otworzą kuchnię. Szkoda…), ruszamy w ostatnią drogę. Ze względu na temperaturę poniżej zera, śnieg i nisko zawieszone chmury, ubieramy wszystkie ciuchy, które mamy w plecakach. Nasza trasa wiedzie cały czas z górki. Im niżej, tym mniej śniegu na łąkach. Robi się coraz cieplej, a nawet świeci słońce! Mijamy Nową i Starą Bystrzycę, podziwiając po drodze starą architekturę. Spotykamy budynki, które przetrwały obie wojny światowe. W końcu docieramy do leżącej w sercu Kotliny Kłodzkiej, Bystrzycy Kłodzkiej. To właśnie tu, na przełomie XIII i XIV wieku powstało Miasto Królewskie. Do dziś zachowały się mury obronne i liczne zabytki z tamtego okresu. Uroczo wyglądają trzy baszty – bramy, z których dwie można zwiedzać: Rycerska, Kłodzka i Wodna. Niestety, czas nas goni, więc w błyskawicznym tempie zwiedzamy Stare Miasto, zatrzymując się przy jednej z ulic na właściwe śniadanie. W barze „Kaktus’ zjadamy pyszne naleśniki i pijemy gorącą czekoladę, a następnie idziemy na dworzec PKP. Tu trafiamy na tablicę z mapą i opisem Drogi św. Jakuba. Już od roku ten szlak, wiodący przez całą Europę do Santiago de Compostela, a oznaczony symbolem muszli, nie daje nam spokoju! Czekamy, aż dziewczynki trochę podrosną, i może już za dwa lata wyruszymy nim pieszo do Hiszpanii. Tymczasem odjeżdżamy pociągiem do Wrocławia. W stolicy Dolnego Śląska znów mamy dwugodzinną przerwę, którą wykorzystujemy na obiad w galerii „Wroclawia”, a potem wsiadamy w pociąg. Przed północą docieramy do Warszawy, i dalej – do Piaseczna. Jesteśmy z siebie dumne! W pięć dni przeszłyśmy około 100 km, zwiedziłyśmy niezwykłe, urokliwe miejsca, obcując z przyrodą, z dala od ludzkiego zgiełku. Tę trasę, nieco zmodyfikowaną, na pewno jeszcze powtórzymy, a już na pewno zawitamy ponownie do naszych trzech ulubionych schronisk: Pasterki, Pod Muflonem i Jagodnej.
Zgłoszenie nadesłała: Izabela Szymczak