Pamiętacie jeszcze moją przygodę na Borneo w dżungli na Kapuas Hulu? Obiecałem Wam, że napiszę co robiliśmy dalej. I to właśnie kolejna część mojej niezwykłej wyprawy.
Z Kapuas Hulu pojechaliśmy do Tanjung Puting, gdzie poznałem się bliżej z orangutanami!!! To było niezwykłe przeżycie! Ale zanim dojechaliśmy do orangutanów byliśmy jeszcze po drodze w wiosce u Dajaków. A wiecie kto to są Dajakowie? No to uwaga…..jeszcze 100 lat temu byli łowcami głów, czyli kanibalami!!! Zjadali ludzi, a jako trofeum brali ich głowy, które zmniejszali ( nie mam pojęcia jak) i wieszali sobie przy domu. Dziś już na szczęście nie są ;)
Mieszkają oni w takich długich domach nazywanych longhouse – wygląda to trochę jak położony blok. W domu, który odwiedziliśmy mieszkało 250 osób i 40 rodzin! Polubiliśmy ich bardzo, a oni bardzo się o nas troszczyli. Kiedy przyjechaliśmy, odbyła się ceremonia powitalna, w której uczestniczyli wszyscy. Podczas ceremonii Dajakowie kładą grupy bambus na kijach i dorośli muszą go przeciąć maczetą oraz wypić arak i wino palmowe, które oni dają w takich dziwnych rogach. Bambus jest takim symbolem zamka do domu, który się otwiera jak go przetniesz. Ja też chciałem to zrobić, ale nie dali mi maczety, bo jestem dzieckiem. Wszystko tam było bardzo uroczyste. Dajakowie byli w swoich ludowych strojach, zrobionych z koralików i mieli małe nakrycia głowy. Te stroje wyglądały bardzo fajnie. Jak już moi rodzice i ich znajomi przecięli bambusy, to wszyscy zebrali się w Longhousie i były przemowy. Trochę mnie to nudziło, ale oni byli bardzo przejęci. Jak się okazało byliśmy pierwszymi turystami, których przyjmowali u siebie! Potem było super. Dajakowie zaprosili nas do swoich domów i podali „sticky rice”, czyli taki słodki ryż ugnieciony i włożony do bambusowych rurek. Obierało go się trochę jak banana i był całkiem smaczny :) A wiecie dlaczego napisałem, że zaprosili nas do swoich domów? Bo w longhousie każde mieszkanie ma boczne drzwi i jak wszyscy w mieszkaniach je otworzą, to robi się oooogromnie długi korytarz. Dla nas w tym dziwnym korytarzu przygotowali jedzenie. Wyglądało to jak kilkudziesięciometrowy stół, przy którym siedzi te 250 osób! To znaczy tam nie ma stołów i siedzi się na ziemi, ale wszyscy się widzą, rozmawiają ze sobą, razem jedzą i jest bardzo miło. Jak już się poznaliśmy, to z rodzicami i znajomymi zrobiliśmy dyskotekę dla dzieci, która bardzo im się podobała. Mieliśmy też specjalnie dla dzieciaków balony, które nadmuchiwaliśmy i grałem z nimi w odbijanie balona. Potem siedzieliśmy, aż do późna w nocy wokół małej lampy, a oni śpiewali swoje piosenki, grali na gitarze i cały czas się uśmiechali – było suuuper!!!
Następnego dnia rano, jak wstaliśmy to mama zaraz chciała jechać. Bała się, że nie zdążymy na samolot. Ale Dajakowie powiedzieli, żebyśmy usiedli i spokojnie zjedli śniadanie, bo jak będzie przylatywał samolot, to go zobaczymy i usłyszymy Ok, usiedliśmy. Po śniadaniu mama już była zdenerwowana, że na pewno nie zdążymy. Ale oni podali kawę i herbatę. Wiecie co powiedzieli? Że mamy wypić, a samolot…. najwyżej poczeka!!! Nie mogliśmy uwierzyć :) Okazało się, że rzeczywiście zadzwonili na lotnisko i samolot na nas poczekał!!!
Tym samolotem dolecieliśmy na spotkanie z orangutanami. Po parku narodowym Tanjung Puting pływaliśmy łódką, która nazywa się “klotok”, ponieważ tam nie ma dróg. Park ten jest jednym z najstarszych parków narodowych na wyspie i znajduje się tam największa populacja orangutanów na świecie !!! A wiecie co oznacza słowo orangutan? Orang-utan oznacza “człowiek lasu”, gdyż po indonezyjsku orang to człowiek, a hutan to las.
