Ferie nad morzem - atrakcje rodzinne
Nie zaplanowaliśmy co prawda gór, choć niedługo tylko tam będzie można zobaczyć śnieg, ( w tym roku na Pomorzu nie mieliśmy w ogóle śniegu) bo to od nas i daleko i bez dwóch zdań trzeba się lepiej przygotować, ale naszym zwyczajem, zwyczajem ostatnich lat, w góry jeździmy latem, a zimą nad morze. Biorąc też trochę nauczkę z własnych doświadczeń, wybraliśmy duże miasto nadmorskie, gdzie latem jest masa turystów i delektowanie się morzem przyćmiewa "jarmark badziewia" i kolorowych straganów, a zimą można zobaczyć to co najistotniejsze. Padło na Kołobrzeg - byliśmy tutaj kilka lat temu przejazdem tylko, i to jeszcze w nocy, więc kierowała nami przede wszystkim chęć poznania czegoś nowego. Urlop dostaliśmy tylko na 3 dni, ale razem z weekendem to pięć dnia jakie mamy do dyspozycji dla nas i naszej rodzinki. Wyjechaliśmy w środę z rana, zaraz po wczesnym śniadaniu. Mapa pokazuje nam ponad 3 godziny drogi na miejsce, ale my oczywiście mamy jeszcze kilka przystanków po drodze. Po 100 km w aucie zatrzymaliśmy się na Rynku w Tucholi. Byliśmy już tutaj niejednokrotnie, ale nigdy nie udało się nam kupić magnesu, więc jest okazja. Zrobiliśmy zakupy, obeszliśmy cały rynek dookoła, a dodatkowo zboczyliśmy jeszcze do Punktu Informacji Turystycznej, który znajduje się przy Muzeum Borów Tucholskich. Otrzymaliśmy pieczątki, foldery i korzystając z okazji porozmawialiśmy z przemiłym panem o możliwościach rekreacyjnych jakie oferują właśnie Bory Tucholskie. Z racji tego, że tradycyjnie jeden z sierpniowych weekendów spędzamy nad Jeziorem Charzykowskim, były to dla nas pomocne informacje i wskazówki. Korzystając z przystanku posililiśmy się trochę i ruszyliśmy w dalszą drogę… Województwo zachodniopomorskie bardzo nas zaskoczyło. Pierwszy raz w tym roku, i sezonie nawet, widzieliśmy tyle śniegu. Nawet Hania porobiła zdjęcia, żeby wysłać koleżankom. Niestety temperatura powietrza ani na chwile nie spadła poniżej zera, więc jak tylko dojechaliśmy do Koszalina, naszego drugiego przystanku, śniegu już prawie nie było... Auto zaparkowaliśmy niedaleko Regionalnej Informacji Turystycznej przy ul. Dworcowej i stąd zaczął się nas spacer po mieście. W IT mieliśmy do czynienia z bardzo wykwalifikowaną panią, która co nieco powiedziała nam o mieście, jego atrakcjach i zaproponowała kolejność zwiedzania według naszego planu. Otrzymaliśmy oczywiście pieczątki, dużo ulotek, a dzieci kolorowanki z zabytkami Koszalina. Zwiedzanie zaczęliśmy od Muzeum w Koszalinie i sąsiadującą z nim Zagroda Jamneńską. Za bilet zbiorowy do koszalińskiego Muzeum i Zagrody Jamneńskiej w dzielnicy Koszalina Jamno zapłaciliśmy 28 zł. Muzeum kolekcjonuje zabytki archeologiczne, głównie z terenu Pomorza, historyczne, numizmaty, medale, ekslibrisy polskie i obce, meble, wyroby rzemiosła artystycznego, sztuki (malarstwo dawne i współczesne) oraz etnograficzne – zabytki rzemiosła, kultury i sztuki ludowej Pomorza. Przejście i obejrzenie kilku poziomów wystaw nie zajęło nam szczególnie dużo czasu. Najchętniej i najdłużej oglądaliśmy zdjęcia i plakaty współczesnego Koszalina, budowle i zabytki, które albo już rzuciły się nam w oczy, albo chcemy dopiero zobaczyć. Wokół Budynku Muzeum jest Skansen Wsi Jamneńskiej - kilka chałup pokazujących kulturę jamneńską - kulturę ludzi, którzy niegdyś mieszkali na terenach wokół Jeziora Jamno. Jamno to dzisiaj północna część Koszalina, gdzie na koniec dnia planujemy jeszcze pojechać. Domki te obejrzeć można tylko z zewnątrz, zrobiliśmy fotki i w drogę. Niestety po śniegu zaczął padać deszcz i przyszło nam poznawać Koszalin w kapturach na głowach, ale daliśmy radę. Gdy doszliśmy do Rynku Staromiejskiego naszą uwagę przykuł piękny budynek Ratusza, do tego wielki plac przed nim, co dodaje mu majestatu i ważności. Latem z kolorową fontanną jest tutaj zapewne jeszcze piękniej. Zaraz po przekątnej znajduje się Katedra Niepokalanego Poczęcia NMP, którą odwiedził w 1991 roku papież Jan Paweł II, a gdzie obecnie znajdują się jego relikwie. Obeszliśmy świątynię wokół, weszliśmy do środka podziwiać jej wystrój i piękno. Katedra jest obecnie najważniejszym i najcenniejszym zabytkiem Koszalina. Mżawka cały czas nam towarzyszyła, ale nie daliśmy się. Patrząc na nasz plan i mapki maszerowaliśmy dalej. Weszliśmy na najbardziej znany "zielny teren" Koszalina - tzn. do Parku Książąt Pomorskich. O tej orze roku może niezbyt zielony, za to mogliśmy podziwiać przepiękne ozdoby i iluminacje świąteczne. szkoda, że nie mamy możliwości by zobaczyć je w nocy. Zboczyliśmy też by zobaczyć remontowany właśnie amfiteatr ( robi wrażenie naprawdę dużego), a wracając już w stronę parkingu, gdzie mamy auto, oglądaliśmy z oddali imponujący zabytkowy budynek Poczty Polskiej z XIX wieku. Wracając ulicą Zwycięstwa rozglądaliśmy się bacznie na wszystkie strony i podglądaliśmy codzienność Koszalina. Po 15.00 wyjechaliśmy z centrum Koszalina, ale odwiedziliśmy jeszcze dzielnicę Jamno. Już wcześniej, w Muzeum Miasta Koszalina wykupiliśmy bilet zbiorczy, również do Zagrody Jamneńskiej. Udało się nam przyjechać w ostatniej chwili, gdyż o tej porze roku sporo atrakcji Koszalina jest czynna tylko do 16.00. Pani w kasie miała już informacje, że ktoś wykupił taki bilet ( od koleżanek z centrum miasta) i za nami czekała. Tak jak we wcześniejszym oddziale, pani gospodarz wzięła pęk kluczy , otwierała