Drogi Czytelniku,
sięgnąłeś po ten artykuł, więc pewnie jesteś mamą, tatą, którzy pokazujecie swojemu dziecku, dzieciom, najwspanialsze sposoby spędzania wolnego czasu. Cieszę się ogromnie, że inne dzieci, tak jak ja, też mają możliwość poznawania świata poprzez wycieczki miejskie, górskie, rowerowe i wiele innych. Ja mam na imię Inga, w czerwcu tego roku skończyłam dwa latka i chcę się z Wami podzielić fantastycznymi przeżyciami z tegorocznego wyjazdu wakacyjnego.
A może warto odwiedzić Suwałki? Sprawdź koniecznie:
Już na początku roku rodzice: mama Agnieszka i tata Grzegorz, zaplanowali na sierpień dwa tygodnie urlopu, które spędziliśmy bardzo aktywnie, pokonując blisko 2700 km na trasie z Piechowic (dolnośląskie), do Augustowa i Puław (lubelskie), do Sieradza (łódzkie), by ostatni weekend wolnego spędzić na warsztatach „Turystycznych Rodzinek” w Szczecinie. Niezależnie od rodzaju wyjazdu, konieczne jest dobre zaplanowanie i przygotowanie. Wyruszając na dwa tygodnie, rodzicie musieli pamiętać o bardzo wielu rzeczach, ponieważ oprócz aktywnego wypoczynku, byliśmy również na weselu. By nic nie umknęło uwadze, najlepiej przygotować sobie listę. Mama uwzględniła w niej rzeczy do kupienia, jak i do spakowania, np.:
Lista zakupów Co zabrać - na gorączkę - wiaderko, foremki do piasku - leki przeciwbólowe - motylki, koło do pływania - środki opatrunkowe - stroje kąpielowe - coś na oparzenia słoneczne - okulary przeciwsłoneczne - coś do opalania z filtrem - nakrycia głowy na wiatr, słońce - na katar, kaszel - obuwie na plażę, deszcz - termometr - łóżeczko turystyczne, materac - pościel i ulubioną pieluszkę do przytulania
To jest tylko kilka bardzo ważnych przykładów, bo nie mówię tutaj o rzeczach tak oczywistych, jak odzież na każde warunki atmosferyczne, przygotowanie walizek i prowiantu na drogę.Zakwaterowanie mieliśmy dzięki uprzejmości rodziny cioci Kingi, która z wujkiem Łukaszem, synem Kamilem i suką Leją towarzyszyli nam przez pierwszy tydzień. Rodzice zdają sobie sprawę, że jadąc z małym dzieckiem, powinni raczej unikać wyjazdów w tzw. ciemno. Rezerwacja noclegów to pierwszoplanowe zadanie. Mapa i nawigacja z samochodową ładowarką pozwolą dotrzeć do celu w najkrótszym czasie, a pełny bak na starcie i rozeznanie, gdzie go będzie można uzupełnić na trasie, zapewnią bezstresową podróż. Kiedy walizki wypchane po brzegi, plecaki i reklamówki znalazły się w samochodzie, mogliśmy wyruszać. Ponieważ droga do Augustowa miała trwać osiem godzin, rodzice postanowili jechać nocą. Wyjeżdżając o tej porze, mieli nadzieję, że większą część podróży będę spała i rzeczywiście ich oczekiwania się spełniły, bo na osiem i pół godziny jazdy, przespałam siedem.
Pamiętajcie!
Kierowca musi przed podróżą spać odpowiednią liczbę godzin, by szczęśliwie dowieźć bliskich do celu. W Augustowie spędziliśmy tydzień. Zwiedzaliśmy najbliższą okolicę: statkiem przez śluzy na jeziorze Necko i Białym, Sanktuarium w Studzienicznej, Suwałki, ale wybraliśmy się też bardziej na północ: na Cisową Górę, wieżę widokową nad jeziorem Hańcza, ruiny Pałacu Paca, po klasztor Kamedułów nad jeziorem Wigry i wiadukty w Stańczykach. Widoki były przepiękne, zwłaszcza żaglówki na wodach jezior.
