Nasz weekend zaczął się już w piątek wieczorem, kiedy nasz samochód wjechał na prom do Szwecji.
Płynęliśmy linią StenaLine z Gdyni. Ceny biletów są bardzo rozbieżne, nasze kupiliśmy na wyprzedaży w „czarny piątek” 2018r. Za całą naszą rodzinę z samochodem osobowym w obie strony zapłaciliśmy niecałe 600 zł – cena zawierała dwa noclegi w kajucie czteroosobowej bez okna. Oba rejsy wybraliśmy nocne by wypoczętym i w pełni sił zaczynać weekend. Magda już od paru dni odliczała kiedy w końcu będzie płynęła dużym statkiem z ogromną salą zabaw.
Rejs sam w sobie już jest fantastyczną przygodą (nawet nocny). Pamiętam jak się czułam, kiedy płynęliśmy pierwszy raz, dosłownie jak Jack Dawson kiedy wchodził na Titanica… Na promie jest tyle atrakcji, że naprawdę każdy znajdzie coś dla siebie: dyskoteki, casyno, drink bary, sale zabaw, strefa spa, baseny, sklepy… nie sposób się tam nudzić, pamiętać jednak należy, że ceny na promie za niektóre usługi lub towary bywają jak morze czyli słone…
W sobotę rano dopłynęliśmy do Karlskrony, pięknego portowego miasteczka. Ale ją zostawiamy sobie na koniec – po śniadaniu na promie udaliśmy się prosto na Olandię, drugą co do wielkości wyspę Szwecji. Według legendy, wyspa jest pozostałością wielkiego motyla, któremu odpadły skrzydła i zakończył swój lot w morzu.
Około 190 kilometrów od Karlskrony znajduje się Långe Erik, czyli latarnia morska na północnym skraju Olandii. Podróż zajęła nam 2,5 h – w Szwecji należy bezwzględnie przestrzegać przepisów ruchu drogowego. Nawet niewielkie przekroczenie prędkości może sporo kosztować.
Dzieciaki w między czasie ucięły sobie drzemkę, więc na miejsce dotarły w pełni sił. Latarnia jest czynna w godzinach 10-16, a wstęp kosztuje 40 sek od dorosłego (ok 15 zł) i 20 sek od dziecka. Zaledwie 11 kilometrów dalej znajduje się Rezerwat Przyrody Trolleken, czyli Las Trolli – kolejne miejsce, które należy wpisać na listę wartych zobaczenia. Wstęp do lasu jest bezpłatny a najciekawsze jest to, że są trzy warianty wycieczek:
• piesza najdłuższa 4,5 km
• spacer z wózkiem 2,5 km
• pomost dla wózka inwalidzkiego 1 km
My wybraliśmy wariant pieszy i wyruszyliśmy na poszukiwanie rozbitego okrętu Swiks u wybrzeży wyspy. Las ma w sobie coś magicznego i panuje w nim istna aura tajemniczości. Kiedy dotarliśmy do niskich powykręcanych przez siły natury sosen dzieciaki od razu zaczęły się na nie wspinać. Wzdłuż szlaku jest mnóstwo ławeczek i stolików, przy których warto się zatrzymać, odpocząć, napić się kawy z termosu i podziwiać te cuda natury. A prawdziwym cudem natury jest tam prawie 1000 letni prastary Troll czyli wiekowy dąb, który zrobił wrażenie nie tylko na dzieciach, nas również wprawił w zachwyt. Nasi dzielni turyści troszkę zmęczeni ale nadal pod wrażeniem Trolla dotarli do samochodu.
Zbliżała się już pora późnego obiadu, więc kierując się na południe drogą nr 136 dotarliśmy do Byrums Raukar – przepięknego rezerwatu przyrody nieożywionej. Raukary to szwedzka nazwa ostańców wapiennych. Wybrzeże należy również wpisać sobie na listę obowiązkowych punktów do zaliczenia będąc na wyspie. Słońce przyjemnie grzało, Madzia i Mati zaskoczeni ilością biedronek na ostańcach zaczęli je łapać i nadawać im imiona. My rozłożyliśmy na brzegu naszą mini kuchenkę i postanowiliśmy przygotować spóźniony obiad.
Robiło się późno, a miejsce naszego noclegu było oddalone o ponad godzinę drogi na południe, więc posileni zebraliśmy się i ruszyliśmy w drogę. Nasz dziki nocleg na Olandii znaleźliśmy dzięki „Grupie Biwakowej” na FB. Na miejsce dotarliśmy późnym popołudniem, na szczęście okazało się, że jest ono nad samym brzegiem a dokładnie na brzegu niewielkiego klifu w zachodniej części wyspy Arek zajął się rozbijaniem obozu a ja zabrałam się za kolację – z ogniska oczywiście. Dzieciaki bawiły się na macie piknikowej, a kiedy słońce było już przy linii horyzontu Mateusz zmęczony całodziennymi wojażami po prostu odpadł. Magda jednak do późna towarzyszyła nam przy ognisku co chwilę podpiekając sobie piankę.
