Chociaż nie mamy daleko, żadne z nas nie było do tej pory na Podlasiu. Wybraliśmy się więc w tym roku, w ramach odkrywania cudów świata na własnym podwórku.
Biwak
Jesteśmy zapalonymi biwakowiczami. Tym razem również spędziliśmy prawie dwa tygodnie pod namiotem. Trochę przypadkowo odkryliśmy darmowy camping, finansowany przez gminę, nad zalewem Siemianówka. Miejsca było pod dostatkiem, teren campingu bardzo duży, a do tego klimatyczne jezioro z pięknym pomostem. Rozbiliśmy nasz namiot na uboczu, blisko wody, przy pachnącym sosnowym lesie.
A może warto odwiedzić Suwałki? Sprawdź koniecznie:
Biwak z dzieciakami to świetna sprawa. Nasze odnajdują się w warunkach namiotowych bardzo naturalnie. Bardzo nam pasuje to, że jesteśmy cały czas na świeżym powietrzu, oddzieleni od prawdziwego, naturalnego świata tylko cienkim materiałem. Fantastyczna odmiana od codziennego miejskiego, komfortowego życia. Jesteśmy tylko my, unplugged w sensie dość dosłownym, bo komórek nie bardzo jest gdzie naładować, nikt nie patrzy w ekran, patrzymy na świat.
Oczywiście biwak oznacza konieczność bardzo przemyślanego pakowania.
Bierzemy:
- karimaty (są mniej awaryjne, a dla mnie też wygodniejsze niż materace), koce i śpiwory dla wszystkich. - dużo ubrań :) Jak wiadomo warunki namiotowe sprzyjają brudzeniu dużej ich ilości. My stosujemy system jedna ikeowska torba na ubrania jednej osoby, (bielizna dodatkowo w woreczku) i wszystkie stoją obok siebie w bagażniku samochodu. To może sposób mało glamour, ale łatwo można wszystko znaleźć. - sprzęt do gotowania. Palnik turystyczny i podwójna menażka, dla dzieci naczynia melaminowe, metalowe kubki, sporki (połączenie łyżki i widelca), nóż, deskę do krojenia, ściereczkę, i oczywiście koc piknikowy. Zabieramy też podstawowe składniki (niby wszystko można kupić w lokalnych sklepach, ale często jednak nie wszystko, a do tego jest dużo drożej), bierzemy pomidory w puszce, tuńczyka, oliwę z oliwek, kuskus, przyprawy w małych zakręcanych pojemniczkach. - kosmetyki. Stosujemy zasadę wygodnych małych buteleczek i kosmetyków wielofunkcyjnych. Naszym ulubieńcem jest żel do mycia babydream, o prostym przyjaznym składzie, dla dzieci, nadaje się do mycia ciała, twarzy, włosów, higieny intymnej. Zawsze bierzemy też żel aloesowy - na oparzenia słoneczne, ugryzienia, stłuczenia, do nawilżania. - latarki (najlepiej czołówki), termos, linki (np. do rozwieszenia mokrych rzeczy, albo hamaka), apteczkę i folię NRC.
Rowerowe Podlasie
Podlasie to absolutnie idealny teren na wakacje z rowerami. Całe mnóstwo wspaniałych szutrowych szlaków, w zasadzie bez podjazdów, i z niewielką ilością turystów. A wszystko wśród majestatycznej, imponującej puszczy. Warto zaopatrzyć się w dokładną mapę okolic białowieskich - to świetna podstawa do wyznaczania sobie tras wycieczek, jako że zaznaczone są ciekawe miejsca, szlaki (z odległościami i szczegółami, często z tyłu dodatkowo opisane). My byliśmy między innymi w okolicach Kosego Mostu, na szlaku Królewskich Dębów, na wycieczce której celem był Dąb Imperator o prawie dziesięciometrowym obwodzie. Ten prastary las zrobił na nas ogromne wrażenie, gęsty, pachnący i intensywny. I do tego świadomość, że te same drzewa rosły tu kilkaset lat temu, pamiętają całą nasz burzliwą historię. Dość oszałamiające, i uczące pokory.
