„Japonia? Tak daleko, i to w pierwszą zagraniczną podróż z dziećmi?” – z takimi reakcjami spotkaliśmy się, kiedy ujawniliśmy rodzinie nasze plany wakacyjne. Fakt, dla naszych dzieci (4 i 8 lat) była to pierwsza podróż zagraniczna, ale dla nas z mężem była to już trzecia wyprawa do tego kraju, więc potrafiliśmy już mniej więcej ocenić, czy sprawdzi się jako cel pierwszych dalszych wojaży dla młodszych.
Japonia z punktu widzenia nieletniego podróżnika ma mnóstwo zalet, żeby wymienić tylko główne:
- bezpieczeństwo – i to zarówno fizyczne, związane z niskim poziomem przestępczości w tym kraju, jak i epidemiologiczne: nie tylko przed wyjazdem do Japonii (poza tropikalną Okinawą) nie potrzeba wykonywać żadnych szczepień, ale też w porównaniu z wieloma krajami azjatyckimi żywność i woda są tu wolne od skażeń (woda z kranu w Japonii jest zresztą zdatna do picia nawet bez gotowania);
- liczne atrakcje, które zadowolą nawet najbardziej wybrednych, i tych starszych, i tych młodszych;
- podobna kuchnia – co może być dla wielu zaskoczeniem, bo większość Polaków Japonię kojarzy głównie z sushi. Nic bardziej mylnego: owszem, japońska kuchnia oferuje wiele unikatowych smaków, ale jednocześnie wiele potraw to bliscy kuzyni dań znanych nam z Europy, chociażby: 1) zupy z makaronem (ramen, udon, somen i soba) – wszystkie powstają na bazie bulionu, podobnie jak nasz rosół, tyle że w trzech ostatnich przypadkach – na bazie bulionu rybnego; 2) tonkatsu lub katsudon – oba dania zawierają kotlet wieprzowy, dość podobny na naszego schabowego. Pierwsze podaje się z surówką, drugie – na ryżu; 3) tempura – warzywa lub owoce morza w cieście, smażone na głębokim oleju; 4) niku jaga – wieprzowina duszona z ziemniakami; 5) kare – to po prostu curry, warzywa i mięso w aromatycznym sosie, podawane z ryżem (należy tylko uważać na ostrość sosu, dla dzieci zamawiając najłagodniejszy).Żonglując tymi potrawami, nie tak odległymi od naszych, spokojnie da się nawet przez dwa tygodni wyżywić nawet najbardziej kapryśne dzieci. Zawsze można też zastosować wyjście awaryjne – fastfoofu w Japonii też nie brakuje, i to nie tylko McDonaldów czy Burger Kingów, ale i znacznie zdrowszych Subwayów.
Głównym mankamentem Japonii jest za to koszt wyjazdu – postaram się podpowiedzieć co nieco na temat tego, w jaki sposób go obniżyć, rozpisując proponowane atrakcje na trzy grupy cenowe. Zanim do nich przejdę, opiszę jednak pokrótce niezbędne i opcjonalne przygotowania do wyprawy.
Przed wyjazdem - Japonia praktycznie
Najważniejszą rzeczą, o jaką trzeba zadbać przed wyjazdem, jest oczywiście paszport, dla siebie i dla dzieci. Wizy nie trzeba wyrabiać; do 90 dni obowiązuje wiza turystyczna, wyrabiana na lotnisku.
Druga sprawa to bilety lotnicze. W obecnej chwili wybór linii i tras jest dość duży (podobnie jak rozpiętość cenowa), LOT oferuje nawet połączenia bezpośrednie. Popularni przewoźnicy na tej trasie to także Aeroflot (najtańszy, ale czas oczekiwania na przesiadkę bywa bardzo długi), Finnair, Lufthansa czy Emirates. Lecąc z dwójką dzieci (4 i 8 lat) braliśmy pod uwagę lokalizację siedzeń w samolocie, tak aby w miarę możliwości siedzieć razem całą rodziną. Polując na okazje cenowe, da się znaleźć bilety za 1600-1800 zł w obie strony.