nam kolejne pomieszczenia w chacie - domku, który pokazał nam życie przed laty, i zaraz za nami zamykała drzwi. Tutaj założyliśmy, że byliśmy ostatnimi turystami, ale we wcześniejszym muzeum byliśmy przed południem i tez otwierano przed nami wszystkie drzwi i zamykano na klucz. Może taki tutejszy zwyczaj??? Obejrzeliśmy tutaj unikatową wystawę sprzętów, strojów i zdobnictwa charakterystycznego dla tego rejony. Dowiedzieliśmy się na przykład jak robiono wzory na ścianach czy pościeli. Na zakończenie zwiedzania, spotkała nas miła niespodzianka. Pani gospodarz włączyła nam film dotyczący życia nad Jeziorem Jamno w XIX wieku. Była to bardzo ciekawa projekcja, nawet Hania z Pawciem oglądali z zapartym tchem. W naszych planach mieliśmy jeszcze Górę Chełmską. Według przewodników to charakterystyczne miejsce dla Koszalinian, miejsce pielgrzymkowe z kaplicą poświęconą przez naszego papieża rodaka, góra z wieżą widokową udostępniona do zwiedzania. Mimo tego, że nadłożyliśmy około 10 km i dojechaliśmy tam, nie doszliśmy do celu. Kiedy stanęliśmy na parkingu przed ścieżką ze szlakiem pieszym prowadzącą na wzniesienie, deszcze rozpadał się na całego. Obawiając się, że dzisiejszy spacer i tak mógł nam już zaszkodzić, dzieci miały trochę przemoczone kurtki, a do tego pani w informacji powiedziała nam, że na wieżę nie wejdziemy bo jest w remoncie, z żalem zrezygnowaliśmy ze zdobycia tego miejsca, ale chęci były, czyli trzeba tutaj wrócić. Ostatnie miejsce na dzisiejsze zwiedzanie to Muzeum Aut Zabytkowych w Mścicach- rzeczywiście zupełnie przy trasie jadąc do Kołobrzegu. Za bilet rodzinny zapłaciliśmy 35 złotych i spędziliśmy tutaj najwyżej 30-40 min, ale miejsce wprawiła nas w niemały podziw. Muzeum jest w rękach prywatnych, usytuowane zaraz przy Hotelu Verde. Musieliśmy przejść nawet przez hotelową restaurację by się tutaj dostać. Właściciel zgromadził kilkadziesiąt zabytkowych, totalnie odrestaurowanych aut, które znamy głównie z filmów kostiumowych, albo starych zdjęć. Naprawdę było na co popatrzeć. Można było tez takie autko wypożyczyć na sesje zdjęciowe, albo uroczystości ślubne, ale wartość takiej usługi jak i wartość samego auta do najtańszych nie należała. Około 18stej byliśmy już w Kołobrzegu w naszej kwaterze. Tym razem wynajęliśmy mieszkanko w bloku, apartament z pełnym wyposażeniem. Wybór okazał się strzałem w dziesiątkę. Bardzo dobre warunki a do tego dużo swobody i bardzo domowo - warunki w sam raz jak na takie rodzinne ferie... Po ciepłym posiłku, chwilowej regeneracji i rozpakowaniu wybraliśmy się na spacer pt. " przywitanie z morzem". Pogoda nas nie rozpieszczała, więc wzięliśmy parasolki do rąk i w drogę. Temperatura nie była zbyt wysoka, ale pamiętam, że było nam tak ciepło... ( takie ciepło spowodowane byciem razem w fajnych okolicznościach) Bez mapy i żadnego planu szliśmy intuicyjnie do najbliższego zejścia do morza. Nie było to 600 metrów, jak mówił właściciel kwatery, trochę celowo wydłużaliśmy i szliśmy okrężnymi ścieżkami, ale gdzież się spieszyć?? W drodze powrotnej zrobiliśmy małe zakupy, bo blisko mamy Market Netto, były jeszcze karty, pogaduchy w łóżku z dziećmi, i wymarzony odpoczynek mamy i taty. Plan na ten dzień to autem i spacerkiem po plażach na zachód od Kołobrzegu, aż w okolice Dziwnowa, bo tutaj skończyliśmy 4 lata temu zwiedzać zachodnie Wybrzeże, i szczerze mówiąc nie wierzyłam, że uda się tyle zobaczyć, a dotarliśmy o jedną plażę dalej jak w naszym planie. Było to możliwe dzięki porze roku z pewnością, bo latem ciężko byłoby przepchać się przez tłumy ludzi. Dzięki niskiemu sezonowi zobaczyliśmy też miejsca i zwróciliśmy uwagę na rzeczy, które na ogół zasłaniają turyści. Pogoda od rana nie rozpieszczała nas, znowu przydały się parasole. Pierwszy przystanek to Grzybowo. Za cel postawiliśmy sobie pieczątkę, magnes i spacer po plaży w każdym miejscu w jakim będziemy i tego trzymając się pierwszy postój zrobiliśmy sobie przy sklepie spożywczym. Dostaliśmy i pieczątkę i magnes, pooglądaliśmy kartki, na których wyszukujemy zawsze charakterystycznych cech danej miejscowości. Dalej podjechaliśmy bliżej zejść na plażę i spacerkiem zeszliśmy na niewielką platformę widokową , która na fotografiach została mocno powiększona. Do zdjęć udało się odłożyć parasole nawet, humor póki co dopisywał, więc nie jest źle... Kolejna miejscowość to Dżwirzyno. Wjeżdżając do miejscowości trafiliśmy nawet na otwarty punkt Informacji Turystycznej, dostaliśmy oczywiście mapkę i dowiedzieliśmy się co nieco o miejscowości. Zaparkowaliśmy niedaleko ładnie wyglądającego na zdjęciach portu, mieliśmy okazję przejść zielonym mostem ( postawionym tutaj w 2011 roku), widocznym na wielu fotografiach Dżwirzyna. Promenada wzdłuż Kanału Resko ( od Jeziora Resko, nad którym Dźwirzyno leży) wpadającego do morza zachęcała do spacerów, ale deszcz nie pozwalał o sobie zapomnieć, a i tak byliśmy tutaj chyba jedną z trzech spacerujących rodzin... Oczywiście nie odmówiliśmy sobie przechadzki, ale musieliśmy skrócić, bo kurtki przemakały, a przed nami ambitny plan do zrealizowania. Do samochodu biegliśmy niemalże i całe szczęście, że czekała na nas gorąca herbata w termokubkach. Kilka kilometrów dalej zatrzymaliśmy się w Mrzeżynie. Tutaj malownicze ujście do morza ma rzeka Rega. na jednym falochronie stoi czerwona latarnia, na drugim zielona, niestety nie doszliśmy do końca, bo deszcze