Co prawda nasze maluchy (2,5 i 4,5 roku) świetnie radzą sobie na biegówkach i pokonują już całkiem spore odległości, ale na całodniowe, kilkudziesięciokilometrowe trasy pakowaliśmy towarzystwo do przyczepki rowerowej. Mamy przyczepkę rowerową doskonałą, firmy Chariot (obecnie firmę przejęło Thule). To doskonała alternatywa dla fotelików, dzieciaki podróżowały wygodnie, przypięte pięciopunktowymi pasami bezpieczeństwa, wyglądały przez okna, były chronione przed wiatrem (ale z zapewnionym przewiewem, z przodu i z tyłu jest siatka), przed słońcem (rozkładana osłona przeciwsłoneczna), i - co bardzo istotne w puszczy - przed chmarami komarów. W razie deszczu na siatkę można też zapiąć folię, ale szczęśliwie nie było tym razem takiej potrzeby. Momentami odpinaliśmy przyczepkę od roweru - np. by przejść się jakąś ścieżką edukacyjną, doczepialiśmy przednie kółka, i zmieniała się w wygodny, dwuosobowy wózek. Dzięki tej opcji, gdy komuś akurat zdarzyło się zasnąć, mogliśmy spokojnie i wygodnie kontynuować wycieczkę. Jedyna wada tego przyczepkowego mercedesa, to cena. Sposobem na obniżenie kosztów jest kupno używanej.
Dzieciom udzieliła się ta moc natury, choć oczywiście nie wszystko na nich robiło takie wrażenie jak na nas. Niemniej, mam wrażenie, że jakoś ten las do nich przemówił, poczuły jego moc i magię na swój dziecięcy sposób. Do tej pory w ścisłej czołówce ulubionych książeczek jest "Rok w lesie".
Ponieważ z dzikich zwierząt w puszczy spotkaliśmy głównie komary, wybraliśmy się też do rezerwatu dzikich zwierząt przy Białowieży. Muszę przyznać, że mam wobec niego mieszane uczucia, być może ze względu na późną porę i upał, wszyscy byliśmy zmęczeni - zwierzęta w rezerwacie pewnie też. A być może ze względu na współzwiedzających - głośnych i ekspansywnych, bez szacunku dla dzikich przecież zwierząt.
Wioski i miasteczka
Jeden dzień przeznaczyliśmy na klimatyczne podlaskie miasteczka. Byliśmy w Tykocinie, bardzo malowniczym miasteczku, o klimatycznych drewnianych domkach i brukowanych liczkach, o bogatej historii, w którą duży wkład mieli Żydzi, do dziś jest tam synagoga i muzeum. Potem pojechaliśmy do Supraśla, tam z kolei urzekły nas dawne domy tkaczy, niestety nie mieliśmy czasu na niezwykłe podobno muzeum ikon. Na koniec zostały Kruszyniany, z tamtejszym pięknym meczetem i Tatarską Jurtą - to świetne miejsce, pokazujące tatarską kulturę nie tylko od strony kulinarnej. Jest też prawdziwa jurta, opisane są zwyczaje i tradycje.
Swoją drogą, nie do przecenienia na Podlasiu są też wioski. Wioski jak z bajki, o pięknych domach, zdobionych okiennicach, ze ślicznymi ogródkami pełnymi niesfornych kwiatów. Wyjeżdżało się z lasu prosto w taki sielski obrazek, co bardzo dopełniało całość miłych wrażeń.
Leniwe dni
Nie codziennie jeździliśmy rowerami po puszczy. Robiliśmy też leniwe dni nad jeziorem, na campingu. Dzieciaki chlapały się cały czas w wodzie, bawiły piaskiem, szyszkami i patykami, były brudne, bardzo zajęte i bardzo szczęśliwe. My w tym czasie leniuchowaliśmy nad wodą, albo bawiliśmy się w sztukmistrzów i chodziliśmy nad wodą na slackline (to taka elastyczna taśma).
A propos brudu - niestety warunki sanitarne nie należały do idealnych. Sanitariaty, owszem, były, i to w bardzo fajnym standardzie, ale tylko z zimną wodą i otwarte tylko w dzień. Dlatego dzieci obmywaliśmy w misce, a sami... dodawaliśmy sobie zdrowia.
Wieczorami były ogniska. Ogniska, które dzieciaki z niesłabnącym zapałem "pomagały" rozpalać, wrzucały drobne patyczki, potem niezmordowanie piekły kiełbaski, hipnotyzowały się wpatrywaniem w ogień i szły spać. Przenosiliśmy je do namiotu, a sami siedzieliśmy sobie przy trzaskającym ogniu, wpatrywaliśmy w płomienie, w jezioro i księżyc.
Takie to były nasze wakacje. Bardzo ze sobą, bardzo z naturą. Z dwulatką i czterolatkiem zajmującymi się sobą, wymyślającymi zabawy z szyszek, piachu i wody. Bez luksusów, niebywałych atrakcji i rozrywek, za to autentycznie relaksujące, pozwalające odkryć piękno prostoty, zwolnić tempo i zachwycić się światem.
Paulina Cieślak www.odpoczywalnia.blogspot.com