Z biletami związana jest też kwestia terminu zwiedzania. Każda pora roku, a nawet miesiąc, mają swoje wady i zalety. Japonia jako kraj rozciągający się od strefy umiarkowanej (Hokkaido) do zwrotnikowej (Okinawa) ma bardzo zróżnicowany klimat, ale biorąc pod uwagę, że większość turystów nie wybiera się dalej niż Tokio na północy i Hiroszima na południu, można przyjąć, że obszar ten charakteryzuje się podobnym klimatem do polskiego, choć nieco cieplejszym. Nie oznacza to jednak, że pogoda w Japonii jest identyczna jak w Polsce w określonych terminach.
Zimy w Japonii są łagodniejsze niż w Polsce, mrozy rzadko przekraczają kilka stopni, a i opady śniegu nie są częste (podkreślam: na opisanym wyżej obszarze. Sapporo chociażby, na Hokkaido, nie bez przyczyny słynie z festiwalu rzeźb lodowych). Niestety, w Japonii nie używa się centralnego ogrzewania, dlatego Polakom w tym kraju często bywa zimno. Zamiast CO stosuje się klimatyzację, piecyki olejowe lub piecyki podłogowe kotatsu. W przypadku hoteli dominuje ta pierwsza opcja i nie zawsze osiągane temperatury pomieszczeń są dla Polaków zadowalające. Niewątpliwą zaletą japońskiej zimy jest za to brak tłumów i stosunkowo dużo słońca.
Wiosna kojarzy się ze spektakularnym rozkwitem wiśni, i słusznie. Nie nam jednym zresztą, dlatego choć jest to pora roku wdzięczna do zwiedzania, może nastręczać problemów z brakiem miejsc noclegowych i tłumami. Jeśli mimo to decydujemy się na polowanie na sakurę, warto pamiętać o uważnym sprawdzaniu prognozy kwitnienia (tzw. wiśniowego frontu – sakura zensen) dla danego regionu. Wiśnie kwitną bowiem w jednym miejscu tylko przez ok. tydzień, poczynając od Okinawy w lutym, po Hokkaido w maju. Tak czy inaczej, ze względu na pogodę – zdecydowanie mniej kapryśną niż o tej porze roku w Polsce – wiosna jest porą, kiedy warto Japonię odwiedzić. Jest tylko jeden wyjątek: odradzam weekend majowy, ponieważ jest on także długim weekendem w Japonii, wykorzystywanym często na podróże – ponownie możemy natrafić na tłumy i problemy z noclegiem.
Począwszy od czerwca w Japonii zaczyna się robić naprawdę gorąco. Przełom czerwca i lipca to okres występowania pory deszczowej – opady są wprawdzie ciepłe, ale intensywne, a zachmurzenie duże, co może doskwierać w podróży. Po ustaniu pory deszczowej, na początku lub w połowie lipca, w Japonii nastaje lato – parne, duszne i gorące. Amatorzy tropików będą się czuli jak w raju, szczególnie w miastach, gdzie temperatury są wyższe o dobre kilka, a nawet kilkanaście stopni niż na obrzeżach. Wyjazd z dziećmi ma jednak to do siebie, że to nie nasze preferencje, a ich możliwości są priorytetem. Przetrwać lato w Japonii da się bez problemu, ale trzeba zadbać o odpowiednie nawodnienie (na szczęście na każdym kroku są automaty sprzedające napoje), nakrycie głowy i w miarę możliwości rozplanować zwiedzanie tak, by nie przebywać cały dzień na słońcu (np. zaplanować jedną atrakcję na otwartej przestrzeni, a jedną pod dachem; w Japonii wszystkie sklepy, muzea i inne obiekty publiczne są klimatyzowane).
W połowie sierpnia Japonię zaczynają nękać tajfuny; zwykle ucichają w połowie września, ale i w październiku nie są rzadkością. Tajfun niestety raczej oznacza siedzenie w domu / hotelu. Łatwiej jest zwiedzać w porze deszczowej niż walcząc z silnym wiatrem i strugami deszczu. Jedyna zaleta tajfunów jest taka, że przeważnie po nich następuje okres dobrej, stabilnej pogody i bezchmurnego nieba. Począwszy od października aura zwykle znów się poprawia – jest bardzo ciepło, słonecznie, a niebo jest przejrzyste. To idealna okazja do robienia zdjęć. Dobre warunki utrzymują się do listopada, kiedy w Japonii następuje drugie spektakularne zjawisko przyrodnicze – czerwienienie się liści. Ponownie jednak w najbardziej znanych z jesiennych widoków miejscach możemy natknąć się na tłumy.
