Zastanawiałam się co by tu zrobić, gdzie by tu pojechać, coby tu zobaczyć i pokazać dziewczynkom… ot tak, na majówkę. Niby czasu niewiele, a jednak jak tu się uszczknie,tam przeciągnie to wyszedł bity tydzień, a niby weekend. I co z tym zrobić? On był w UK. A ja gdy dziewczynki w szkole/przedszkolu surfowałam w internecie. I zobaczyłam zdjęcia. Jak pięknie! Gdzie to? Rumunia.
Och, to niby nie daleko. A z drugiej strony… blisko też nie. Podobnie myślał On. Ale im więcej zaczęłam grzebać w poszukiwaniu informacji na temat turystyki w Rumunii tym bardziej się nakręcałam. Im bardziej się nakręcałam tym więcej ludzi pukało mnie w czółko. Rumunia? Okradną was! Beznadziejne drogi. Bieda i brud. Patrząc na te cudowne zdjęcia rumuńskich krajobrazów ciężko było mi się rozstać z myślą, że tam nie, bo tam niebezpiecznie.
No i przecież największa atrakcja dla dziewczynek! Dracula! A dopiero co oglądaliśmy znów Hotel Transylwania 2!
Nim wrócił z wyjazdu, ja już zabukowałam noclegi. Ze względu na alergie pokarmowe nie sypiamy w hotelach. Nie zależy nam na roomservicie itp. Szukam miejsc do spania i przechowania bagaży. Ale z kuchnią i żeby był po prostu czysto.
Plan był. Musiałam tylko przekonać Jego i spytać dziewczynek co one na to. Bo mimo, że my wybieramy miejsca wycieczek, wakacji, to i tak rozmawiamy o planach z dziećmi.
I udało się. Postanowione. Dodatkowe wolne przyklepane. Jedziemy samochodem. Najważniejsze- w Rumunii pogoda w tym czasie jest zdecydowanie lepsza niż u nas. Temperatury w maju to koło 20-25 stopni. W sam raz dla nas!
Na Rumunię jechaliśmy z Lublina. Ciągiem aż do Oradei. Pierwszy raz spaliśmy z dziewczynkami w hotelu. Ale stwierdziliśmy, że po długiej podróży, bierzemy hotel i niczym się nie przejmujemy. Musicie pamiętać, że Rumunia jest w Unii Europejskiej ale nie w Shengen. Dlatego na granicy Węgry- Rumunia sprawdzają paszporty. Warto sprawdzić czy są zapakowane! Na dzień dobry odczarowaliśmy mit kiepskich dróg!
To są piękne, równiutkie drogi. I nie ma znaczenia czy to główne drogi czy gdzieś między wioskami. Owszem, zdarzyło się, że wpadliśmy na odcinek bardzo kiepski. Ale ten bardzo kiepski nie odbiegał od tych na polskich drogach. Drogi w Rumunii są milion razy lepsze niż w Polsce. Jedyna różnica polega na tym, że w Rumunii nie ma za dużo autostrad. Są dopiero w budowie.
Ceny? Waluta? Wszędzie można płacić kartą. To znaczy na stacjach benzynowych, w sklepach. Przeliczać nie trzeba za wiele, bo 1 lej to 1 zł i kilka groszy. Co ciekawe, w Rumunii są… plastikowe pieniądze! Serio. A ceny? Ceny są takie same jak u nas. Dużo taniej jednak wychodzą noclegi. Niezależnie czy bookujemy noclegi w hotelach czy na prywatnych kwaterach.
Wrócę jednak do Oradei. Miasto miało być naszym przystankiem i bazą wypadową w pierwszym etapie. Warto jednak poświęcić miastu trochę czasu. Wjeżdżając do miasta można zetknąć się z budownictwem wyjętym z czasów socjalizmu. Jednak idąc na starówkę… Podziwialiśmy piękne, odnowione XIX wieczne kamienice, budynki sakralne. Warto wejść w malutkie uliczki, które są urocze.
Drugi dzień to już przygotowany przeze mnie wcześniej ścisły plan zwiedzania. Mamy naturę jak to ostatnio usłyszałam „cygańską”, bo wiecznie nas gdzieś niesie. I nasza wyprawa też raczej była objazdowa. Plan: jaskinia lodowa, Turda, Huedin, Kluż-Napoka. Najpierw ruszyliśmy do jaskini lodowej. Niestety nie zauważyliśmy tablicy informującej, że ciut dalej jest ta konkretna - Scarisoara. Zobaczyliśmy informacje, że już tu za zakrętem. No to zatrzymaliśmy się i spacerkiem wśród skał ruszyliśmy. Wejście jest płatne u przewodnika. Opowiadał po rumuńsku, ale na początku, streścił nam najważniejsze informacje po angielsku.
