Ferie w Beskidzie Żywieckim
Nie brakuje tu również ciekawostek historycznych (np. Węgierska Górka — tzw. Westerplatte Południa) oraz miejsc atrakcyjnych turystycznie (np. Bielsko-Biała, Żywiec, Zawoja, etc.). Zimą natomiast oferuje narciarzom liczne stoki o dobrej infrastrukturze. Do tego ośnieżone. Fakt ten nie jest tak oczywisty w dobie słabych zim. Właściwie to stoki po polskiej stronie granicy nie są stuprocentowym pewnikiem, ale tuż za Korbielowem i graniczną Przełęczą Glinne krajobraz zmienia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Śniegu przybywa z każdym przejechanym kilometrem. Znawcy terenu wyjaśniają to zjawisko w sposób przyziemny — sprawcą jest dział wodny. Tak więc rozciągająca się tuż za granicą słowacka kraina Namestovo jest świetną alternatywą w sytuacji braku zimy po polskiej stronie. Codziennie z sąsiadującej z Korbielowem Krzyżowej zmierzaliśmy w kierunku Ski-centrum Grúniky. Pokonywaliśmy więc odległość ok. 15 km w ok. 20 minut i pobiliśmy rekord w częstotliwości przekroczeń granicy. Bardzo polecamy to miejsce – dojazd drogą utwardzoną, duży parking, stok mniejszy idealny dla uczących się i początkujących, jak też stok większy dla bardziej zaawansowanych. Zgubić czy zagubić się tu nie sposób – jedna karczma z toaletą i kasą „karnetową” oraz jedna wypożyczalnia sprzętu narciarskiego. Język słowacki, wiadomo, da się zrozumieć i przy pomocy polskiego ze Słowakami porozumieć. Odnieśliśmy jednak wrażenie, że „słychać” tu o wiele więcej polskich narciarzy. Sama wypożyczalnia sprzętu to punkt obsługiwany przez polską „Montessori Mountain Schools”. Na co dzień działa tu szkolny klub narciarski, a wypożyczenie sprzętu przebiega miło i profesjonalnie. Płaci się w złotówkach lub euro, podobnie jak przy zakupie karnetów na orczyk. Dzieci (10, 8 i 5 lat) zostały wyposażone w dobry sprzęt i pod czujnym okiem klubowego instruktora rozpoczęli przygodę z narciarstwem. Wówczas rodzice mieli czas odświeżyć swoje zamierzchłe próby oswojenia nart. Godzina jazdy z instruktorem kosztuje 80 zł (do opłacenia i umówienia w wypożyczalni nart), lecz daje niesamowite efekty. Już trzeciego dnia nauki dzieci bez oporów i większych problemów sprawnie szusowały z góry, by za chwilę przy pomocy orczyka wspiąć się na nią z powrotem. Mimo trudności i upadków uśmiech nie schodził im z twarzy – wiadomo, młody wiek „góry przenosi”. Wszystkich nas „niosło” to wyjątkowe uczucie wolności i bycia częścią otaczającej przyrody, gdy było się już na szczycie stoku (a tam piękne widoki oczywiście). Dawało też poczucie, że warto pokonywać swoje słabości każdego dnia! Oprócz lekcji sportu staraliśmy się też codziennie odbyć lekcję historii i przyrody oraz zasmakować lokalnych dań. Zaczęliśmy od okolic królowej tej części Beskidów, czyli Babiej Góry (1725 m n.p.m. – drugi co do wysokości szczyt w Polsce). Zwana inaczej Diablakiem, majestatycznie góruje nad okolicą. Podziwialiśmy ją zarówno od strony południowej (tam, gdzie jest kraina Orawa zamieszkana przez Górali Orawskich, czyli Orawian), jak i od północnej (to ziemie wokół Zawoi zamieszkane przez Górali Babiogórskich, zwanych Babiogórcami). Taki objazd, z postojem na zwiedzanie i posiłek, zajął nam dobre pół dnia. Wydaje się sporo, a wyobraźmy sobie, jak czasochłonna musiała być taka wyprawa dawniej, w tych nieprzystępnych warunkach krajobrazu. Górale zamieszkujący zbocza Babiej Góry nie mieli zbyt wielu okazji do spotkań, dlatego też mieszkający stosunkowo blisko Babiogórcy i Orawianie różnią się znacznie od siebie – mają zupełnie inną kulturę, zwyczaje ludowe, muzykę, stroje, a nawet gwarę. Warto odwiedzić wieś Orawka wraz z jej „Wawelem”. Chodzi o XVII-wieczny drewniany Kościół p.w. św. Jana Chrzciciela leżący na Szlaku Architektury Drewnianej. Pamięta te dawne dzieje, jak i te bardziej współczesne, jak bohaterską obronę pilotów 3 września 1939 r. Wydarzenie to upamiętnia tablica, grób z flagami państwowymi i pozostałościami samolotu. Zachwyca strzelista wieża kościoła (drewniana!), wnętrze (którego