Jadąc z dziećmi, zdecydowaliśmy się na przełom września i października, czego nie żałowaliśmy – z 15 dni tylko dwa były deszczowe, a temperatury sięgały 30 stopni. Jednak jak zapewniali nas nasi japońscy znajomi, była to raczej anomalia, na którą mieliśmy szczęście natrafić.
Przy wyborze terminu podróży można też wziąć pod uwagę liczne festiwale (matsuri), będące niezapomnianym przeżyciem. W Japonii co miesiąc jest co najmniej kilka większych i całe mnóstwo mniejszych – procesje wozów paradnych, postaci w historycznych strojach, tancerzy (w wielu przypadkach można się dołączyć i wziąć udział w tańcu), zawody w konnym łucznictwie, pokazy sztucznych ogni, puszczania lampionów i inne. Są też festiwale zaskakująco swojskie, jak Kobe matsuri, w którym dominuje pokaz… samby. Istnieje mnóstwo stron internetowych, na których możemy przeglądać matsuri zarówno pod względem daty, jak i lokalizacji.
Kiedy mamy już wybrany termin i paszporty, kolejny krok to baza noclegowa. W Japonii bez trudu znajdziemy szerokie spektrum hoteli i hosteli, ze śniadaniem i bez, w cenach już od kilkudziesięciu złotych za noc. Warto przemyśleć także przynajmniej jeden nocleg w ryōkanie, czyli pensjonacie prowadzonym w tradycyjny sposób, gdzie śpi się na matach, na rozłożonym materacu (futonie), a dla celów przemieszczania się po budynku i okolicy dostaje się yukatę – bawełniane kimono, mogące także służyć jako piżama. Dla dzieci paradowanie w takim „przebraniu” i spanie całą rodziną na słomianych matach to wielka frajda.
Po biletach i noclegach czas na JRPassy – są to bilety okresowe na transport publiczny przedsiębiorstwa Japan Railways – czyli znaczna część pociągów (włącznie z większością shinkansenów, czyli superekspresów osiągających prędkość 300 km/h), niektóre linie metra (np. Yamanote Line w Tokio) i kilka innych (np. prom na wyspę Miyajima). Są dostępne na 7, 14 lub 21 dni. Wykupić je można tylko przed wyjazdem – należy wpierw (nie wcześniej niż 3 miesiące przed wyjazdem) zamówić voucher, który po przylocie wymienia się na lotnisku na bilet. Jeśli planujecie dużo podróżować, opcja ta pozwala zaoszczędzić mnóstwo pieniędzy – bilety kolejowe są w Japonii bardzo drogie. Koszt JRPassa na 14 dni to 342 euro (ok. 1470 zł) za osobę dorosłą lub 171 euro (ok. 735 zł) za dziecko. Uwaga! Dzieci do 6. roku życia podróżują za darmo, zarówno pociągami, jak i metrem.
Ostatnią rzeczą do załatwienia przed wyjazdem są jeny. W wielu miejscach można płacić kartą, ale lepiej mieć ze sobą pewien zapas gotówki. Ponieważ nie w każdym polskim mieście dostaniemy japońską walutę, warto o jej zakupie pomyśleć nieco wcześniej.