Czytaj również: Rumunia, Mołdawia i Bułgaria samochodem z dzieckiem
Musicie wiedzieć, że w Rumunii, gdziekolwiek się idzie zwiedzać i wejście jest płatne, płaci się również osobno za możliwość robienia zdjęć czy filmików. Ceny są podobne do „ludzkiego” biletu. I jeśli wydaje się wam, że nie macie aparatu fotograficznego lub kamery, to biletu nie musicie, to nie warto ryzykować. Liczy się też nagrywanie i fotografowanie telefonami. Płaci się jeden bilet za sprzęt na rodzinkę. Więc na serio nie ma dramatu. Ale bilety same w sobie nie są drogie. Średnio około 15-20 leji za dorosłą osobę. Dzieci mają duże zniżki. Dziewczynki uwielbiają tematy jaskiniowe. Cieszyły się, że były nietoperki. A my cieszyliśmy się zakupioną na koniec rumuńską śliwowicę - palinca.
Ze względu na napięty plan, nie jechaliśmy do Scarisoary. Ruszyliśmy do Turdy, gdzie i nas i dziewczynki po prostu pochłonęła Salina Turda.
To chyba była jedna z tych atrakcji, które wszystkim nam mocno wbiła się w pamięć. Gigantyczna kopalnia soli. Jedna z najstarszych i największych w Europie. Na jej zwiedzanie można spokojnie poświęcić cały jeden dzień! Można błądzić długimi korytarzami, można popływać łódką na dnie, można podziwiać wszystko z diabelskiego młyna. Oj spędziliśmy tu praktycznie resztę dnia. Nie wystarczyło nam już czasu na inne punkty programu. Do tego zaczęło padać. Więc słynne pałace cygańskie w Huedin podziwialiśmy tylko zza szyby samochodu.
Trzeciego dnia zamknęliśmy rachunek w hotelu w Oradei. Aaaa, zapomniała dodać, że w Rumunii jest bardzo dużo polskich produktów - nie obce są tam kamisy, horteksy czy nasza inka! Tego dnia musieliśmy dojechać do Sybin. Naszej drugiej bazy noclegowowypadowej. Tutaj już zarezerwowałam pokoje w pensjonacie, które okazały się oddzielnym mieszkaniem, sypialnia, pokój dla dziewczynek, kuchnia z jadalnią i łazienka to aż nadto co potrzebowaliśmy. I co ciekawe. U Niemca, który poślubił Rumunkę! I tu się ostał. Co raczej zaczyna nadszarpywać mit o tym, że w Rumunii kradną. Bo ogólnie w Polsce wciąż myli się Cyganów z Rumunami. A Cyganie w Rumunii to najniższa, najuboższa warstwa społeczna. Oni głównie zajmują się rolnictwem i hodowlą owiec. W drodze z Oradei do Sybin miałam zaplanowane dwa przystanki. Jaskinia niedźwiedzia i pierwszy draculowy zamek w Hunedoarze. Pogoda była piękna.
Żeby zobaczyć co kryje jaskinia niedźwiedzia trzeba najpierw wejść na górkę, po schodach, do budynku w którym znajduje się kasa, toalety i wejście do jaskini. Wejścia są w wyznaczonych godzinach tylko z przewodnikiem. Pestera Ursilor uważana jest za najpiękniejszą z rumuńskich jaskiń. I robi wrażenie, bez dwóch zdań!
A skąd nazwa? Nazwa wiąże się z historią, która rozegrała się zaledwie 15 tyś. lat temu! W jaskini zamieszkiwała dość potężna grupa (około 140 sztuk) niedźwiedzi jaskiniowych. Pewnego razu urwał się głaz i zablokował wyjście z jaskini. Uwięzione zwierzęta aby przetrwać choćby jeden dzień dłużej zaczęły się wzajemnie pożerać. Historię jaskini opowiadają przewodnicy, a dowody w postaci kości wciąż częściowo tam tkwią! Ogromu dodają wyznaczone trasy, prowadzące raz nieco wyżej, raz nieco niżej po jaskini.
I znów mała porada. W każdej jaskini i w kopalni soli temperatura jest dużo niższa niż na dworze w maju. My mieliśmy średnio 23 stopnie. Ale w jaskiniach warto ubrać bluzy i długie spodnie- tam temperatury spadają do około 10 stopni.
Kolejny punkt- Hunedoara. Mieścina niewielka, przemysłowa. Ale zamek… Przepiękny. I chyba z tym zamkiem, który widoczny jest już z drogi, ponieważ jak to z zamkami bywa, stoi na wzgórzu, na wjeździe do miasta próbują konkurować cygańskie pałace.
