Samolot powoli rozpędza się po pasie startowym, a odgłos silnika turbośmigłowego niemal natychmiast usypia naszą pięcomiesięczną córeczkę. Wzbijamy się w górę i kierujemy na wschód, przed nami godzinny lot do stolicy Łotwy.
W naszą pierwszą podróż we troje udajemy się do Rygi. Choć to zaledwie weekendowy wypad to poprzedzony został on starannymi przygotowaniami. Zanim na świecie pojawiła się Ala, w podróż ruszaliśmy spontanicznie, nie przeszkadzały nam nocne przesiadki na lotniskach czy spanie pod gołym niebem. Podróżowanie z dzieckiem to podróżowanie w zupełnie innym i przede wszystkim nowym dla nas trybie.
Postanowiliśmy wybrać miejsce, w którym nie będą nękały nas upały (akurat był to czerwiec) oraz do którego w miarę szybko dotrzemy samolotem (nie wiedzieliśmy, jak Ala zareaguje na pierwszy lot). Bilety zakupione (w zależności od linii lotniczych niemowlęta płacą stałą opłatę lub mają duże zniżki), paszport wyrobiony, czas zapakować walizki. W podróż zabieramy tylko bagaże podręczne – Ali dobytek mieści się w jednej walizce, nasze rzeczy spokojnie pakujemy do drugiej torby. Na lotnisku szybko odprawiamy się na nasz rejs, sprawnie przechodzimy kontrolę bezpieczeństwa, choć z małym dzieckiem na ręku wymaga ona nieco gimnastyki.
Niemowlęta do ukończenia drugiego roku życia podróżują na kolanach rodziców – Ala mości sobie wygodne gniazdko na moich, dostaje mleko na czas startu (żeby zminimalizować efekt zatykających się uszu) i zasypia. Budzi się dopiero, gdy wysiadamy na lotnisku w Rydze. Bardzo cieszy mnie, że jej pierwszy lot upłynął nam tak spokojnie i bez żadnych niespodzianek.
Do naszego hotelu w Rydze docieramy komunikacją publiczną. Rezerwując nocleg, szukaliśmy obiektu, który nie byłby w samym centrum (by mieć trochę ciszy). Za pobyt Ali nic nie płacimy, a na naszą prośbę do pokoju wstawione zostało łóżeczeko dziecięce – pomimo moich obaw, że to nowe miejsce, przesypia w nim bez problemu całą noc.
Do Rygi przybyliśmy akurat na hucznie obchodzoną Noc Świętojańską – nad brzegiem rzeki Dźwina ludzie świętują przy akompaniamencie muzyki ludowej, rozpalane są ogniska, odbywają się koncerty. Ubieram ciepło Alę, zawijam ją w chustę i jedziemy świętować z Łotyszami. Pomimo głośnej muzyki, dziecko niewzruszenie śpi, a my mamy okazję spróbować lokalnych specjałów (oczywiście, jak przystało na matkę karmiącą, z rozwagą).
Następnego dnia ruszamy na zwiedzanie Starego Miasta. Ala zapakowana oczywiście w chustę, z ciekawością obserwuje otaczający ją świat, raz po raz ucinając sobie drzemkę. Choć pogoda nam nie sprzyja i przez pół dnia popaduje deszcz, udaje nam się pospacerować po Rydze.
Szczęśliwie nasze dziecko jest jeszcze w tym wieku, że karmię właściwie ją tylko mlekiem. Jest to dla nas duże ułatwienie: nie musimy na hura szukać miejsca do podgrzania butelki czy słoiczka. Większym problemem okazało się znalezienie miejsca do zmiany pieluchy – pod tym względem Ryga nie należy do miast przyjaznych rodzinom z dziećmi. Przyzwyczajona, że u nas w restauracyjnych toaletach przewijaki to już prawie codzienność, nieco się rozczarowałam. Jakoś dawaliśmy sobie radę, ale raz postawieni już totalnie pod murem, musieliśmy przewinąć dziecko na stole w restauracji (w nieczynnej sali i zostawiliśmy za sobą porządek).
Zwiedziliśmy miasto, więc kolejny dzień postanowiliśmy przeznaczyć na wycieczkę nad Bałtyk, do znanego uzdrowiska Jurmała. Tego dnia Ala wykazała nieco większe zainteresowanie naszą podróżą – szczególnie spodobała jej się kolorowa parada przebierańców, którzy dalej świętowali Līgo, łotewskie święto przesilenia letniego. Zmęczona jednak podróżą pociągiem i nowym wrażeniami, postanowiła uciąć sobie drzemkę nad brzegiem morza, oczywiście w chuście. To właśnie chusta okazała się najbardziej przydatną rzeczą w naszej całej łotewskiej wyprawie. Mimo że zabraliśmy ze sobą wózek (o zgrozo – dużą, ciężką spacerówkę), to Ala za nic nie chciała w nim jeździć, więc przez całą podróż był on dla nas zbędnym balastem. Za to zapleciona w chustę chętnie zwiedzała z nami miasto cały dzień – kiedy była czymś zainteresowana, to rozglądała się dookoła, a kiedy dopadało ją zmęczenie, po prostu zasypiała wtulona we mnie. Dodatkowo chusta dawała mi możliwość dyskretnego nakarmienia Ali w każdym miejscu i wolne ręce.
Do domu wróciliśmy wypoczęci i zadowoleni – przekonaliśmy się na własne skórze, że w ciekawą podróż można wybrać się nawet z tak małym dzieckiem. Pierwszy krok w stronę rodzinnego podróżowania po świecie można uznać za udany.
O autorze:
[Ania] W swoją pierwszą podróż wyruszyłam mając zaledwie kilka miesięcy – mama zabrała mnie pociągiem do Warszawy. Od tamtej pory podróże to nieodłączny element mojego życia. [Adrian]Uprawiam turystykę kartingową – pierwszą rzeczą, którą sprawdzam planując podróż, jest wyszukanie okoliczonych torów gokartowych. [Alicja] Choć mam dopiero 3,5 roku, to podróże mam we krwi – to chyba tak po rodzicach. Prowadzą ciekawego bloga latamyzgdanska.pl z codziennym przeglądem lotniczych okazji oraz bloga turystycznego wszedobylscy.com