nie pozwalał. Plaża tutaj totalnie wyludniona. W samej miejscowości poszukaliśmy sklepik prowadzony przez starszą kobietę i udało się nam kupić magnes, ale pieczątki niestety nie było. Do kolejnej plaży w Pogorzelicy nawigacja pokazywała nam najkrótszą drogą 14 km i taką wybraliśmy, ale okazało się, że jest ona dla cywilów nieprzejezdna, gdyż znaleźliśmy się na terenie wojskowym. Musieliśmy dojechać przez Trzebiatów nadrabiając około 10 km. Szkoda, że nie przewidzieliśmy tego, bo z daleka widać dość ładny Pałacyk w Trzebiatowie, który okazuje się, można zwiedzać. W samej Pogorzelicy magnes kupiliśmy już na straganie z pamiątkami, pieczątkę dostaliśmy w sklepie Żabka, a na plaży dzieci zbierały płaskie kamyki, których był tutaj wysyp. Mogliśmy nadrobić skrócone spacery z wcześniejszych miejscowości, bo deszcze przestał w końcu padać i oby tak zostało. Kolejny postój zrobiliśmy w Niechorzu. To też wioseczka, ale bardziej znana z powodu latarni morskiej, która się tutaj znajduje. Na samym wjeździe do miejscowości stały stragany z pamiątkami, przy jednym z nich dowiedzieliśmy się nawet, że jest tutaj też Muzeum Rybołówstwa. Podeszliśmy oczywiście do niego. Wyszliśmy z folderami i pieczątką. Symbolem Niechorza jest też Foka Depka, która mieszka na placu nazwanym jej imieniem, czyli Placu Foki Depki. Udaliśmy się w to miejsce, stwierdziliśmy, że fajny pomnik, ale ludzi wokół prawie wcale. Zaraz obok tego placu jest zejście na plażę z kolorowymi kutrami rybackimi. Zrobiliśmy ładne zdjątka, ale w tle znowu pustki. Dzięki temu, że nie ma tych rzesz ludzi co latem, można zobaczyć atrakcje, które latem są czasem zakryte, zasłonięte za masą ludzi... Patrząc na ogrom powierzchni jaką zajmują morskie plaże, chyba tak naprawdę zimą dopiero widać ile ludzi przyjeżdża nad morze latem, a może przyjeżdżają i delektują się SPA, bo hoteli, pensjonatów i najróżniejszych domków wszędzie jest mnóstwo. Na parkingach aut też trochę... ale widać każdy ma inne upodobania. Naszym priorytetem było jeszcze zobaczyć tutaj latarnię morską. Wokół latarni widać latem tętni życie, bo jest tutaj i wystawa klocków lego i park miniatur, ale w obecnym sezonie czynna jedynie latarnia, chociaż i tutaj "śpiąco nieco" - przeszkodziliśmy panu przy kasie podczas jakiejś gry komputerowej. Za bilety trzeba zapłacić 8zł - normalny i 5 zł ulgowy ( dla naszej czwóreczki 26 zł. Latarnia morska w Niechorzu mierzy 45 metrów i jest druga co do wysokości latarnią nad Bałtykiem. Na górę prowadzi 210 stopni, ale pokonanie ich rekompensuje piękny widok na Morze Bałtyckie i Jezioro Liwia Łuża. Rewal to kolejny punkt na naszej trasie. To niewielka miejscowość, która liczy około tysiąca mieszkańców, posiada nadmorska plażę i tak samo jak te wokół totalnie uśpiona o tej porze roku. Po różach i zieleni, którą widać w internecie na zdjęciach nie ma teraz śladu, a ludzi jak na lekarstwo. Jednak na spacer jest wszędzie dobre miejsce i tego się trzymamy. Auto zaparkowaliśmy obok niewielkiego placu zieleni z pomnikiem rybaka. Pomnik Rybaka w Rewalu znajduje się przy ulicy Saperskiej, na miejscu dawnego ogrodu jordanowskiego. Dość postawny wizerunek rybaka odlano z brązu. Rzeźba nawiązuje do rybackich tradycji Rewala i okolicznych miejscowości, które kontynuowane są przez wielu mieszkańców po dziś dzień. Pomnik stał się też miejscem, w którym mieszkańcy oddają hołd tym, którzy nieszczęśliwie nie powrócili z morza. To także jeden z symboli Rewala (obok Rewalskich Wielorybów), przy którym turyści chętnie się fotografują. Na plaży zaś zrobiliśmy kilka ładnych zdjęć z kolorowymi kutrami, które też przypominają o rybackich skłonnościach tutejszych mieszkańców. Na trasie jaką przeszliśmy nie było nawet możliwości by poprosić gdziekolwiek o pieczątkę... Będąc w Niechorzu pan w latarni wspomniał nam coś o Muzeum na 15 Południku, o którym wcześniej nie słyszeliśmy, więc biorąc pod uwagę godziny jego otwarcia z Rewala spieszyliśmy się do Trzęsacza, gdzie owe muzeum się znajduje. Rzutem na taśmę zdążyliśmy jako ostatni turyści i okazało się , że to strzał w dziesiątkę i pobyt tutaj to bez wątpienia najlepsza atrakcja dzisiejszego dnia i nie wiem, czy nie całego pobytu nad morzem. Do tego z racji ferii skorzystaliśmy ze zniżkowych biletów i zapłaciliśmy 33,8 zł za bilety dla wszystkich. O historii kościoła w Trzęsaczu co nieco wcześniej słyszeliśmy, ale tutaj w Multimedialnym Muzeum na Klifie ( tym samym Muzeum na 15stym południku) dowiedzieliśmy się wiele, wiele więcej. W kilku salach przepięknie pokazano i opowiedziano nam ( głos lektora z głośników) o miejscu w którym jesteśmy o historii kościoła po którym zostały tylko niewielkie ruiny, o legendzie spowitej wokół Trzęsacza i wreszcie uczestniczyliśmy w ostatnim nabożeństwie przeprowadzonym w kościele o jakim mowa. Z niesamowitymi efektami multimedialnymi pokazano nam rozmiar zniszczeń i siły żywiołów. Zwiedzanie nie trwało długo, myślę, że było to około 30 minut, ale było warto- jesteśmy pod wrażeniem. !! Już dalej bez pośpiechu udaliśmy się pięknie wymalowanym deptakiem ( biało czarne klawisze nutki na pięcioliniach) w kierunku platformy widokowej, którą wybudowano w 2008 roku. Taras jest fajnym punktem widokowym, ale też punktem startowym dla paralotniarzy i zejściem na plażę. Zrobiliśmy zdjęcia i zeszliśmy stąd, gdyż wiatr tak wiał, że ciężko było utrzymać kij do selfie. Nadal utrzymywała