Tegoroczny wakacyjny wyjazd wypadł nam już w maju. A zawdzięczamy go dyrektorowi szkoły naszych córek, który w okolicach weekendu majowego dał całej szkole dwa dodatkowe dni wolne. Jako, że my rodzice też nie mieliśmy problemu z urlopem w tym czasie, ochoczo ruszyliśmy na wakacje. Po chłodnej, polskiej wiośnie marzyło nam się jasne niebo i ciepłe słońce. Gdzie go szukać? Za cel wzięliśmy Wyspy Kanaryjskie.
Jeszcze nigdy nie byliśmy na żadnej z nich, a ze wspomnień z lat nastoletnich Wyspy Kanaryjskie kojarzyły nam się z czymś mocno luksusowym, dostępnym dla wybranych. Teraz wakacje może tam spędzić większość z nas, nie jest to już miejsce tylko dla bogatych elit. Przede wszystkim dzięki tanim połączeniom lotniczym - lot liniami Ryanair z Krakowa na Gran Canarię to niewiele ponad 600 zł. I tą właśnie wyspę postanowiliśmy odwiedzić w tym roku. Lot w tamtą stronę wypadał o przyzwoitej południowej porze i trwał 5,5 godziny. Sporo, ale nasze dzieci nie są już maluchami i potrafią zająć się w podróży i czytaniem, i oczywiście graniem na telefonie. Lotnisko na Gran Canarii położone jest we wschodniej części wyspy, stolica Las Palmas na północy, a najbardziej turystyczna wypoczynkowa część wyspy to ta południowa. Nasz zarezerwowany hotel był w miejscowości Bahia Feliz czyli zaraz na samym początku południowej „riwiery”. W tym krótkim tygodniowym wyjeździe chcieliśmy zawrzeć wszystko: wypoczynek, zwiedzanie rzeczy interesujących dorosłych i zwiedzanie rzeczy interesujących dzieci. Wiadomo, wszystkiego nie da się zmieścić w 7 dniach, ale chcemy podzielić się tym co nam się udało zobaczyć.
Kwitnący Hibiscus
Dzień 1
Po popołudniowym przyjeździe do hotelu, od razu na wstępie przeżyliśmy miłe zaskoczenie. Przystojny, młody Hiszpan w recepcji powitał nas pięknym „dzień dobry”, a gdy w paszporcie zobaczył krakowski adres dodał „mam dziewczynę w Nowej Hucie”. Okazało się, że bardzo dobrze zna Polskę, zwiedził nie tylko Kraków czy Warszawę, ale także Kaszuby, Bieszczady, a nawet Katowice. I nieźle mówił w naszym ojczystym języku. Po szybkim rozpakowaniu, wyszliśmy z hotelu na kolację. Było cudownie ciepło, pachniały hibiskusy, wiatr szumiał w liściach palm. Samopoczucie w takim klimacie nie może być chyba nigdy kiepskie! Pogoda na Gran Canarii niewiele zmienia się w ciągu roku, aczkolwiek w obrębie samej wyspy potrafi być zmienna, gdy wewnątrz wyspy w wąwozach trzeba było zakładać bluzy, na południowych plażach nie dało się obejść bez kremu z mocnym filtrem i nakrycia głowy. Po kolacji zrobiliśmy spacer po najbliższej okolicy ciesząc się ciepłym wieczorem i prawie pustym miasteczkiem i zadowoleni poszliśmy spać.