Rano nasze ranne ptaszki zbudziły się o swojej stałej porze czyli ok 6:30, szybko zwinęliśmy obóz dzieciaki w międzyczasie opróżniły po kartoniku mleka truskawkowego i udaliśmy się do Kalmaru zatankować samochód – jest tam stacja LPG, a ceny gazu wahają się w granicach 4 zł – co nadal jest taniej niż benzyna w naszym kraju.
Na stacji odświeżyliśmy się w toalecie i postanowiliśmy zwiedzić zamek Kalmarski (Kalmar Slott). Parking przy zamku jest bezpłatny przez pierwsze cztery godziny. Tuż przy nim jest mały plac zabaw w parku Unionsparken, który oczywiście był tego dnia pierwszym punktem wycieczki. Kalmar Slott to nadmorski pałac wzniesiony w XVIw. na miejscu XII-wiecznego zamku z ekspozycjami o jego 800-letniej historii. Zamek zaliczamy spacerem po dziedzińcu oraz po jego murach. Z każdej strony rozpościera się inny piękny widok. Wracając do auta udajemy się jeszcze na spacer zabytkową starówką Gamla Torget.
Zbliżała się pora drzemki Mateusza, zapakowaliśmy więc dzieciaki do auta i ruszyliśmy w stronę Karlskrony. Jadąc drogą E22 za miejscowością Jämjö zjechaliśmy na Torhamn do Hästhallen, gdzie po krótkim spacerze dotarliśmy do skał, na których znajdują się petroglify czyli wyryte na skałach rysunki prastarych ludzi, w tym wypadku z epoki brązu. Dzieciaki od razu je rozszyfrowały jako „statki”. Petroglify znajdują się w miejscu oddalonym zaledwie kilka minut od parkingu. Zaskakujący jest fakt iż miejsce ogólnodostępne gdzie nie płaci się nic za wstęp jest bardzo dobrze utrzymane. Niesamowitym uczuciem było móc dotknąć czegoś namalowanego tak dawno temu… Warto, będąc w pobliżu zatrzymać się tam na dosłownie chwilkę, bo tylko tyle w zupełności wystarczy.
Wróciliśmy do samochodu i po niespełna pół godzinie byliśmy już w Karlskronie. Jako, że była niedziela parkingi w mieście były bezpłatne – my samochód zostawiliśmy na dużym parkingu niedaleko Marinmuseum, naszym zdaniem obowiązkowym miejscem do odwiedzenia w Karlskronie. Muzeum jest bezpłatne, na wejściu dostaliśmy miniprzewodnik w języku polskim, a przed wejściem warto zainstalować sobie aplikacje na telefon, która jest świetnym przewodnikiem po tym obiekcie.
Wszystkie stanowiska multimedialne dla dzieci pokazujące między innymi życie na łodzi podwodnej w formie gry, lub dopasowania do siebie różnych elementów mają również w opcji język polski. Budynek Muzeum został postawiony na wraku statku, który można podziwiać schodząc specjalnym tunelem pod powierzchnię morza.
Nie bez powodu odwiedzamy Marinmuseum w niedzielę, bowiem tylko w sobotę i niedzielę jest tam otwarta sala plastyczna dla dzieci, w której między innymi można pomalować swoją łódź podwodną i zabrać jako pamiątkę do domu. Każde z dzieci samodzielnie pomalowało swoją łódź, chociaż różowy i zielony nie biją rekordów popularności przy wybieraniu koloru okrętu podwodnego.
Popołudniu zaliczyliśmy jeszcze pyszne lody i McDonalda – w którym ceny są niewiele wyższe od Polskich – a gdy zbliżała się dziewiętnasta udaliśmy się do terminalu portowego na powrotny rejs „ogromnym statkiem z dużą salą zabaw”.
Warto wiedzieć:
- W Szwecji biwakowanie jest całkowicie legalne (z wyjątkiem miejsc zabronionych oznaczonych zazwyczaj tablicą informacyjną).
- Na nasz weekend wybieramy drugą połowę maja gdyż dzień trwa już tam zdecydowanie dłużej a temperatury są bardzo przyjazne jeśli chodzi o spanie pod namiotem (szczególnie z dziećmi).
- Szwedzi są bardzo uprzejmym i gościnnym narodem a język w żadnym wypadku nie jest barierą gdyż nawet starszy pan na stacji benzynowej biegle mówi po angielsku.
Zgłoszenie nadesłała: Justyna Cebula