się przyzwoita pogoda, czas bardzo dobry, wiec jedziemy dalej - kolejny przystanek to Pustkowo. Tutaj udaliśmy się w kierunku Bałtyckiego Krzyża Nadziei, czytałam o nim, ale nie spodziewałam się takich wrażeń na żywo. Tutejszy krzyż to replika krzyża na Giewoncie, a nawet kilka metrów od tamtego wyższy. “...jak wiatr wieje od Bałtyku po gór szczyty – do krzyża na Giewoncie...” - te słowa wypowiedział Jan Paweł II w 1987 roku, podczas wizyty w Szczecinie. Stały się one mottem Katolickiego Stowarzyszenia Kolejarzy Polskich, którzy postanowili ustawić replikę krzyża nad morzem. Początkowo proponowano kilka innych lokalizacji, jednak Pustkowo wybrano jako tę najodpowiedniejszą. Krzyż usytuowany jest około 100 m od morza, więc zaliczyliśmy też pobyt na tutejszej plaży. ` Pobierowo to kolejna zdobyta dzisiaj przez nas nadmorska miejscowość. W 2013 roku mieszkało tutaj ponad 1100 rdzennych mieszkańców, ale dzisiaj pustki, ludzi brak, sklepy pozamykane, Zbyszek konkretnie się natrudził aby kupić magnes. ( Ostatecznie wylądował gdzieś przy punkcie pocztowym, magnes zdobyty, ale pieczątki odmówiono :( ) Zaparkowaliśmy przy jednej z głównych ulic ( o ile nie głównej), Grunwaldzkiej przy Mini Oceanarium, ale .... oceanarium zamknięte.... Od Grunwaldzkiej odchodzi kilka równoległych do siebie uliczek prowadzących do morza. Są to bardziej piesze deptaki z kolorowej kostki, albo szarej poukładanej w różne wzory - np. drogę z domina. Zbyszek szukał jakiegoś życia tutaj, my spacerowaliśmy do morza.... Na plaży pustki, ani kutrów rybackich, ani molo... jedynie falochrony, morze i my. Dla jeszcze lepszego poznania tych wszystkich miejscowości musielibyśmy zrobić sobie wycieczkę w te strony latem i porównać wówczas ich wygląd. Obawiam się jednak, że wtedy nie poszłoby nam tak łatwo i szybko, chociażby z poszukaniem miejsca parkingowego, a dzisiejszą trasę pewnie trzeba byłoby rozłożyć na 2-3 dni... Ostatni dzisiaj przystanek to Dziwnówek i ta miejscowość wykazała się znacznie większym życiem. Zaparkowaliśmy przy głównym deptaku wzdłuż którego rozkłada się latem zapewne sporo straganów, ale kilka z nich było i dzisiaj. Zakupiliśmy magnes z Dziwnówka i kilka zaległych nawet. Spacerkiem przechodziliśmy koło zegara słonecznego, nieczynnej o tej porze roku fontanny wokół której rozstawiono fajne drewniane leżaczki. Doszliśmy do platformy widokowej z zejściem na plażę, dzieciaki zaliczyły bieg do morza. Niespiesznie, rozglądając się wkoło siebie, wróciliśmy do auta, a następnie na kwaterę do Kołobrzegu. Kolejna nadmorska miejscowość za Dziwnówkiem to Dziwnów, gdzie byliśmy podczas wakacji w Świnoujściu w 2016 roku. Tym sposobem zachodnie Wybrzeże od Świnoujścia do Kołobrzegu mamy zaliczone. Około 18 siedzieliśmy przy ciepłym posiłku na Wylotowej w Kołobrzegu, a później zrezygnowaliśmy już ze spaceru po Kołobrzegu a oddaliśmy się książce, grom karcianym i rodzinnym pogawędkom. Dzisiejszy dzień to kwintesencja naszych ferii 2020 to zwiedzanie miasta i od tego należało zacząć w ogóle pobyt w Kołobrzegu, ale z powodu dni i godzin otwarcie rożnych miejsc zimą przełożyliśmy na drugi dzień pobytu w tym mieście. Po sycącym i pysznym śniadanku ( no i przygotowaniu niemałego prowiantu na drogę), zaopatrzyliśmy się w parasole i ruszyliśmy w drogę na podbój miasta. Pierw należało zacząć oczywiście od jednego z bardziej znanych miejsc czyli latarni morskiej, ale patrząc na godziny otwarcie ( od 11 dopiero, zimą czynna jest tylko w wybrane dni ) , spokojnie korzystaliśmy jeszcze z innych atrakcji. Szliśmy ulicą Bałtycka i Solną. Będąc na Wyspie Solnej weszliśmy do Kołobrzeskiego Skansenu Morskiego ( jest to obiekt Muzeum Oręża Polskiego), jednak ku naszemu zaskoczeniu i mimo pobytu ochrony na terenie muzeum, wstępu brak - niski sezon, zima - nieczynne. Ale ku kolejnemu zdziwieniu i pozytywnym, tym razem, zaskoczeniu, przemili panowie wartownicy wpuścili nas na teren skansenu, byśmy mogli chociaż z zewnątrz pooglądać eksponaty. W skansenie obejrzeć można dwa okręty stojące na lądzie, latem można wejść do wnętrza , ale to nas dzisiaj ominęło. Na sporym placu porozstawiano statki, jachty pełnomorskie i liczne uzbrojenie okrętów Marynarki Wojennej RP oraz zabytki techniki morskiej. chłopakom aż oczy się świeciły oglądając takie "zabawki ". Dalej szliśmy ul. Portową, przechodziliśmy przez Most Portowy podziwiając widoki na morze, statki, okręty, łódki , żaglówki itp. Gdy szliśmy blisko Parsęty, która w Kołobrzegu uchodzi do morza i dalej ul. Towarową czuć było już obecność w centrum turystycznym. Dookoła nas rozpościerały się stoiska i stragany z pamiątkami, sklepiki z regionalnymi gadżetami i zaraz za kawałek ujrzeliśmy imponująca budynek latarni morskiej na okrągłym postumencie z okrągłymi murami wokół. Do otwarcia nadal mieliśmy trochę czasu więc udaliśmy się na spacer wzdłuż falochronu zachodniego. Szliśmy ścieżka spacerową, odgrodzoną murem od morza, ale fale były tak wysokie, że mur nie stanowił dla nich przeszkody. Wiatr był tak silny, że musieliśmy pozapinać się szczelnie i założyć kaptury na głowę, a do tego uważać, żeby nie zostać zmoczonym przez wodę. z przerażeniem patrzyliśmy na statek rejsowy wypływający w morze - fale rzucały nim jak pudełkiem zapałek niemalże... Po 11.00 weszliśmy do latarni morskiej w końcu. Bilety kosztowały, podobnie jak w Niechorzu, 8 zł normalny i 6 zł ulgowy. Nie