Dzień 2
Korzystając z miejskiej komunikacji wyruszyliśmy do najbardziej znanego kurortu na Gran Canarii Playa del Ingles. Komunikacja tutaj jest bardzo wygodna, ale gdy podróżuje się w cztery osoby nie wychodzi to najtaniej. W planach mamy wynajęcie auta, ale jeszcze nie dziś. Dziś autobusem dojeżdżamy do latarni morskiej Faro de Maspalomas, a potem idziemy na piechotę przez najpiękniejsze piaszczyste wydmy jakie widzieliśmy: Dunas de Maspalomas. Idziemy zygzakiem, czasem gubimy się całkowicie wśród wydm, a później gdy słońce już mocniej przygrzewa idziemy w stronę oceanu aby się ochłodzić. Wzdłuż linii brzegowej od strony latarni jest kilka plaż przeznaczonych dla naturystów oraz dla gejów, których na Gran Canarię przyjeżdża wielu, im bliżej Playa del Ingles więcej plaż dla „zwykłych” turystów, więcej jest też spacerowiczów i plażowiczów. Na wydmach nasze córki emanują energią, biegają, gonią się, wykonują przeróżne gimnastyczne ćwiczenia, obserwują ocean przez lornetki, układają napisy ze znalezionych kamieni…. Ppamiętajcie, jednak, że jeśli chcecie spędzić tutaj większą część dnia trzeba zabrać ze sobą spory zapas wody i nakrycie głowy. Mimo, że słońca tak bardzo nie czuć dzięki wiejącemu od strony oceanu wiatrowi to naprawdę potrafi ono mocno dopiec! W Playa del Ingles obiad zjeść można w ogromnej liczbie knajpek, co też w jednej z nich czynimy wybierając jak to zwykle na wakacjach ryby, ale na deser wracamy do naszej miejscowości i idziemy na pyszne lody i sangrię z owocami. Potem zostaje jeszcze trochę czasu na hotelowy basen, choć dość silny wiatr sprawia, że po wyjściu z wody trzeba się szybko zawijać w ręczniki.
Przestrzeń.
Oceaniczna gwiazda.
Dzień 3
Mamy samochód! Wynajęliśmy jedno z tańszych w wypożyczalni aut czyli Fiata Pandę. Nie jest to duże auto, ale nie zamierzamy w nim spędzać całego dnia. gdybyście chcieli jednak objechać zachodnią część wyspy, gdzie ponoć jest pięknie, bardziej dziko, a drogi są kręte lepiej będzie pożyczyć trochę lepszy wóz (my tę część Gran Canarii zostawiamy na kolejną wizytę). Dziś wybieramy się do Palmitos Park czyli tutejszego zoo – pięknego ogrodu z egzotycznymi roślinami i zwierzętami. Droga do Parku wiedzie pośród typowych dla Gran Canarii widoków czyli wulkanicznego, jakby trochę księżycowego krajobrazu. Za to na miejscu zaskakuje nas ogromnie bujna, zielona, bogata roślinność, mnogość palm, kaktusów i orchidei. Możemy tam podziwiać wiele gatunków ptaków, papugi, marabuty, pelikany i drapieżne orły. Papugi można oglądać także w ramach show, w którym prezentują swoje umiejętności np. jazdę na rowerze. W parku jest także delfinarium gdzie odbywają się pokazy delfinów oraz motylarnia, gdzie wśród pachnących kwiatów lata wiele gatunków barwnych owadów. Dziewczyny zachwycają się wolno biegającymi jaszczurkami słusznych rozmiarów (w porównaniu do naszych „zwinek”). Ogród położony jest jakby na zboczach góry, widoki z najwyższych platform są rozległe i prześliczne.
Obiad zjadamy w Parku, a potem jedziemy na plażę Playa de Amadores z przecudownym drobnym piaskiem gdzie leniuchujemy do wieczora- my dorośli bo dziewczyny ani myślą leniuchować- szaleją na rozstawionych na wodzie „dmuchańcach”. Plaża jest nad zatoką gdzie nie ma fal, woda jest dość ciepła, więc nawet ja największy zmarzluch w rodzinie idę chwilę popływać.
