Na krótki wypad, wyrwany szarej codzienności weekend odpoczynku od miejskiego zgiełku- polecamy Krutynię, niewielką miejscowość na Mazurach, nieopodal Mikołajek. Właśnie niedawno wypróbowaliśmy i z czystym sercem rekomendujemy.
Nocleg znaleźliśmy w stanicy wodnej PTTK- miejscu dla każdego i na każdą kieszeń. Jeśli finanse mocniej nas ograniczają- wybieramy do zamieszkania najtańszą opcję: pole namiotowe lub domek bez łazienki. Jeśli możemy przeznaczyć ciut więcej- proszę bardzo, czeka na nas domek z łazienką lub też opcja lux: elegancki pokój w budynku stanicy.
Na miejscu mamy trzy możliwości:
Pierwsza: spędzamy leniwie płynące godziny wygrzewając się na słońcu nad brzegiem rzeki. Dzieci wesoło bawią się na placu zabaw, rodzice zamawiają w tutejszej karczmie pyszną kawę i relaksują się na całego.
Druga: na miejscu za kilkadziesiąt złotych wypożyczamy kajak i wybieramy jedną z dziesiątek tras spływów kajakowych. Woda szumi niemrawo, a my nawiązujemy łączność z przyrodą wśród meandrów Krutyni. Bardzo dobra opcja dla posiadaczy spokojnych dzieci, potrafiących bez znudzenia usiedzieć w kajaku lub na tyle dużych, by już samodzielnie wiosłować.
I trzecia- na rowerach lub pieszo pozwiedzać okolicę.
Jako posiadacze nadaktywnej trójki, wybieramy wariant trzeci.
Ruszamy do Kadzidłowa. Urokliwa trasa rowerowa, oznakowana tak, że nawet dziecko się nie zgubi, liczy jedynie 6 kilometrów. Za to gratisowo piękne widoki na żółte od mleczy łąki, polne kapliczki i lasy, gdzie widok obserwujących nas saren bynajmniej nie jest rzadkością. Drogi o twardej nawierzchni jakby stworzone na trasy dla dziecięcych rowerów.
Jesteśmy na miejscu jeszcze zanim zdążymy się zmęczyć. W kasie Parku Dzikich Zwierząt w Kadzidłowie oprócz biletów (63 zł) kupujemy reklamówkę pokrojonych jabłek i marchewek. Z przewodnikiem opowiadającym o kolejnych okazach przechodzimy kolejno przez kilkanaście wolier. Niektóre zwierzęta oglądamy tylko przez siatki (rysie, łosie, wilki...), inne same pchają się, by je głaskać i... oczywiście karmić.
Niektóre nawet nie czekają na poczęstunek, lecz same pchają głowy do siatek w poszukiwania przysmaków. Tu z pewnością nawet zupełne maluchy nie będą się nudzić, ale z wózkiem lepiej się nie wybierać- trzeba raz po raz przechodzić po drabinkach między wybiegami. Dowiadujemy się szczegółów na temat reintrodukcji rysi- programu o wszystko tłumaczącej nazwie „Born to be free”; spotykamy maleńkiego łosia- sierotę przywiezionego tu na odchowanie i.. szybko mijają prawie 2 godziny zwiedzania.
Jeszcze tylko pamiątki- nieodzowny element każdej podróży. Miejsce jest na tyle dziewicze, że nie zalęgły się (jeszcze) stragany z plastikowymi łukami, błyszczącymi kuleczkami czy pluszakami, które identyczne w każdej letniskowej miejscowości, mają wyszytą inną nazwę. Wybieramy za to między koszulką z rysiem a kubkiem z wilkiem. Ładne, przydatne i nawet nie bardzo drogie.
Powrót do Krutyni jest równie miły co przyjazd. Dzieci lubią jeździć drogą, którą znają, są dumne, że umieją ją wskazać na mapie.
Jeśli decydujemy się na dwudniowy pobyt w Krutyni lub mamy jeszcze po Kadzidłowie zapas niespożytych sił, polecamy do odwiedzenia ścieżki dydaktyczne poprowadzone w okolicy.
W końcu docieramy do celu- jeziorka dystroficznego. Pływająca wyspa z charakterystycznym drzewkiem pośrodku urzeka dzieci, które natychmiast snują wizje tego, jakby tam można dopłynąć/ przesunąć wyspę/ zamieszkać jak Robinson....
Opowieści o legendarnych topielicach wciągających nieuważnych w mokradła mogą skutecznie zniweczyć plany głębszych badań jeziorka. Za to tuż obok drogi leżą niezliczone ilości powalonych drzew. Cóż, w rezerwacie nie wolno schodzić ze szlaków, ale te pnie są właściwie jak szlak... albo jak wielki, naturalny plac zabaw...
Nam pozostają do odwiedzenia pozostałe trzy trasy w krutyńskich lasach. Zostawiamy je sobie na kolejny weekend, ale jeśli kto woli, można tam zostać i tydzień- terenów do rodzinnego odkrywania z pewnością nie zabraknie!