jest ona zbyt wysoka, wieża ma wysokość 26 metrów, ale widoki z góry są niesamowite. Przede wszystkim pięknie widoczne ujście Parsęty do morza, ale też cała plaża zachodnia z mnóstwem mew dzisiaj i z molo w oddali, i widokiem na część miasta. Wiało strasznie, ale warto było. Na pokrzepienie poszliśmy prosto stąd na ciepłe pączki i w stronę atrakcji, które skierowane są bardziej do najmłodszych, aczkolwiek my też w takich miejscach nie byliśmy jeszcze, wiec z ciekawością weszliśmy wszyscy razem. Pierwsze miejsce to Miasto Myszy. Za rodzinny bilet zapłaciliśmy 56 zł - nie jest to mało, ale czego nie robi się dla dzieci. Miasto Myszy to takie miejsce w Kołobrzegu, które odczarowuje te małe gryzonie, przedstawiając je jako domowych pupili, zwierzątka inteligentne, niezwykle zwinne i takie, w których można się po prostu zakochać i obserwować godzinami. Pokazano tutaj mnóstwo myszy, różnych ras i kolorów w najróżniejszych aranżacjach. Wszystkie są w gablotach, więc nikomu nie są straszne, a nawet wywołują bardziej uśmiech bo pokazano je w scenerii świątecznej, zimowej, bajkowej a nawet w kosmosie. Minusem tego miejsca jest nieprzyjemny zapach unoszący się w powietrzu, do tego półmrok, zdjęć też nie można robić z lampą by nie wypłoszyć tych małych stworzeń. Widać bądź co bądź, że pracownicy dbają bardzo o myszy, o warunki w jakich przyszło im żyć. Dzieciakom bardzo się podobało i na pewno będą wracały często do tych małych gryzoni we wspomnieniach. Drugim miejscem typowym dla dzieci w Kołobrzegu jest Magiczna Kraina i ją odwiedziliśmy. Zlokalizowana jest bardzo blisko mysiego miasta, więc daleko nie musieliśmy iść. Kupiliśmy bilety z kuponem rabatowym, który otrzymaliśmy w Mieście Myszy, (zapłaciliśmy 64 zł, więc mimo rabatu, więcej jak u myszy...) , rozebraliśmy kurtki w bajkowej przebieralni ( wszystko wokół wydawało się takie bajkowe, kolorowe) i musieliśmy chwilkę poczekać w kolejce aż wyjdą z piwnicy poprzedni zwiedzający. Do wejścia trzeba faktycznie zejść schodami w dół i od pierwszego pomieszczenia jest coś do odczarowania różdżką, która dostaliśmy od pana przy kasie. To bajkowe komnaty, które zamieszkiwane są przez zabawnych bajkowych mieszkańców, którzy przez ruch czarodziejskiej różdżki coś powiedzą, albo poruszą się. Wszędzie jest bajecznie kolorowo, na jednym z korytarzy wprowadzono światło ultrafioletowe, które zmieniało nam kolory ubrań czy zębów. Uważam, że Magiczna Kraina to miejsce dla maluszków bardziej, ale nasza dwójka - siedmioletni Paweł i dziesięcioletnia Hania bawiły się pierwszorzędnie. W ostatnim pomieszczeniu dzieci miały za zadanie zostawić kolorowe wstążeczki ze swoim imieniem 9 otrzymane na początku zwiedzania). Trzeba było przywiązać je do jednego ze sznurów (po uprzednim pomyśleniu życzenia) , gdzie było już mnóstwo innych paseczków z imionami. Wszystkie były w pastelowych kolorach co robiło niesamowite wrażenie - naprawdę magicznego pomieszczenia. Zwiedzanie nie trwało jakoś długo, może 3o minut, ale dzieci zadowolone, a oto chodziło w sumie. Na kolorowej ulotce reklamującej dziecięce atrakcje w Kołobrzegu ( pewnie ten sam właściciel) , jest jeszcze Kino..... Stwierdziliśmy jednak, że póki co odpuszczamy, by zdążyć jeszcze zwiedzić dzisiaj tę nie - nadmorską część miasta Kołobrzegu. Do ręki wzięliśmy jakieś przekąski z plecaka i ruszyliśmy przed siebie. Chwilę jeszcze szliśmy blisko morza w stronę kołobrzeskiego molo. Po drodze podziwialiśmy Pomnik Zaślubin Polski z Morzem, a jak już weszliśmy na drewniany pomost - wysokość fal. Niesamowite zjawisko, jak woda wdzierała się na górne piętro molo, później widzieliśmy taki widok na jednej z widokówek, więc takie wysokie fale stały się chyba symbolem miasta poniekąd. Zasileni jodem zaczęliśmy się oddalać od morza. W poszukiwaniu Pomnika Sanitariuszki obeszliśmy sanatoryjną część miasta. Pogoda była bardzo przyjemna, doborowe towarzystwo, więc nikt nie marudził. Szliśmy ulicą Rodziewiczówny, zboczyliśmy tylko na kilka zdjęć do Sanitariuszki - jeden z bardziej znanych pomników Kołobrzegu, a dalej kierowaliśmy się w stronę centrum miasta. Zaplanowaliśmy sobie na dzisiaj jeszcze wejście do Muzeum Oręża Polskiego. Ostatnie wejście dzisiaj do 16.00 i zdążyliśmy rzutem na taśmę. Kupiliśmy bilet łączony do dwóch oddziałów, razem z Muzeum Miasta Kołobrzeg, które chcemy zwiedzić kolejnego dnia, zapłaciliśmy 75 złoty. Poza nami było maksymalnie 5 osób, toteż bardzo swobodnie poruszaliśmy się między kilkoma salami z eksponatami wewnątrz muzeum. W muzeum znajdują się m.in. uzbrojenie, oporządzenie i mundury żołnierzy polskich z I wojny światowej i II wojny światowej. Samochody, samoloty, broń pancerna i artyleria eksponowane są w sali techniki wojskowej i później na wystawie plenerowej. Wewnątrz budynku mieliśmy ograniczony czas zwiedzania, ale w wystawy w plenerze mogliśmy oglądać do bólu i w zasadzie te chyba zrobiły na nas większe wrażenie. Gabloty z opisami eksponatów w salach nie były dla dzieci zbytnią zachętą do przyciągnięcia uwagi, ale duże maszyny na zewnątrz budynku jak czołgi, samoloty i większa działa artyleryjskie owszem. No i ilość zgromadzonych eksponatów była całkiem spora. Spędziliśmy tutaj ponad godzinę. Na naszej mapce było jeszcze przejście przez starówkę i też zrobiliśmy, ale bardziej aby zorientować się trochę, niż coś zwiedzać bo już i chłodnawo się nam zrobiło i w brzuszkach