Na koniec tej części jeszcze zwrócę uwagę na pewną istotną rzecz: Japonia znajduje się na terenie aktywnym sejsmicznie, co oznacza, że zdarzają się tam trzęsienia ziemi. A konkretnie mają miejsce cały czas, jednak większości z nich nie odczuwamy lub bierzemy za zawroty głowy. Silne, niebezpieczne trzęsienia ziemi są niezwykle rzadkie; przykładowo w Tokio ostatnie katastrofalne trzęsienie ziemi miało miejsce w 1923 roku. Tym niemniej warto wziąć sobie do serca kilka uwag: po pierwsze, nigdy nie zostawiać dzieci samych. Po drugie, zadbać o identyfikację na wypadek rozdzielenia się. My zaopatrzyliśmy dzieci w bransoletki-niezgubki, które nosiły przez cały pobyt, w dzień i w nocy. Miały na nich wygrawerowane imiona, obywatelstwo i numery telefonów do obojga rodziców (na szczęście się nie przydały). Po trzecie, w razie trzęsienia ziemi należy zawsze postępować zgodnie z instrukcjami (i jeszcze lepiej: naśladować samych Japończyków). To, że większość trzęsień jest niegroźna, nie oznacza, że jesteśmy w czasie ich trwania bezpieczni. Należy unikać stawania pod murami, szybami, dachami i innymi obiektami, które mogą na nas spaść. W zamkniętych pomieszczeniach należy schować się pod stół lub w futrynę drzwi. Rzecz jasna nie wolno w tym czasie używać wind.
W Japonii – zwiedzanie
Najchętniej odwiedzane miasta w Japonii to Tokio, Kioto, Kamakura, Nikkō, góra Fuji, Nara, Himeji, Hiroszima i Nagasaki (za: książka Odkrywając Japonię, Bydgoszcz 2014, s. 67-68). Zanim jednak zaplanujemy trasę z dziećmi, należy zadać sobie pytanie, czy są to miejsca równie atrakcyjne dla nich co dla nas? W wielu z nich głównymi atrakcjami są np. świątynie (shintōistyczne i buddyjskie), owszem, spektakularne i często wiekowe – ale czy nasze dzieci nie zaczną w pewnym momencie reagować: „Znowu świątynia…”? Z tego powodu z naszej trasy wycieczkowej wykreśliłam Kioto (słynące przede wszystkim ze świątyń, a także miejsc z zachowaną tradycyjną architekturą – niestety raczej docenianą tylko przez dorosłych), Narę oraz Nikkō, liczbę świątyń ograniczając do minimum.
Naszym pierwszym celem było Tokio. Metropolia ta już sama w sobie robi wrażenie – wysokie budynki, zatłoczone ulice, metro przyjeżdżające co kilka minut… Ten aspekt Tokio pokazaliśmy dzieciom na przykładzie dzielnicy Shibuya, gdzie znajduje się słynne największe skrzyżowanie na świecie, znane z filmów, które przekraczane jest przez pieszych jednocześnie we wszystkich kierunkach łącznie ze skosem. Tam także mieści się pomnik Hachiko – wiernego psa, który codziennie przez 10 lat wychodził po swojego pana na stację kolejową, nieświadomy tego, iż ten zmarł nagle w pracy i nigdy już się na niej nie pojawi.
Do nowoczesnego oblicza Tokio należą także sztuczna wyspa Odaiba z kompleksem rozrywkowo-edukacyjnym czy liczne punkty widokowe, z których można podziwiać panoramę miasta.
Do wyboru mamy trzy opcje cenowe:
- opcja „na bogato” – Tokyo Skytree w dzielnicy Asakusa, najwyższa wieża na świecie, o wysokości 634 metrów. Bilet (a właściwie dwa, na niższy i wyższy poziom) kosztuje jednak aż 3000 jenów (ok. 105 zł) za osobę dorosłą;
- opcja umiarkowana – Tokyo Tower, licząca 333 metry – do czasu postawienia Tokyo Skytree ikoniczna wieża stołeczna; obecnie nieco zapomniana, dzięki czemu raczej nie zdarzają się do niej kolejki (stały widok na Tokyo Skytree). Bilet kosztuje 1600 jenów, czyli ok. 56 zł. (Uwaga! do wiosny 2019 roku wyższy poziom jest zamknięty z powodu renowacji);
- opcja ekonomiczna – Metropolitan Government Building – podwójny drapacz chmur o wysokości 243 metrów zapewnia widoki z 45. piętra bezpłatnie. Szczególnie popularne są po zmroku, trzeba się jednak wtedy liczyć z możliwością pojawienia się niewielkiej kolejki (ok. 15 min czekania).