Budynki wywoływały kupę śmiechu u dziewczynek! Że jak z bajki. Nooo jak z bajki. Na sam zamek niestety nie weszliśmy. Znów nie wzięłam pod uwagę ogromu i czasu jaki zajął nam obchód jaskini niedźwiedziej. Byliśmy późno. 40 min przed zamknięciem a wciąż stała długa kolejka do kasy. Warto wiedzieć, że do zamku może wejść określona ilość ludzi. W kasie nie sprzedają biletów jeśli nikt nie wyszedł. Trzeba czekać aż jedni skończą zwiedzać. A patrząc z zewnątrz, to można tam spędzić dobrych kilka godzin. Znów spotkaliśmy się z bezinteresownym, przyjaznym nastawieniem Rumunów. Jeden z mieszkańców łamaną angielszczyzną ale bez strachu, powiedział nam z której strony warto iść zobaczyć zamek z zewnątrz. No i WARTO! Warto choćby go obejść.
Dojechaliśmy do Sybin, wypakowaliśmy i ruszyliśmy na zakupy. No bo jak jest kuchnia, to można jeść i swoje. Zwłaszcza nasz alergik! A zakupy zrobiliśmy w centrum handlowym, które i u nas w Polsce jest znane - w Auchan! Obok Auchan jest Tesco. Nie ma najmniejszych problemów z kupieniem produktów i bezglutenowych i bezlaktozowych! Z Sybin, zwłaszcza tam gdzie stoi centrum handlowe widać już majestatyczne góry. Dzieci, które umieją czytać szybko wyłapią jedno słówko… „dupa”! Co w Rumunii oznacza „przez”. Ale co tam je interesuje, co oznacza! Dupa to dupa! I śmiechu kupa! W Rumunii można porozumieć się po angielsku, ale więcej osób mówi albo po węgiersku (co chyba nie jest praktyczną pomocą) lub po niemiecku!
Kolejny dzień poświęciliśmy na najpiękniejsze miasteczko, jakie kiedykolwiek widziałam. Sighisoara! Średniowieczne Wzgórze Zamkowe wpisane jest na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO.
To tu znajduje się większość zabytków. A w tym, ten który bardzo zaciekawił dziewczynki - dom, w którym przez kilka lat mieszkał ojciec Wlada Palownika- Wlad Dracul! W budynku tym obecnie znajduje się restauracja i muzeum Draculi.
Na Wzgórzu nie brakuje knajpek. Warto jednak pobłądzić uliczkami i wybrać jedną z tych schowanych. Nie dość, że mniej ludzi niż przy głównym skwerku, to jeszcze piękne podwórka, ocienione i dzieci mogą pobiegać mniej stresując głodnych turystów. Warto spróbować rumuńskich specjałów.
Jeden dzień był bardziej leniwy, bo spędziliśmy go w całości na włóczęgostwie po samym Sybin. Rynek miasta jest piękny, ale niestety, po spacerze w Sighisoarze, nie robi aż takiego wrażenia. To na co dziewczynki zwróciły uwagę, kiedy tak leniwie się spacerowało, to to… że domy nas obserwują! Domy mają oczy!
A dokładniej rzecz ujmując- domy mają charakterystyczne dachowe okna, rzeczywiście przypominające oczy! Zanudzać Was nie będę każdym zabytkiem i muzeum, których tu nie brakuje. Ciekawym miejscem, wartym napomknięcia jest pierwszy odlany z żelaza most w Rumunii. Legenda głosi, że jak przez niego przejdzie kłamca… most się zawali.
Sam most prowadzi do jednego z najcenniejszych zabytków Sybin- ewangelickiego kościoła parafialnego. Dlaczego? Jest tam fresk ukrzyżowania Jezusa z 1445 namalowana przez Johannesa von Rosenau. Niesamowite wrażenie robią kute drzwi do zakrystii z 1471 roku. Ale grozy i dreszczyku miejscu dodaje fakt, że pod jedną z nagrobnych płyt w świątyni spoczywa Mihnea cel Rau (Michał Zły) – syn samego Wlada Palownika.
Kolejny dzień przeznaczony został w całości na Góry Fogaraskie. To była loteria, bo nie mogłam nigdzie odnaleźć informacji czy już jest otwarta Trasa Transfogaraska czy jeszcze nie. Niestety okazało się, że nie jest. Ale parę zakrętasów w górach przejechaliśmy. Aż dotarliśmy do zamkniętej drogi i gdzie pewni Polacy! powiedzieli nam, że od drugiej strony warto pojechać, bo jest trochę ciekawych miejsc i są piękne widoki. Bo musicie wiedzieć, że na spirale Trasy Transfogaraskiej szybciej się wjedzie od strony Sybin. Ale widoków za wiele nie ma, bo wszystko przysłaniają drzewa. Od południa, trasa jest bardziej monotonna i wiedzie w dużej części przez miasteczka ale za to…
No właśnie, stwierdziliśmy, że czas mamy to jedziemy. Pierwszy przystanek na drodze to zamek Wlada Palownika w Poienari. Wycieczka dla tych, co lubią…schody!