niestety nie mogliśmy zobaczyć na własne oczy), jak również stojąca nieopodal, maleńka dzwonnica (jeden z dzwonów podarował węgierski król Ferdynand IV). A z terenu wokół świątyni (czyli cmentarza zlokalizowanego na wzniesieniu) roztacza się przepiękny widok ta tę część Beskidów. Przenosząc się na północną stronę Diablaka, poznajemy co nieco historię osiadłych tu Babiogórców. Po drodze zahaczamy o Orawski Park Etnograficzny w Zubrzycy Górnej – niestety już po zamknięciu, ale z możliwością obejścia części terenu i zapoznania się z tablicami informującymi o tym miejscu. U celu tego etapu podróży, czyli w Zawoi, zaopatrujemy się w wiele ciekawych materiałów krajoznawczych w tutejszym Domu Kultury i jego Centrum Informacji Turystycznej. W trakcie spaceru przewodnikiem jest nam jednak przede wszystkim quest „Siła Zawoi oczami Nowickiego” spakowany jeszcze w domu (rodzaj gry zawierającej wierszem spisane wskazówki oraz zagadki, które prowadzą w efekcie do ukrytego skarbu, czyli pamiątkowej pieczęci). Poznajemy zatem najciekawsze punkty centralnej części tej najdłuższej w Polsce wsi, jak tzw. Babiogórski Dworzec czy też Kościół im. św. Klemensa (kolejny obiekt na Szlaku Architektury Drewnianej). Zaś w Zawoi-Markowej przekraczamy progi siedziby Babiogórskiego Parku Narodowego. Wspinamy się ścieżką przyrodniczą „Mokry Kozub”, która oferuje przepiękne widoki na okoliczne wzniesienia, a zwłaszcza na królową Beskidów. Ścieżka podzielona jest na poszczególne etapy, każdy podsumowany opisem babiogórskiej przyrody, z intrygującym „tytułem”: Polana Odkrywców, Leśna Klasa i wiele innych. Bardzo przyjemnie spędziliśmy tu 1,5 godziny i z całą pewnością możemy polecić ten spacer rodzinom z, nawet bardzo małymi, dziećmi. Szczególnie wiosną i latem, kiedy przyroda budzi się już do życia i można ją obserwować z przyjemnością. Nam udało się wypatrzeć tropy zwierząt „odbite” w śniegu oraz liczne kupki leśnych mieszkańców, które są najlepszymi śladami z możliwych (wiedzę taką zaczerpnęliśmy od znanego i lubianego przyrodnika Adama Wajraka, z jego „Przewodnika prawdziwych tropicieli – zima”). W sezonie skusić może również bardzo atrakcyjny plac zabaw. Po przejściu całej ścieżki i sprawdzeniu zdobytej właśnie wiedzy zasłużyliśmy na medal Przyjaciela Babiogórskiego Parku Narodowego oraz porządny obiad. Udaliśmy się do „Karczmy Zbójnickiej” u stóp góry Mosorny Groń (na którą prowadzi długaśna kolejka linowa). Było smacznie i miło, a w sezonie ciepłym biesiadowanie na zewnątrz to sama przyjemność. Z położonego na tyłach budynku rozległego tarasu roztacza się przepiękny widok na szemrzący w dole potok Jaworzyna. Karczma, choć drewniana, leży na całkiem innym szlaku niż kościoły w Orawce czy Zawoi. Na jakim? To zagadka dla ciekawskich. Innego dnia za inspirację do wycieczki posłużył nam quest „Spacerem po zboczach Łyski”. Zaledwie 15 minut drogi od Krzyżowej (gdzie nocowaliśmy) położona jest wieś Świnna, gdzie po oddaleniu się nieco od głównej, ruchliwej drogi (nr 945) odbyliśmy uroczy spacer z widokami na rwącą górską rzekę Koszarawę oraz panoramę najwyższych, poza Królową, szczytów – Pilska oraz Romanki. Wkroczyliśmy na teren Beskidu Niskiego i idąc zalesionymi zboczami Łyski, obserwowaliśmy tutejszą architekturę, a także liczne stanowiska pszczelarzy. Odpoczęliśmy przy kapliczce – buzie w słońcu, śpiew ptaków… Czego chcieć więcej? - Jeść! – domagały się nasze brzuszki. Udaliśmy się więc w drogę powrotną do naszej kwatery, a po drodze wypatrzyliśmy „Starą Karczmę” w Jeleśni (obiekt z XVIII wieku na Szlaku Architektury Drewnianej). Dawniej leżała na szlaku kupieckim łączącym Żywiec z Orawą. Odwiedzana i rabowana była regularnie przez beskidzkich zbójników... Ma ciekawy układ pomieszczeń służących dawniej konkretnym celom, a nakryta jest oryginalnym dachem łamanym. Według podań strop w centralnej sali przeniesiono z krakowskich Sukiennic w XIX wieku. Dodatkowo wnętrze urozmaicają ozdoby z bibułki, z których słyną okolice Jeleśni. A jedzenie – palce lizać! Kolejny