Orangutany to jedne z najinteligentniejszych zwierząt na świecie. Samce orangutanów są większe, silniejsze i cięższe niż samice. Największe są samce alfa, która mają jeszcze takie wielkie „pufy” dookoła głowy :) Bardzo lubię orangutany, bo są naprawdę słodkie!!! Chociaż wyglądają miło, to są bardzo silne i czasami mogą być agresywne. Nie wolno patrzeć orangutanowi w oczy, bo może się zdenerwować i cię zaatakować, dla nich jest to wyzwanie do walki. Dlatego nie wolno za bardzo zbliżać się do orangutanów. Ale co zrobić, kiedy orangutan zbliży się do Ciebie :) ? Tego już nie tłumaczą! Ja miałem niezwykłą przygodę z młodym orangutanem. Szliśmy sobie ścieżką, aż nagle na naszej drodze stanął orangutan. Podszedłem do niego bliżej, żeby mama mogła zrobić zdjęcie. Orangutan wcale się nie przestraszył, położył się na ścieżce i zaczął się do mnie przysuwać!!!
Najpierw próbował zdjąć mi but i grzebał pazurem w podeszwie (chyba mu się spodobała!), a potem zaczął łapać mnie pazurem za spodnie i strzelać z gumki od moich majtek!!! :). Wtedy trochę się przestraszyłem, a przewodnik kazał nam wolno odejść. Ten orangutan się na niego wkurzył, bo dalej chciał się bawić moimi majtkami i chciał go pacnąć łapą. Przewodnik był szybszy i go przepędził. Przyznam, że wtedy to się mocno przestraszyłem!!! Część tej akcji udało się mamie nagrać i możecie zobaczyć filmik na moim blogu.
W Tanjung Puting spaliśmy w bungalowach, a makaki biegały po naszych dachach i nas budziły. To było naprawdę zabawne :) ! Była tam też restauracja, która miała zabudowane ściany, żeby małpy nie mogły dostać się do środka!!! Widziałem też wieeele nosaczy. One są naprawdę śmieszne!!! Mają ogromne nosy i wyglądają trochę jak ludzie. Nosacze to gatunek “endemiczny”, co oznacza, że żyje TYLKO na Borneo! Niestety jest to gatunek, któremu grozi wyginięcie Lokalni mieszkańcy nadali im przezwisko “Holender”, a wiecie dlaczego? W ten sposób naśmiewali się z holenderskich kolonizatorów, którzy ich zdaniem mieli duże brzuchy i nosy. Ale sami zobaczcie na zdjęciach - nosacze naprawdę są bardzo podobne do ludzi!!!
W parku narodowym było poza tym bardzo dużo różnych innych zwierząt: krokodyle, różne rodzaje małp, gekony, warany, wiewiórki, dzioborożce (takie dziwne ptaki). Przy naszym bungalowie były też tabliczki, że nie wolno wchodzić do wody, bo są w niej krokodyle! Nie to, że mogą się zdarzyć, ale po prostu tam są!!! No to tam już się nie kąpałem. Widzieliśmy też świetliki. Świetliki to są takie małe stworzonka, podobne do naszych moli i świeci im się pupa :) Zrobiliśmy sobie nocną wyprawę, specjalnie żeby je zobaczyć. Było to niezwykłe! Całe krzaki wyglądały jak nasze choinki na święta z milionem światełek. Do tego te światełka raz gasły raz się zapalały Siadały mi też na rękach i wyglądały jak małe lampki. Naprawdę świeciły !!! Były oczywiście też ryby. Nasi przewodnicy łapali ryby w szczególny sposób - wkładali koszyk do wody, wrzucali trochę ryżu, a kiedy zobaczyli ryby wyciągali koszyk pełen ryb! Ja też próbowałem, ale mi się nie udało :( Ciekawe też były mięsożerne rośliny, które zjadają muchy i inne owady. Nazywają się dzbaneczniki i rzeczywiście wyglądają jak małe dzbanuszki z wodą . Ten płyn wabi owady, a jak któryś tam wleci, to dzbanecznik zamyka swoją pokrywkę i go zjada.
Tanjung Puting było niesamowite! Podobało mi się najbardziej to, że spotkaliśmy tam tak dużo zwierząt Uwierzcie, Borneo to fantastyczne miejsce!!!
Mama napisze znowu coś praktycznego, bo jak pisałem wcześniej jeszcze tego nie ogarniam
>>czytaj tutaj<<
Pozdrawiam Wszystkich i Zapraszam do czytania mojego bloga PlanetKiwi,
oglądania zdjęć i filmików z moich wypraw
Szymon
Autor:
www.planetkiwiblog.com - 9 letni Szymon podróżuje odkąd był w brzuchu mamy :) Dotarł już do 27 krajów – od Europy, przez Azję, Nową Zelandię, Australię, Afrykę, aż do obu Ameryk. Jak sam mówi, czasem jest lajtowo, a czasem hardcorowo, a o tym wszystkim przeczytacie na jego dwujęzycznym blogu. Zdecydował się pisać, ponieważ chciał udowodnić ludziom, że pisanie bloga to nie tylko rozrywka dla dorosłych! Chciał też, aby koledzy w końcu uwierzyli, że chodził między pingwinami i skakał ze skał! Zobaczcie jak mu idzie!
Tekst powstał w ramach współpracy "Blogerzy z Dzieckowpodrozy.pl"