W tym roku udało nam się zrealizować jeden z naszych podróżniczych planów - polecieliśmy do USA. To pierwsza tak daleka wyprawa z naszą 6-letnią córką. Trochę obawialiśmy się jak zniesie trudy dalekiej podróży i intensywny program wyprawy - ale nasze obawy okazały się bezpodstawne. Amelka bawiła się znakomicie i poza małymi perturbacjami z jedzeniem (nasza córka to klasyczny niejadek), nie mieliśmy żadnych problemów.
Jak zaplanowaliśmy naszą podróż?
Zaczęliśmy od zgłoszenia się po wizy – w październiku internetowo wypełniliśmy wnioski, przelaliśmy żądaną kwotę, umówiliśmy się na wizytę w ambasadzie USA w Warszawie. Cała owa wizyta zajęła nam 15 minut – kluczem do błyskawicznego załatwienia sprawy okazała się nasza 6-letnia córka – urzędniczka obawiała się, że będzie się nudziła i skierowała nas do kolejki „fast pass” ;)
Następnie, po odbiorze przyznanych nam wiz, zaczęliśmy poszukiwania lotów mieszczących się w naszym budżecie. Najniższe ceny na przeloty w planowanym terminie wyjazdu miał Lot i Lufthansa. Ostatecznie stanęło na Locie i ich Dreamlinerze.
Po zakupie biletów lotniczych zaczęliśmy planowanie trasy oraz:
– bukowanie hoteli – wszystkie hotele rezerwowaliśmy przez serwis booking
– rezerwacja samochodu – po przejrzeniu ofert wielu wypożyczalni, stanęło na firmie Dollar. Zastanawialiśmy się nad opcją podróży samochodem do Miami, zostawienia tam auta i powrotu do Nowego Jorku samolotem, ale wszystkie wypożyczalnie doliczały sobie za takie rozwiązanie 500$ (+bilety lotnicze) – co, jak stwierdziliśmy, znacznie obciążyłoby nasz budżet.
– zakup biletów do niektórych atrakcji – np. wejściówki na koronę Statui Wolności kupować należy z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem.
W związku z tym, że rezerwacji dokonaliśmy z prawie 6-miesięcznym wyprzedzeniem, ceny były przystępne, miejsca wolne, a wybór duży. Sprawdzając cennik krótko przed wyjazdem (wprowadzaliśmy korekty do planu), zobaczyliśmy, że różnica w wypożyczeniu samochodu na korzyść wcześniejszej rezerwacji to 250$. Więc warto planować wcześniej.
W końcu wylecieliśmy. Z Gdańska do Warszawy, a z Warszawy do Nowego Jorku.
Nasz pobyt w Stanach Zjednoczonych zaczęliśmy od Nowego Jorku i jego fantastycznego Muzeum Historii Naturalnej - Amelka jest wielką fanką dinozaurów, a ich paleontologiczne zbiory są świetne. W ciągu kilku dni pobytu dwukrotnie odwiedziliśmy Central Park - zachwycające miejsce, wjechaliśmy na Empire State Building, popłynęliśmy na Statuę Wolności (dzięki zarezerwowanym wcześniej biletom, wjechaliśmy aż na jej koronę), spędziliśmy chwilę na Times Square i zadumaliśmy się przy Ground Zero...
Następnie wypożyczonym samochodem udaliśmy do Waszyngtonu, po drodze zbaczając do "krainy Amiszów". Zależało nam na tym, aby pokazać córce odmienny od naszego sposób życia, bez konsumpcjonizmu, nieco romantyczny, mocno oparty na religii i więzach niewielkiej społeczności, konserwatywny. Dojechaliśmy do Pensylwanii, w okolice Lancaster. To region rolniczy; mnóstwo tu farm i pól uprawnych. Udaliśmy się do Amish Village – coś w rodzaju skansenu prezentującego życie Amiszów. Była to jedyna dostępna dla nas forma spotkania z ich niezwykła kulturą. Ale podróżując przez okolice Lancaster widać, że wspólnota jest spora i aktywna, że żyją we współczesnym świecie, jednak nie korzystając z jego dobrodziejstw.