narciarski dzień postanowiliśmy „dopełnić” wycieczką w kierunku oddalonego zaledwie 3 km od Krzyżowej wodospadu w Sopotni Wielkiej (największego w całych Beskidach, z licznymi progami skalnymi) i dalej w kierunku Węgierskiej Górki (kolejne 20 km) oraz wyjątkowej „Karczmy pod Baranią” (przy ul. Zielonej). A tam pyszne jedzenie, duże porcje, miła obsługa i ciekawy wystrój. Czego chcieć więcej? Po obiedzie zamierzaliśmy zrealizować quest „Westerplatte Południa” dedykowany bohaterskim obrońcom z 1-3 września 1939 roku. Nie zdołaliśmy pokonać całej trasy ze względu na zalegające na leśnych ścieżkach błoto. Postanowiliśmy wrócić tu, kiedy będzie już możliwość przejścia suchą stopą ze względu na ciekawą trasę przez las właśnie oferującej dużo ciekawostek przyrodniczych. Na razie nacieszyliśmy oko pięknymi widokami przy punkcie startowym (na dolinę Soły) oraz na mecie przy Forcie Wędrowiec (na okoliczne szczyty). Fort ten „wsławił” się najbardziej wśród pozostałych (budowanych celowo by opóźnić marsz armii niemieckiej), gdyż w nim właśnie broniła się garstka żołnierzy polskich przed wielotysięczną bawarską dywizją górską. Powstrzymanie na 3 dni hitlerowskiego natarcia na Polskę sprawiło, że bitwę pod Węgierską Górką nazwano Westerplatte Południa. Warto poznać ten mało znany fragment wojennej historii i oddać cześć bohaterom. Przypadkiem dowiedzieliśmy się, że w bliskim sąsiedztwie naszej kwatery, w Krzyżowej właśnie, odkryto kilka lat temu trzy bunkry, które można dziś „odwiedzać” (w środku czyste i bardzo dobrze zachowane). Wielkie, czarne, betonowe obiekty robią niesamowite wrażenie! Ostatniego dnia przed wyjazdem gościliśmy w „Karczmie pod Borami” (ul. Beskidzka w Korbielowie) z ciekawym wystrojem wnętrza, kącikiem zabaw dla dzieci i miłą obsługą. Uwaga: porcje ogromne! A na trasie powrotnej do Skierniewic zatrzymaliśmy się w miasteczku Żywiec. Odbyliśmy spacer po niewielkim Ryneczku, który sąsiaduje z miejscem wartym szczególnego polecenia, a nie tak dobrze widocznym z poziomu Rynku. By tam dotrzeć, kierujemy się na okazały kościół z wysoką wieżą i przyległą dzwonnicą pamiętające XV wiek (Konkatedra Narodzenia Najświętszej Marii Panny w Żywcu, ul. Zamkowa 6). Tuż za kościołem znajduje się wejście na teren Parku Zamkowego ze Starym Zamkiem i Pałacem Habsburgów (w posiadaniu rodziny od XIX w.), tzw. Nowym Zamkiem. Do niedawna mieszkała tu księżna Maria Krystyna Altenburg z Habsburgów – córka dawnych właścicieli pałacu, który to fakt upamiętnia jej pomnik-ławeczka. Znów, miejsce to musi być niezwykle przyjemne wiosną i latem, umożliwiając spacery wśród okazałej parkowej przyrody, a młodszym zapewniając atrakcje typu mini zoo, park miniatur, plac zabaw. Oprócz wspomnianych budowli jest tu jeszcze jedna bardzo charakterystyczna. Jaka? To zagadka. Poniższe zdjęcie z pewnością ułatwi jej rozwiązanie: Wiele jeszcze ciekawych przyrodniczo i kulturowo miejsc ma do zaoferowania Beskid Żywiecki. Z pewnością potrzeba dłuższego lub kilku wyjazdów, by poznać je wszystkie. A my zamierzamy wrócić tu jeszcze nie raz! Zwłaszcza latem, by wyruszyć na poszukiwania kwitnącej wówczas, a więc łatwiejszej do odnalezienia, rośliny. Chodzi o okrzyn jeleni – symbol Babiogórskiego Parku Narodowego. Znalazcy przynosi szczęście. Ps. Okolice Beskidu Żywieckiego i innych beskidzkich pasm to raj dla miłośników odznak PTTK. Oprócz tradycyjnego GOT-u można „wychodzić” tu sobie odznakę „Ku Wierchom”, „Każdemu jego Everest - 8848”, „ŻoTeKa”, „Znam Bielsko-Białą i okolice”, „Podbeskidzie”, etc.Notka dot. zakwaterowania
Nocowaliśmy w „Domu Gościnnym u Sawickich” w Krzyżowej przy ul. Jana Pawła II 190. Pokoje od 2 do 7-osobowych, duża jadalnia i kuchnia do dyspozycji gości, jak również czytelnia czy przytulne miejsce w ogrodzie z mini placem zabaw. Cena to średnio 35 zł/os. Z podobnym kosztem należy się liczyć w innym miejscu polecanym przez znajomą rodzinę – pensjonacie „Przy Szlaku”, ul. Beskidzka w Korbielowie.Autorką tego zgłoszenia jest pani Danuta, za co serdecznie dziękujemy!