Spływ kajakiem po Czarnej Hańczy
Jesteście pewnie ciekawi, co mi najbardziej utkwiło w pamięci? Ja zapamiętam na bardzo długo spływ kajakiem po Czarnej Hańczy, z Maćkowej Rudy do Frącek. Zdumiewającym faktem jest czas pokonania kajakiem odległości między tymi dwoma wsiami: 18 kilometrów w 4 godziny, a samochodem jedynie 15 minut. Mieliśmy ogromną przyjemność spędzić ten czas z grupą uczestników obozu, których opiekunowie doskonale znali trasę (10 lat doświadczenia) i wiedzieli, gdzie można zrobić przerwę na toaletę, odpoczynek i przekąski, by o odpowiedniej godzinie dotrzeć na obiad, oczywiście wcześniej zamówiony. Namiary na wypożyczalnię kajaków dostaliśmy również od opiekunów. Wybierając się bez „przewodników”, trzeba wcześniej znaleźć wypożyczalnię, najlepiej dokonać rezerwacji, np. telefonicznie lub mailowo, dopytując o długość i trudność trasy, możliwości postojów i noclegów, jeśli ma być to spływ kilkudniowy. Ubiór na spływ należy dopasować do warunków pogodowych, ale pamiętajcie rodzice, by nie ubierać się za grubo, bo mimo płynięcia z nurtem rzeki, trzeba się nawiosłować.
Przegrzanie bardziej niebezpieczne niż zmarznięcie!
Nie można też zapomnieć o komplecie zapasowej odzieży, którą chowamy do nieprzemakalnego worka razem dokumentami, telefonem i wsadzamy w miejsce do tego przeznaczone. Wywrotka kajaka albo deszcz zawsze mogą się zdarzyć, a wtedy sucha odzież będzie niezastąpiona.
Mama z tatą poczynili te wszystkie przygotowania, ale cały czas w ich głowie pojawiało się pytanie: Czy Inga wsiądzie do kajaka? Obawy mieli uzasadnione, ponieważ próba popływania rowerem wodnym skończyła się fiaskiem, tzn. nie weszłam nawet na pokład, a krzyk był straszny. W tej kwestii bardzo zaskoczyłam rodziców: kajak jak najbardziej odpowiadał mi jako środek transportu. Większe obiekcje miałam do kamizelki ratunkowej. Wzbudziła ona we mnie jakiś nieokreślony lęk, który był trudny do pokonania. Pewnie się domyślacie, że bez kapoka nie ma wstępu na kajaki. To od niej również zależy nasze bezpieczeństwo. Co zrobiła mama, która miała ogromną ochotę na ten spływ? Najpierw poczęstowała mnie pysznym wafelkiem i skupiła moja uwagę na naszym środku transportu. Opowiadała mi o nim i pytała mnie o różne rzeczy, a ja zastanawiając się nad odpowiedziami, zupełnie nie zauważyłam momentu założenia kamizelki. Później nawet nie chciałam jej ściągnąć… hihi… wywrotna ta natura dziecięca…
Kamizelka ratunkowa jest obowiązkowym wyposażeniem w sportach wodnych, nawet dla osób umiejących pływać!
Czarna Hańcza to bardzo popularna rzeka na spływy, również dla osób bez doświadczenia. Przepiękne krajobrazy, możliwość podziwiania dzikiej natury to przeżycia niezapomniane. Jeszcze tylko toaleta i nadszedł czas, by spływ rozpocząć. Nasza rodzinka płynęła kajakiem trzyosobowym, gdzie na środku wygodnie i pod okiem rodzica, siedzącego na tyle, może płynąć dziecko. Kajak za kajakiem odpływał od brzegu, nurt niósł nas w dół rzeki, a wiosłami kierowaliśmy naszymi środkami lokomocji. Trzcinowe brzegi, meandry rzeczne, falujące trawy, przejrzystość wody i dzikie ptactwo na wyciągnięcie ręki wzbudzi zachwyt każdego małego i dużego turysty. Rodzice wskazywali mi przepływające kaczki i łabędzie. Widziałam gniazdo łabędzi z młodymi. Zachowywaliśmy się wtedy cicho, by ich nie wystraszyć i spłoszyć.