Żeby dostać się do zamku trzeba wdrapać się po 1480 schodach! Z wózkiem dziecięcym nie ma szans. Ale dzieci, którym spacery nie są straszne, dadzą radę. Zwiedzanie zamku jest płatne na górze, przed samym wejściem. A na dzień dobry… nabici na pale skazańcy!
Widok dość makabryczny. Ale taka historia przecież.Widoki z zamku zapierają dech w piersiach. Można było zobaczyć skąd przyjechaliśmy i gdzie dalej nas droga poprowadzi. Kolejnym przystankiem była zapora na jeziorze Ardżesz. Tam zrobiliśmy krótki postój, bo Młodsza córeczka już była zmęczona, po wspinaczce na zamek.
Słońce powoli też już zaczęło się obniżać. Stwierdziliśmy, że pojedziemy jeszcze kawałek do przodu. Trasa wiodła wzdłuż jeziora ale widoków też nie było za wiele, bo zasłaniały wszystko drzewa. Zaczęło zmierzchać więc zawróciliśmy, żeby wrócić do Sybin.
Przed nami ostatni dzień w Rumunii. I kolejny z tych bardziej napiętych turystycznie. Kolejne przepiękne miejsce jakie zrobiło na nas ogromne wrażenie i skradło więcej czasu niż zakładaliśmy to Alba Iulia. Alba Iulia to miasteczko kojarzone głównie z uchwaleniem przyłączenia w 1918 roku Transylwanii do Rumunii. My wybraliśmy się od razu w stronę ogromnej twierdzy!
Cytadela została wzniesiona na ruinach średniowiecznej twierdzy z początku XVIw. Żeby nie było za mało historii w historii, w czasach rzymskich(!!!) był tu warowny obóz Legionu XIII Gemina. Mury tej siedmiokątnej twierdzy mają 12 km długości! Powierzchnia wnętrza to zaledwie 70 ha. Także, wiecie, jest tu troszkę miejsca na spacer. I co najważniejsze- śmiało można spacerować z dziećmi w wózeczkach. Wrażenie robią same mury ale i bramy. Każda inna ale każda równie piękna.Jednym z najcenniejszych zabytków jest katedra św. Michała, która zachowała pozostałości pierwotnego kościoła z XII wieku! Niesamowite wrażenie robi Sobór Koronacyjny, wybudowany na początku XX wieku.
W podjęciu decyzji, czy zostajemy i zwiedzamy dokładniej czy jedziemy dalej, pomogła nam pogoda. Zaczęło padać. Ostatnim punktem na naszej majówkowej wyprawie po Rumunii była Deva. W planach było wejście do twierdzy. Ale cóż. Za długo i tak chodziliśmy w Albie. No a kolejny nocleg był już na Węgrzech, dokąd jeszcze tego dnia musieliśmy dojechać. Zamiast rozruszać (mało rozruszane? ;) ) kości wchodząc, wjechaliśmy kolejką na górę wulkanicznego pochodzenia. Forteca broniła przed Mongołami. W stanie jakim jest obecnie znalazła się w XIX wieku. To idealny punkt widokowy na miasto i góry.
Mimo, że Deva to mała mieścina może się pochwalić słynną szkołą gimnastyki sportowej! Popiersia słynnych gimnastyczek widnieją wokół szkoły, co było atrakcją dla Starszej córki, która trenuje już trzeci rok. Przeszliśmy się po głównym rynku, który przypominał mi miasta w Polsce w latach ’90. Zjedliśmy obiado-kolację i ruszyliśmy w stronę granicy z Węgrami.
Nie byliśmy w miejscach na pierwszym miejscu wymienianych w biurach podróży. Bran, Braszów, Bukareszt… To wszystko przed nami. Bo jeszcze chcemy wrócić. Póki Rumunia jest jeszcze mało eksploatowana turystycznie i wszyscy wokół są uśmiechnięci i przyjaźni! Bardziej szczegółowo i do większej galerii zapraszam na bloga www.wyznaniamatkiwariatki.pl Tam nie jedna wycieczka i mała i duża i w Polsce i poza granicami.
Polecamy również: Wasze Podróże z dziećmi - relacje i opinie czytelników
Relacja napisana w konkursie "Nasze zagraniczne wakacje z dzieckiem"