zaczęło burczeć. Przechodząc koło Bazyliki pw. Wniebowzięcia NMP weszliśmy i do jej wnętrza. Sama świątynia raczej skromna, białe ściany, wysokie ceglane filary i ołtarz bez przepychu. Wrażenie wywarła na nas piękna, duża szopka bożonarodzeniowa. Począwszy od rozgwieżdżonego nieba po góry, skałki pokryte mchem , płynący strumyczek i ogień w ognisku pasterzy... - było tutaj wszystko. Niemniej zafascynowani byliśmy też, gdy zobaczyliśmy kołobrzeski Ratusz. Bardzo okazały, reprezentacyjny budynek. Pokrążyliśmy trochę po Starówce, ale już niedługo, bo do domciu się chciało. Mamusia przewodnik wzięła mapkę do ręki i tak w mig wróciliśmy do naszej kwatery. Pamiętam jak byłam mała tato zawsze mi powtarzał, że miasto poznaje się najlepiej właśnie na nogach i z mapą w ręku - i tego się trzymamy. Po godzinie 17 - stej z ponad 19-stoma kilometrami w nogach dotarliśmy do Wylotowej. No ale to jeszcze nie koniec dnia bo po sytej i pysznej obiadokolacji dzieciaki wyciągnęły nas do Aquaparku. Mam wrażenie, że rodzicom tak się nie chciało , jak dzieciom chciało, ale co zrobić?? .... zostaje tylko kochać. W konsekwencji cieszyliśmy się, że nas wyciągnęły, bo dzięki wodzie, nogi nas po dzisiejszym spacerku nawet nie zapiekły.Kołobrzeski park wodny okazał się niezbyt duży, wystarczyły nam 2 godziny aby do woli pobrykać ( za dwugodzinną atrakcję zapłaciliśmy 60 złotych). Był i basen pływacki i sauny i jacuzzi i dwie zjeżdżalnie wodne. I o dziwo, gdzie mamusia nie lubi nurkowania ani zamaczania pod wodę, dzisiaj całą czwórką wygłupialiśmy się w wodzie na wszystkie sposoby. Mimo początkowej niechęci było całkiem fajnie, ale po powrocie do domu i szybkiej kąpieli nic dziwnego, że odlecieliśmy na siedząco prawie. To był udany i obfity we wrażenia dzień - lubimy takie baaaardzo! Dzisiaj postanowiliśmy nieco zwolnić w porównaniu do dnia wczorajszego, powiedzmy, że było trochę wolniej i mniej kilometrów zrobiliśmy, ale i tak dość owocnie. Rano zaczęliśmy oczywiście od pożywnego śniadanka ( wcześniej byłam w pobliskim Netto z dziećmi na zakupach, w domu nie mamy tak blisko sklepu, więc bardo się to im podobało). Zaplanowaliśmy na dzisiaj znowu wojaże po zachodnich plażach Polski, tym razem na wschód od Kołobrzegu, ale wcześniej podjechaliśmy autem już do centrum zwiedzić jeszcze Muzeum Miasta Kołobrzeg, do którego już wczoraj kupiliśmy łączony bilet w Muzeum Oręża Polskiego. Muzeum znajduje się w zabytkowym budynku - Pałacu Braunschweigów. faktycznie stare budownictwo, skrzypiące podłogi i przewidywalne eksponaty związane z historia miasta, ale jedno zrobiło na nas bardzo duże wrażenie. W podziemiach budynku znajduje się wystawa "Dzieje Kołobrzegu" i "Zbiory Metrologiczne". Pierwsza przedstawia historię Kołobrzegu od średniowiecza do połowy XX w. oraz kolekcję miar i wag – cenne i rzadko spotykane narzędzia pomiarowe, a także specjalistyczne miary warsztatowe: zegarmistrzowskie, szewskie i drukarskie. Co najważniejsze przed oglądaniem eksponatów pani kustosz włączyła nam film pokazujący historię miasta od najdawniejszych czasów, po lata bardziej współczesne. Ekranizacja w bardzo ciekawy i łatwodostępny sposób opowiedziała nam o historii Kołobrzegu, Dzieci słuchały z zapartym tchem i później oglądając eksponaty mieliśmy wizualizacje tego czego dowiedzieliśmy się oglądając film. bardzo edukacyjne przeżycie!! Po wizycie w muzeum podeszliśmy jeszcze do Domku Kata, który znajduje się niedaleko, do skwerku Miast Partnerskich i podeszliśmy do Dworca Głównego PKP, to też charakterystyczny dla miasta budynek. Właściwie to bardziej zależało nam na Informacji Turystycznej, gdzie zawsze zaopatrujemy się w pieczątki, ulotki, mapki związane z danym miastem, ale okazało się, że to kolejna, nieczynna w okresie zimowym Informacja Turystyczna (mimo tego, że według informacji w internecie i na drzwiach wejściowych widniało co innego ). Zaliczyliśmy zatem kolejny, dużo krótszy jak wczoraj, spacerek po Kołobrzegu. Po 12.00 staliśmy już na parkingu w miejscowości Bagicz, niedaleko nieczynnego już dworca kolejowego o tej samej nazwie, by w Kołobrzeskim Lasku szukać najstarszych dębów w Polsce - Bolesława i Warcisława. Podobno miał być to niedługi przyjemny spacerek, a zrobiliśmy prawie 6 km by zobaczyć Bolesława. Z drugiego zrezygnowaliśmy bo w lesie wszędzie niesamowite błoto, chodziliśmy po mokradłach, a szlaki naprawdę kiepsko oznaczone. W pewnym momencie naprawdę mieliśmy już dość.... buty totalnie brudne i zaczęły nabierać wodę, a my złościliśmy się najbardziej na nasze niedoinformowanie, mimo tego, że zawsze dużo czytamy i długo planujemy nasze podróże... widać za mało... Do Bolesława doszliśmy. Okazało się, że kilka lat temu został on powalony podczas burzy, a tego też nigdzie nie doczytaliśmy już...więc pokazując komuś, kto nie jest tak zakręcony podróżniczo jak my, to tylko się śmieje... co tu oglądać... sami się śmieliśmy w sumie... Żałujemy jednak, że do Warcisława nie doszliśmy już, ale drogi były tak ubłocone, że dzieci żal nam było, a nawigacja pokazywała kolejne 4 km chyba... Całe szczęście, że w aucie czekały na nas buty na przebranie. Kolejny przystanek na dzisiaj to Ustronie Morskie. Parking zostawiliśmy niedaleko zejścia do plaży. Po drodze spotkaliśmy dwa kramy z pamiątkami nawet, gdzie nabyliśmy magnes. Na plaży, bardzo ładnej latem pewnie, pustki, zupełnie nikogo nie spotkaliśmy.... Dwa