Jaszczurka Gallotia stehlini
Playa de Amadores
Dzień 4
Dziś nasze nogi, a w zasadzie koła, kierujemy się w stronę środka wyspy. W planach mamy zdobycie szczytu Roque Nublo- choć szczyt jest dość wysoki 1813 m n.p.m. to wycieczka na niego nie jest wymagająca bo większość wysokości pokonujemy samochodem. Droga, którą musi przejechać nasza panda jest mocno kręta ale bardzo widokowa (mężowi jednak nie pozwalam się za bardzo rozglądać żebyśmy przypadkiem nie zsunęli się z drogi na kolejnym ostrym zakręcie). Wzdłuż jezdni, tam gdzie u nas często rosną różne zielska i krzaki, tutaj spotykamy prawie same kaktusy i opuncje, często pięknie kwitnące. Śmiejemy się z córkami, że w Polsce gdy przypadkiem spadniemy z roweru możemy co najwyżej wpaść w pokrzywy, tutaj taki upadek wyglądałby chyba trochę gorzej.
Szlak pieszy na Roque Nublo zaczyna się przy drodze GC-600, w punkcie widokowym La Goleta. Trasa jaką mamy to pokonania to trochę ponad kilometr. Nie są to góry wymagające od nas specjalnego przygotowania, ale buty lepiej mieć pełne, w japonkach można poobijać sobie palce lub skręcić kostkę. Idąc wdychamy zapach sosnowego lasu, podziwiamy widoki na kotlinę Tejeda, a także pozostałe formacje skalne m.in. Roque del Fraile. Cel wycieczki skały Roque Nublo i La Rana znajdują się z boku dużego, pustego prostokątnego płaskowyżu bez żadnej roślinności więc słońce tam dość mocno daje się we znaki. Ze szczytu rozlega się widok we wszystkich kierunkach świata, w oddali widać także najwyższy wulkan na sąsiedniej wyspie –Teide na Teneryfie. Robimy mnóstwo zdjęć i powoli wracamy. Jadąc dalej drogą mijamy miejscowość Cruz de Tejeda z dużym kamiennym krzyżem i licznymi straganami z pamiątkami. Nie zatrzymujemy się tutaj bo jest bardzo tłoczno i nie ma miejsca do zaparkowania. Jedziemy dalej do ślicznego miasteczka Tejeda, gdzie zjadamy obiad w ogródku z widokiem na Roque Bentagya, a potem spacerujemy nieśpiesznie po miasteczku. Do naszego miejsca pobytu wracamy okrężną drogą przez miejscowość Telde, a tam spacerujemy nad oceanem i podziwiamy El Bufadero. Jest to jeziorko wydrążone w nadbrzeżnych skałach , wypełniające się wodą pochodzącą z systemu podziemnych tuneli, której szczególnie dużo jest w czasie przypływu, można wtedy zobaczyć spektakularne wodotryski . Potem woda obniża się i uspokaja. Atrakcję można podziwiać z nadmorskiej promenady, można też podejść po skałach bliżej jeziorka ale bardzo ostrożnie ponieważ fale potrafią być duże i mocne. W sieci jest mnóstwo prześlicznych zdjęć pokazujących El Bufadero, ale nasze fotograficzne zdolności nie są jednak tak doskonałe i nasze zdjęcia jeziorka wypadły dość blado.
Roque Nublo
Teneryfa w oddali.
Tejeda.