Tokio ma też oblicze tradycyjne; za jego reprezentanta można uznać pałac cesarski. Samego pałacu rzecz jasna nie można zwiedzać (chociaż jest możliwość zarezerwowania wycieczki na teren za murem), jednak już z przedmurza dobrze widać charakterystyczne zabudowania i słynny „podwójny most” (Nijūbashi). Słynnym widokiem jest także buddyjska świątynia Sensōji, wybudowana w VII wieku. To najstarsza świątynia w Tokio i jedna z najbardziej widowiskowych. Na jej teren można bezpłatnie wchodzić przez całą dobę i podziwiać zabudowania oraz tereny zielone. Prowadzi do niej potężna Brama Grzmotu (Kaminari-mon) i alejka handlowa Nakamise-dōri, pełna wszystkiego, czego może zapragnąć turysta (w dość zawyżonych cenach). Pięknie prezentuje się szczególnie po zmroku (z jej terenu widać także podświetloną Tokyo Skytree).
Inną znaną świątynią w Tokio jest chram Meiji-jingū. Dla dzieci może to być „kolejna świątynia”, chyba że… zabierzecie je tam w niedzielę. Macie wówczas spore szanse trafić na tradycyjny ślub w obrządku shintōistycznym. Ponieważ ceremonia jest niezwykle krótka, a Meiji-jingū jest popularnym miejscem ślubów, bywa, że odbywają się one tam taśmowo – jeden orszak wchodzi, gdy drugi jeszcze nawet nie wyszedł. Dla dzieci nawet europejski ślub jest nie lada atrakcję, a co dopiero ślub w kimonach, całkiem odmienny od chrześcijańskiego lub cywilnego. Wstęp na teren chramu jest bezpłatny.
W pobliżu Tokio znajduje się sporo parków rozrywki skierowanych do dzieci. Tu znów możemy zastosować kryterium cenowe:
- opcja „na bogato” – Tokyo Disney Resort, składający się właściwie z dwóch parków: Tokyo Disneyland i Tokyo DisneySea (bilet normalny do każdego z nich kosztuje 7400 jenów, czyli ok. 260 zł);
- opcja umiarkowana – Sanrio Puroland, poświęcony w całości Hello Kitty. Raczej dobrze bawić się w nim będą młodsze dzieci, szczególnie dziewczynki. Bilet normalny kosztuje tu 3300 jenów (ok. 115 zł);
- opcja ekonomiczna – Muzeum Studia Ghibli w Mitace (poświęcony twórczości reżysera Hayao Miyazakiego, zdobywcy Oscara za film animowany „Spirited Away: W krainie bogów”; wstęp 1000 jenów – ok. 35 zł). Jako że nasze dzieci są wielbicielami filmów Studia Ghibli, zdecydowaliśmy się na ten właśnie park, należy jednak zaznaczyć, że jest to niewielkie muzeum, w którym dzieci nieznające filmografii Miyazakiego mogą nie bawić się najlepiej; kolejnym minusem jest konieczność rezerwacji biletów na długo przed wizytą.
W razie deszczowej pogody Tokio oferuje też szereg muzeów praktycznie na każdy temat – od samurajów po… pasożyty. Jeśli Wasze dzieci nie wpadną w panikę na widok 9-metrowego tasiemca, jest to niewątpliwie oryginalny (i bezpłatny) sposób na przeczekanie ulewy. Dobrą opcją deszczową są także restauracje tematyczne (nie tylko pojawiające się również w Polsce kocie kawiarnie, ale też lokale z sowami, pingwinami, jeżami czy królikami. Starsze dzieci mogą się dobrze bawić w kawiarni wampirzej, więziennej czy o tematyce ninja). Warto jednak wpierw się upewnić, czy do wizyty w danej kawiarence nie jest potrzebna wcześniejsza rezerwacja.