Gdy troszeczkę się już zniecierpliwiłam siedzeniem w jednym miejscu, tata jak czarodziej wyciągnął z magicznego plecaka owoce i słodkości. W tak cudownym otoczeniu smakowały jeszcze lepiej. Po upływie około 1,5 godziny zatrzymaliśmy się na przerwę. Musieliśmy zachować ostrożność przy podpływaniu do brzegu, by nie wpaść na inne kajaki. Tata oczywiście przywiązał dobrze kajak, żebyśmy mieli czym płynąć dalej. Większość uczestników wykorzystała wolną chwile na siusiu i na drobne przekąski. Po krótkim odpoczynku kontynuowaliśmy spływ. Gdy kolejne zniecierpliwienie dawało o sobie znać, mama przejęła stery, a tata siedzący za mną, wymyślił zabawę. Wykorzystał do niej trawy rosnące po obu stronach rzeki. Podpływaliśmy na tyle blisko, by mógł zerwać kilka sztuk, oczywiście udawał, że kosztuje go to wiele wysiłku, a następnie dawał mi je do ręki. Dziecko jak dziecko, widząc tyle wody dookoła, nie mogło wpaść na inny pomysł jak wyrzucanie traw za burtę. Gdy ja tak rzucałam, tata mówił „ojojoj” i próbował je łapać, robiąc przy tym śmieszne minki. Śmiałam się w głos jak „krecik” - mówiła mama. Gdy trawa się kończyła, ja wołałam: jecie, jecie (w tłumaczeniu: jeszcze, jeszcze) i znowu podpływaliśmy bliżej brzegu po zaopatrzenie i zaczynaliśmy zabawę od początku. Niby nic wymyślnego, a sprawiło mi wiele radości i chwilę zapomnienia o dłużącym się spływie.
Gdy tak miło spędzaliśmy czas, dotarła do nas wiadomość, że niedługo kolejny postój, tym razem na świeżutkie jagodzianki. Nie mogliśmy się doczekać. Jagodzianki były jeszcze ciepłe i smakowały wyśmienicie.
Pozostało nam jeszcze około godziny wiosłowania. Na dwadzieścia minut przed metą zachciało mi się siusiu. Początkowo rodzice zagadywali mnie, abym zapomniała o potrzebie na chwilę. Przyniosło to pozytywny skutek na kilka minut, ale potem ciągle wołałam, że chcę siusiu i mamy dopłynąć do brzegu. Rodzice co prawda zabezpieczyli mnie na taką nieoczekiwaną sytuację, zakładając pieluszkę. Ja jednak już od pół roku załatwiałam swoje potrzeby na nocniczku, więc wzburzyła mnie prośba mamy o wykorzystanie pieluszki. Nawet nie było mowy! Ta mało komfortowa sytuacja zakończyła się jednak sukcesem. Dopłynęliśmy do portu kajakowego z suchą pieluchą. Słyszałam jak mama mówiła do taty, że zapomnieli o siusiu na ostatnim postoju, co miało swoje konsekwencje. Ale wracając do tych przyjemniejszych przeżyć, to super chodziło się w kaloszach po rzece (za rękę z mamą) i zbierało robaki z wujkiem do łowienia ryb. Takie fajne rozrywki wypełniały nasz czas do obiadu. Po obiedzie przyjechał właściciel kajaków, by przetransportować je drogą lądową do wypożyczalni. Mama z ciocią pojechały z nim po nasze samochody i gdy wróciły, podziękowaliśmy wszystkim za miłe towarzystwo i udaną wyprawę i ruszyliśmy w drogę powrotną. Całą drogę opowiadaliśmy o swoich wrażeniach, aż się okazało, że sen mnie ogarnął.
To już koniec mojej opowieści. Mam nadzieję, że w ciekawy sposób opisałam Wam moją niezapomniana przygodę, a wskazówki na temat przygotowania i realizacji spływu kajakowego okażą się przydatne. Niech mój koniec wyprawy, będzie początkiem Waszej.
Z pozdrowieniami
Inga