El Bufadero
Dzień 5
Po wczorajszym zwiedzaniu dziś prawie cały dzień spędzamy zgodnie z życzeniem dziewczyn- najpierw jedziemy do parku wodnego Aqualand poszaleć na zjeżdżalniach. Do Aqualandu trzeba kierować się w tą samą stronę co do Palmitos Park więc gdyby choć chciał może połączyć obie te atrakcje w jednej dzień. Park nie jest duży, jest strefa dla małych dzieci, duży zbiornik z sztuczną falą, leniwa rzeka i zjeżdżalnie z oponami. Nie ma bardzo ekstremalnych atrakcji więc dla dzieci i wczesnych nastolatków optymalnie. Zresztą mąż po spróbowaniu jednej naprawdę ostrej zjeżdżalni we włoskim aquaparku nie tęskni już tak bardzo do przeżyć ekstremalnych ;-)
Po wybawieniu się w wodzie wszyscy są głodni, ale obiad dziś chcemy połączyć z wizytą w słynącym z urody (jak podają przewodniki) Puerto Mogan, dojazd zajmuje nam chwilę, ale żołądki wytrzymują, w końcu wyspa nie jest olbrzymia. Puerto Mogan to nadmorskie miasteczko na końcu południowej riwiery. Ma port, przystań jachtową, miejską plażę, dużo knajpek i małych wąskich uliczek obsypanych bujnym kwieciem bungevilli. Nie zostajemy w Mogan na popołudniowe plażowanie bo dzień bardzo ciepły i dziewczyny chcą jeszcze poszaleć na „dmuchańcach” na Playa de Amadores….
W parku wodnym
Bungewille w Puerto Mogan
Puerto Mogan
Dzień 6
Dziś znowu trochę dalsza samochodowa wycieczka. Cel- krater- Caldera de Bandama. Samochodem docieramy na sam szczyt skąd roztacza się widok na szeroki (1000 m średnicy), dość głęboki (200m), porośnięty roślinnością krater wygasłego wulkanu. Wokół prowadzi trasa piesza, ale nie decydujemy się na nią. W sumie najwięcej emocji przy wjeżdżaniu na szczyt Pico Bandama dostarczyło nam mijanie się z licznymi wielkimi autokarami na wąskiej spiralnej drodze. Przed nami jeszcze mnóstwo dnia postanawiamy zatem odwiedzić leżący w pobliżu Jardin Botanico. Są dwa miejsca, które staram się zobaczyć w każdym kraju jaki odwiedzam – oceanaria bądź akwaria i właśnie ogrody botaniczne. Ten również mnie nie zawiódł- już wcześniej zachwycałam się kaktusami rosnącymi wszędzie na Gran Canarii, a teraz zostałam oczarowana przez niezliczoną ich liczbę, jedne olbrzymie, inne małe o ciekawych kształtach, wiele kwitnących, szkoda, że warunki konkursu nie pozwalają na zamieszczenie tutaj wszystkich posiadanych przeze mnie zdjęć kaktusów.
Sprawdź również: Teneryfa w lutym z dziećmi
I znowu pora obiadowa, tym razem idąc za radą z przewodnika planujemy zjeść posiłek w jaskini- wybieramy się do wąwozu Guayadeque. Wąwóz jest bardzo zielony, a niebo akurat bardzo zachmurzone, po raz pierwszy w tym tygodniu jest nam zimno, ubieramy polarowe bluzy. Gdybyśmy byli tutaj 2-3 miesiące wcześniej moglibyśmy obserwować kwitnące migdałowce, teraz na drzewach wiszą już zielone twarde owoce. Restauracja wykuta w skale zaprasza na różne lokalne smaki , decydujemy się na ropa vieja, potrawę składającą się z drobiu, wołowiny, ciecierzycy i ziemniaków. Dziewczyny wybierają zwykłe menu- grillowany filet drobiowy. Potem oglądamy jeszcze wykute w skałach małe mieszkanka w których miejscowi sprzedają turystyczne pamiątki, a także miody i rum.
Caldera de Bandama
Katusy i opuncje w ogrodzie botanicznym.
Katusy i opuncje w ogrodzie botanicznym.
Katusy i opuncje w ogrodzie botanicznym.
Owoce migdałowca w wąwozie Guayadeque
Ropa vieja
Dzień 7
Ostatni dzień pobytu spędzamy już tylko na odpoczynku, ciesząc się piaskiem na wydmach Maspalomas i falami oceanu.
A w 2018 może uda nam się zobaczyć którąś z pozostałych wysp? Póki co tylko z okna samolotu odlatującego o wschodzie słońca….
Czytaj również: Gran Canaria - atrakcje dla dzieci