Tokio jest dobrą bazą wypadową do okolicznych miast i miasteczek, m.in.:
- Nikkō – gdzie mieści się świątynia Tōshō-gū wraz z mauzoleum najsłynniejszego szoguna Japonii, Tokugawy Ieyasu (wstęp na teren świątyni i do muzeum – 2100 jenów, czyli ok. 74 zł), a niedaleko Nikkō – Kinugawa Onsen, miasteczko słynące z licznych gorących źródeł, gdzie znajdują się także parki tematyczne: Nikko Edo Mura, poświęcony ninja i samurajom (wstęp 4700 jenów – ok. 165 zł) czy Tobu World Square, gromadzący repliki najsłynniejszych budowli świata (wstęp 2800 jenów – ok. 98 zł). Są to niewątpliwie miejsca atrakcyjne dla dzieci, choć raczej z rodzaju tych droższych;
- Kamakura – miasto słynące z wielkiego posągu Buddy. Nie jest to bynajmniej największy Budda w Japonii, ale znajduje się na otwartej przestrzeni, otoczony zabudowaniami świątynnymi, co czyni go wdzięcznym obiektem do zdjęć i niewątpliwie zapada w pamięć. Za symboliczną opłatą 20 jenów (80 groszy) można nawet wejść do środka! W mieście jest znacznie więcej świątyń; w czasie naszej wyprawy zaciągnęliśmy jeszcze dzieci do chramu Tsurugaoka Hachiman-gū, ze względu na jego malownicze położenie (a także ciekawą historię z morałem – w tym miejscu bowiem wymarł ród szogunów Minamoto, których założyciel zapobiegawczo wybił do nogi wszystkich krewnych, chcąc zapewnić władzę wyłącznie swoim synom… nie przewidział jednak, że obaj zostaną zamordowani, przy czym ostatni z nich właśnie w tym miejscu). Wstęp do świątyni, na której terenie znajduje się Budda, kosztuje 200 jenów (ok. 7 zł), a do Tsurugaoki jest bezpłatny;
- Jokohama – gwarantowane hity dla dzieci w tym mieście to Muzeum Zupy Ramen (wstęp 310 jenów, czyli ok. 11 zł) i Muzeum Zupek Instant Ajinomoto (wstęp 500 jenów, czyli ok. 18 zł). W obu miejscach rzecz jasna główne atrakcje się konsumuje, przy czym w tym drugim jest więcej atrakcji dla dzieci; my zabraliśmy jeszcze dzieci do Muzeum Lalek (wstęp 400 jenów, czyli ok. 14 zł) oraz do chińskiej dzielnicy, by od razu na własne oczy przekonały się, jak bardzo kultura i architektura chińska różni się od japońskiej.
- góra Fuji – przede wszystkim należy wziąć pod uwagę, że na Fuji wchodzić można tylko w lipcu i w sierpniu – poza sezonem szlak i wszystkie stacje są zamknięte, więc choć wejście na nią jest wówczas fizycznie możliwe, to staje się trudniejsze i bardziej niebezpieczne. Fuji nie jest trudną do zdobycia górą dla dorosłych (mierzy 3776 m n.p.m.), tym niemniej podejście na szczyt zajmuje ok. 5-7 godzin (zejście 3-5 h), więc dla małych dzieci może być sporym wyzwaniem;
- góra Takao – świetny zamiennik dla Fuji, jeśli podróżujecie z dziećmi. Jako patentowane cepry wybraliśmy tę opcję. Wejście na tę ledwie 599-metrową górę zajmuje 1,5 godziny, ale czas ten można jeszcze skrócić o połowę, podjeżdżając koleją linowo-terenową (o najwyższym kącie nachylenia w Japonii, wynoszącym aż 31°) lub wyciągiem krzesełkowym, które wysadzają podróżnych w pobliżu pierwszego punktu obserwacyjnego oraz Saru-en – Małpiego Parku. Właściwie jest to tylko duża, przeszklona woliera z makakami japońskimi, ale dla naszych dzieci był to pierwszy tak bliski kontakt z małpami i praktycznie nie chciały stamtąd wychodzić. Dalej idzie się lasem, w którym wrażenie robią olbrzymie cedry, aż dochodzi się do świątyni Yakuoin, poświęconej… tengu, czyli górskim demonom posiadającym skrzydła i długi nos lub ptasi dziób. Stamtąd szlak prowadzi już na szczyt, skąd przy dobrej pogodzie widać świetnie Fuji. Zejść można innym szlakiem – lasem przez most podwieszany (nie polecam w deszczowe dni! Jest koszmarnie śliski i łatwo o nieprzyjemny wypadek) lub przechodząc obok wodospadu Biwa.