niedługie pomosty - małe mola, kilka rzędów drewnianych falochronów wysuniętych sporo na brzeg to całe Ustronie. Porobiliśmy sobie zdjątka, zaliczyliśmy spacerek no i ruszyliśmy dalej. Kolejny postój zrobiliśmy w Gąskach, zaparkowaliśmy blisko latarni morskiej i mieliśmy wielką nadzieję, że będziemy mogli na nią wejść . Wcześniej dzwoniłam na prywatny numer do pana pracującego w latarni, by sprawdzić jej dostępność do zwiedzania i dowiedziałam się, że prowadzone są prace remontowe, ale do kiedy - nie było wiadomo. Dzisiaj dowiedzieliśmy się niestety, że remonty się przedłużyły i latarnia nieczynna jeszcze. Poza nami było tutaj o dziwo kilka aut, kilkanaście osób i pewnie wszyscy tak jak my żałowali, że do latarni się nie dostaną... Żal nam było też pieczątki w paszporcie Bliza, które od jakiegoś czasu zbieramy :( no trudno, będziemy musieli tutaj jeszcze kiedyś przyjechać... Za latarnią mijając smażalnię ryb U Babci, nieczynną oczywiście o tej porze roku, jest zejście do morza. Wpływa tutaj niewielki kamienisty strumyczek, z którym oczywiście mamy kilka ujęć. Niedługi spacerek zaliczyliśmy, ale tak przyjemnie się zrobiło, że nawet czapki mogliśmy z tatusiem na chwile zdjąć. Spacerowalibyśmy dłużej, ale chcielibyśmy zobaczyć więcej - więc jedziemy dalej!! Sarbinowo to kolejna nadmorska miejscowość, którą odwiedziliśmy. Jako jedna z nadmorskich miejscowości, przez długi czas narażone było na niszczące działanie morskich fal. Aby zahamować ten niszczący plażę proces, w 1910 roku postanowiono umocnić brzeg, tworząc mur zaporowy z kamieni oraz betonu, mający długość około kilometra. Ten mur stanowił później fundament pod budowę obecnie istniejącej promenady, oddanej do użytku w 2013 roku, która zrobiła na nas ogromne wrażenie. Obecnie promenada w Sarbinowie stanowi jeden z piękniejszych obiektów spacerowy nad polskim morzem. Można z niej zobaczyć między innymi Kościół P.W. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny z charakterystyczną strzelistą wieżą, w którym oczywiście byliśmy, jak również podziwiać wspaniałe wschody oraz zachody słońca. Wzdłuż promenady znajdują się liczne kawiarnie, bary i ogródki gastronomiczne, a także hotele i pensjonaty. Jest ona doceniana zarówno przez turystów odwiedzających Sarbinowo, jak i zapewne przez mieszkańców miejscowości, ponieważ o każdej porze roku pozwala zachwycać się pięknym widokiem morza. Długość deptaka to ponad 2 km, całej nie zdążyliśmy pewnie przejść, ale znaczny odcinek napewno. Wracaliśmy wzdłuż głównej ulicy, gdzie w sklepie spożywczym zakupiliśmy cos na ząb, a na straganach - kilku , jakie mijaliśmy po drodze kupiliśmy magnes oczywiście i oglądaliśmy regionalne pamiątki. Dzięki temu, że autem wjechaliśmy w głąb miejscowości, musieliśmy trochę przejść by do niego się dostać i dzięki temu lepiej poznać Sarbinowo. Na krótko zatrzymaliśmy się w Chłopach. W centrum miejscowości zatrzymaliśmy się na zdjęcie przy łódce z rybakiem i nazwą miejscowości, następnie poszukując miejsca gdzie zdobyć magnes i pieczątkę dotarliśmy do małego spożywczaka, ale na plażę w chłopach nie dotarliśmy, gdyż chwilowo załamała się pogoda i coraz bardziej zbliżaliśmy się do wieczoru. Ostatni nasz postój na dzisiaj to Mielno. Nasze skojarzenie to porównanie trochę do Międzyzdrojów, gdzie byliśmy przed czterema laty chyba.... Jedna z bardziej znanych i rozrywkowych miejscowości na zachodnim wybrzeżu Polski. Mimo zimowej pory i późnego popołudnia życie tu nadal kwitło. Zaparkowaliśmy na parkingu koło Biedronki, która zlokalizowana jest przy ulicy, od której odchodzi główna promenada spacerowa w Mielnie. Właściwie przeszliśmy na druga stronę ulicy i już byliśmy na promenadzie. Poszliśmy do końca tej uliczki oczywiście, wyszliśmy stamtąd na plażę, ale wcześniej mijaliśmy restauracje, smażalnie, kawiarnie, sklepiki z pamiątkami, no i oczywiście pomnik morsa, który jest jednym z symboli miasta. Mimo pory roku, atmosferę podgrzewały koksowniki porozstawiane przy punktach gastronomicznych i sami turyści, których było tutaj sporo. Poszaleliśmy na plaży, były wygłupy i zdjęcia, aż wychodzić stąd się nie chciało. Korzystając z okazji zrobiliśmy zakupy spożywcze w Biedronce właśnie, pojechaliśmy autem jeszcze zwiedzić trochę miasto, poszukać innych symboli, ale było już ciemno i zaczął padać deszcz, toteż nie udało się nam już wyjść i pospacerować. Przed 18 wyjeżdżaliśmy zziębnięci i głodni z miasta. Po około 40 minutach byliśmy w Kołobrzegu i przygotowywaliśmy pyszny ciepły posiłek. Zaraz później każdy delektował się gorącą wodą pod prysznicem, a dalej uprawialiśmy rodzinny hazard. Było Uno, Double i statki, które w szczególności Pawłowi przypadły do gustu. było miło, rodzinnie, i tylko w czterech ścianach, Tak spędziliśmy ostatni niestety wieczór ferii w Kołobrzegu. Niestety co dobre, szybko się kończy... i trzeba się z Kołobrzegiem powoli żegnać... Dzisiaj niedziela, więc skorzystaliśmy z porannej mszy świętej w pobliskim kościele (wcześniej jeszcze zdążyłam nas wszystkich spakować, by później nie marnować na to czasu i zjedliśmy wszyscy pożywne śniadanko). Po mszy podjechaliśmy autem do centrum. Kupiliśmy pamiątki, których nam jeszcze brakowało. Tak jak wcześniej Hania , to i Pawek dostał nową parasolkę jako pamiątka z pobytu w Kołobrzegu - trafiliśmy na bardzo przekropną pogodę, więc adekwatna pamiątka! Dzisiaj parasolki się całe szczęście nie przydały nam, bo nie padało, za to tak strasznie wiało przy morzu, że ciężko było wytrzymać kilka minut bez kaptura i rękawiczek. Totalnie zmarzliśmy podczas kilku minut w bezruchu, kiedy to podziwialiśmy odwagę i zahartowanie morsów korzystających akurat z morskiej kąpieli. Pełen podziw i szacunek dla nich, bo nam było mega, mega zimno od samego patrzenia. Udając się zatem nad morze zimą , nawet bezśnieżną, trzeba zaopatrzyć się w naprawdę ciepłą odzież, bo można zmarznąć konkretnie. Z morzem żegnaliśmy się na molo i kolejny raz zachwycaliśmy się wysokimi falami, które nas przerastały.Sprawdź również: Ferie zimowe z dziećmi nad morzem - polecane hotele