Z Tokio przenieśliśmy się do Nagoi. Tam naczelną atrakcją był zamek (wstęp 500 jenów, czyli ok. 18 zł) – wprawdzie jest to współczesna rekonstrukcja oryginalnej budowli z XVII wieku, ale i tak robi ogromne wrażenie.
Jest to największy zamek japoński położony na równinie i zwiedzenie całości zajmuje ok. 2-3 godzin. Atrakcją jest dosłownie wszystko – od kręcących się po podzamczu ninja i samurajów (chętnie pozujących do zdjęć i pożyczających dzieciom swój oręż), przez pełne zbytku pomieszczenia pałacowe, aż po rozmaite ekspozycje na wszystkich siedmiu piętrach zamku – można tu poznać realia epoki, w której powstawał, ciekawostki związane z jego konstrukcją… Można nawet samemu spróbować pociągnąć linami imitację głazów, z których zbudowany jest fundament czy dosiąść plastikowej repliki złotych ryb zdobiących szczyty zamku.
Oprócz zamku w Nagoi odwiedziliśmy też świątynię Atsuta Jingu (gdzie znajduje się miecz, jeden z trojga regaliów cesarskich, rzekomo ofiarowany cesarzom Japonii przez Boginię Słońca – Amaterasu) i muzeum Toyoty. Nie wiem, kto się lepiej bawił w tej ostatniej – dzieci czy mój mąż (one wciskały wszystkie przyciski jak leci, obserwując efekty, a on biegał od jednego modelu samochodu do drugiego).
W okolicy Nagoi znajdują się kolejne parki rozrywki, niestety jak niemal wszystkie w Japonii – dość drogie. Wstęp do tamtejszego Legolandu kosztuje 6900 jenów (ok. 242 zł), a do Nagashima Spaland (słynącego z licznych kolejek górskich, karuzel i diabelskich młynów, a także parku wodnego i kompleksu z gorącymi źródłami) – 6400 jenów (ok. 224 zł). Małoletnim wielbicielom kolei za to może spodobać się muzeum SCMAGLEV and Railway Park, gdzie ekspozycja obejmuje pociągi od maszyn parowych po maglevy.
Nam Nagoya posłużyła za kolejne miasto wypadowe – do miasta Iga, gdzie znajduje się muzeum ninja (absolutny hit dla dzieciaków, mimo iż wszystko odbywało się po japońsku, nie miały większych problemów ze zrozumieniem, a plastikowych broni i przepasek naprzywoziły sobie potem cały worek) oraz do miejscowości Futami no Ura (gdzie znajdują się słynne „poślubione skały”) i Toba (słynącej z połowu pereł – pokaz poławiania pereł w wykonaniu kobiet kultywujących tę dawną tradycję był głównym punktem programu).
W czasie naszej podróży dokładaliśmy starań, aby atrakcje dla dzieci były urozmaicone – trochę nowoczesnych technologii, a trochę tradycji; trochę metropolii, a trochę natury. Staraliśmy zwracać dzieciom uwagę na różnice kulturowe i na wagę tego, żeby „być dobrym gościem”. Nie było to trudne, bo Japończycy przeważnie rozpływali się w zachwytach nad jasnowłosym czterolatkiem mówiącym „domo aligato” (właściwie dōmo arigatō – dziękuję bardzo) lub „oishii!” (smaczne!) i niejeden raz sprezentowali dzieciom przy okazji jakiś drobiazg (np. papierowego żurawia), przez co natychmiast zaznawali efektów odpowiedniego zachowania za granicą. Był to także pewnego rodzaju skok na głęboką wodę – cenna lekcja, że nie cały świat wygląda jak własne podwórko, a także przyspieszony kurs przyzwyczajania się do inności – do różnego od naszego pisma, do jedzenia pałeczkami (opcjonalnie, bo w restauracjach dzieciom zwykle podaje się widelce), radzenia sobie w środkach transportu publicznego czy używania języków obcych. Po takiej przygodzie już żadna zagraniczna podróż nie powinna być dla nich wyzwaniem.
Polecamy również: Tajwan i Japonia z dziećmi