Po godzinie 12stej byliśmy z powrotem na kwaterze, zjedliśmy ciepły obiadek, zaopatrzyliśmy się w ciepłe napoje na drogę, oddaliśmy klucze od mieszkania i ruszyliśmy w drogę. W aucie omawialiśmy jak zwykle nasze wrażenia i był quiz na temat tego co zobaczyliśmy. Dzieciaki zawsze domagają się kolejnych pytań, to takie nasze utrwalenie podróżniczej wiedzy, no i fajny "czasoumilacz" podczas czasu spędzonego w aucie. Ledwo wyjechaliśmy z Kołobrzegu po około 40 minutach byliśmy na postoju. Niedługi postój zaplanowaliśmy w Białogardzie. Nigdy wcześniej nie byliśmy w tym miasteczku, a chcielibyśmy się choć troszkę zorientować tutaj. Okazuje się, że to jednak mała mieścina i biorąc pod uwagę fakt, że mamy dzisiaj niehandlową niedzielę, nie było gdzie zdobyć pieczątki potwierdzającej nasz pobyt tutaj, a tym bardziej magnesu... Spacerkiem przeszliśmy za to miasto i odszukaliśmy zabytki, które jako pierwsze wyskakiwały nam w przeglądarce internetowej. Zaczęliśmy od białogardzkiego Rynku i Muzeum w Białogardzie, obok którego stoi rzeźba Czesława Niemena ( rodzina muzyka niegdyś mieszkała tutaj). Muzeum znajduje się w budynku starego Ratusza, który jest przykładem mieszczańskiej kamienicy z początku XIX wieku. Dzisiaj jednak wejście było niemożliwe. Spacerkiem doszliśmy do jednego z dwóch kościołów tutaj - Kościół pw. Narodzenia Najświętrzej Marii Panny. Doszliśmy do Bramy Wysokiej i murów miejskich, a właściwie tego, co z nich zostało. Pospacerowaliśmy po okolicy, ale wszędzie pusto, miasto wyludnione, a w kilku restauracjach gdzie zapytaliśmy o pieczątkę, wszędzie nam odmówiono. Ogólnie Białogard nie wywarł na nas wielkiego wrażenia. Na koniec podjechaliśmy do Kościółka Św. Jerzygo z XIV wieku, wybudowanego prawdopodobnie na fundamentach pogańskiej świątyni. pierwotnie była tutaj kaplica i dom trędowatych poza murami miasta. Tutaj jeszcze na plebani otrzymać pieczątkę, ale nawet ksiądz nie wykazał się zrozumieniem. W małym kościółku odbywały się akurat jakieś próby i zwiedzenie go też nam nie wyszło. Ogólnie mamy kiepskie wspomnienia z Białogardu, może trzeba przyjechać tutaj inną pora roku by zdanie zmienić... Mimo konkretnego popołudnia postanowiliśmy zrobić jeszcze jeden postój na trasie i zwiedzić jeszcze jedno miasteczko, bardziej sanatoryjne i turystyczne, więc może chociaż ono nas zauroczy - mianowicie Połczyn Zdrój. Dojechaliśmy tutaj po około 30 minutach. Zaparkowaliśmy niedaleko Parku Zdrojowego i ruszyliśmy na spacer. Na początku miła niespodzianka, bo trafiliśmy na sklepik z pamiątkami i miłą panią, która nam pomogła i opowiedziała, co możemy zobaczyć w bliskiej okolicy. Podeszliśmy do nieczynnej oczywiście zabytkowej Pijalni Wód Joanna, byliśmy przy niewielkiej tężni solankowej i zegarze słonecznym. Hania i Paweł biegały w zasięgu naszego wzroku, a my spacerowaliśmy sobie za rękę przytuleni jak kiedyś. Z jednego z sanatoriów, których tutaj kilka otrzymaliśmy bez problemu pieczątkę, a spacerując doszliśmy do amfiteatru i tablicy z napisem Drawski Park Krajobrazowy. Mimo tego, że spacerowaliśmy po zupełnie uśpionym parku, to nie byliśmy sami i oczyma wyobraźni patrzyliśmy na roślinność i atrakcje, które latem zapewne zupełnie inaczej wyglądają. Dzieciom - Hani i Pawełkowi, bardzo spodobał się mini park linowy, bezpłatny z zaznaczeniem zabawy pod opieką dorosłych opiekunów, i nie chciały z niego w ogóle schodzić. Wychodząc z Parku Zdrojowego przechodziliśmy jeszcze koło Sanatorium Irena, które było podczas I wojny zostało wykupione przez szpital joanitów i stanowiło jego uzdrowiskowe zaplecze. Po parku chcieliśmy poznać jeszcze centrum miasta i udaliśmy się na spacer w stronę Rynku. Przechodziliśmy koło dużego Kościoła NMP . To zabytkowa, neogotycka świątynia zlokalizowana niedaleko głównego deptaku Połczyna - ul. Grunwaldzkiej. Na Placu Wolności podziwialiśmy jeszcze świąteczne ozdoby, w tym wielką choinkę z czerwonymi bombkami. Naszym celem był Zamek wzniesiony w XIII wieku przez Bolesława IV. Obecnie to odnowiony budynek i zamku w niczym nie przypomina. Siedzibę swoją ma tutaj miejska biblioteka. Stąd już niestety musieliśmy wracać do auta, bo pora późna a do domu daleko... Z całą pewnością Połczyn Zdrój dał nam lepsze wspomnienia jak Białogard. Patrząc na kolorowe parasolki, z jakich słynie latem deptak Połczyna Zdroju ( ul. Grunwaldzka) warto może wrócić tu jak będzie cieplej.... - miejmy nadzieję że całe życie przed nami. Przed 17 wyjeżdżaliśmy z miasta, w domu byliśmy około 20.00 i nawet myśl o wstaniu rano następnego dnia do pracy nie zakłócała nam pozytywnego myślenia - "fajne ferie mieliśmy ".Autorką tej relacji jest Pani Małgorzata Wawrzyniak. Dziękujemy za tak świetne zgłoszenie konkursowe!