W Waszyngtonie spędziliśmy tylko jeden, ale bardzo intensywny, dzień. Zwiedziliśmy Smithsonian's National Air Museum; ma ono największe na świecie zbiory eksponatów związanych z lotnictwem i podróżami w kosmos. A ponadto jest to najczęściej odwiedzane muzeum świata – zagląda do niego ponad 9 milionów ludzi rocznie.
Wszystkie muzea należące do Smithsonian Institution są darmowe dla zwiedzających. To największy na świecie kompleks muzeów i ośrodków badawczych finansowany przez fundację Jamesa Smithsona.
Przespacerowaliśmy słynnym The Mall – to olbrzymi park, na którego jednym skraju stoi Kapitol, a na drugim Mauzoleum Lincolna. Wokół niego znajdują się muzea, pomniki, ogrody. Zajrzeliśmy do Muzeum Historii Naturalnej, dotarliśmy do Białego Domu, a nasz spacer zakończyliśmy przy Lincoln Memorial (Mauzoleum Lincolna), skąd rozpościerał się przepiękny widok na park i oświetlony zachodzącym słońcem obelisk.
Następne dni to już podróż na południe, z przystankiem w Charleston - prześliczne południowe miasto, z malowniczą starówką, pięknymi parkami. W okolicach Charleston zwiedziliśmy dwie plantacje, pamiętające czasy niechlubnego niewolnictwa - Drayton Hall i Magnolia Plantation. To piękne parki z rezydencjami plantatorów, które zwiedza się z przewodnikiem. Fantastyczna południowa roślinność, zadbane ogrody, egzotyczne zwierzaki - to tutaj spotkaliśmy pierwsze aligatory!
W końcu dotarliśmy na Florydę - pierwszym przystankiem było Orlando i jego rewelacyjne rodzinne parki rozrywki.
Bilety do Disney World w Orlando można kupić wszędzie – na stacjach benzynowych, w sklepach z pamiątkami, w hotelach, restauracjach. Ceny są zbliżone do tych kupowanych na miejscu w parku – około 100 $/os/dzień w Magic Kingdom. Zdecydowaliśmy się tylko na jeden park z czterech disneyowskich znajdujących się w Orlando – Magic Kingdom, z powodu braku czasu i napiętego harmonogramu ;)
Park jest rewelacyjny. W cenę biletu wliczone są wszystkie atrakcje, dodatkowo płaci się za jedzenie, napoje, pamiątki. Jedynym minusem są gigantyczne kolejki do każdej atrakcji – do jednego rollercoastera staliśmy 90 minut! A było to poza sezonem i w środku tygodnia. Istnieje coś takiego jak fastpass – przez stronę internetową lub aplikację rezerwuje się wejścia przez szybką kolejkę, ale nie na wszystkie atrakcje uda się je zdobyć. Niemniej warto o tym pamiętać, bo zaoszczędza się sporo czasu. Podczas jednego dnia zobaczyliśmy wszystko to na czym na zależało, jednak optymalnym czasem pobytu na Magic Kingdom to wg mnie dwa dni.
Byliśmy między innymi w krainie Ariel, u Piotrusia Pana, w Nawiedzonym Domu, na kilku rollercoasterach, na karuzelach, zaliczyliśmy dwie parady i pokaz fajerwerków :)
Kolejnym parkiem odwiedzanym przez nas w Orlando był Sea World. To park poświęcony zwierzętom wodnym. Zobaczyć tu możemy: orki, delfiny, białuchy, morsy, foki, płaszczki i manty, rozmaite ryby, wodne ptactwo, manaty, krokodyle i wiele innych. Ponadto są tu pokazy, rollercoastery, karuzele, place zabaw, restauracje, kawiarnie, sklepy. Można tu spędzić cały dzień i ani chwili się nie nudzić. Bilety, podobnie jak do Disney World, można kupić wszędzie w Orlando i okolicach, koszt ok. 90 $/os.
Godzinę drogi od Orlando znajduje się słynny Kennedy's Space Center na przylądku Canaveral. To stąd wysyłane były w kosmos załogowe statki kosmiczne. A teraz wysyłane są np. satelity. I na takie wydarzenie udało nam się "załapać". Już w Polsce kupiliśmy bilety wstępu do centrum turystycznego - 50$ /os., dziecko 40$; oraz dodatkowe bilety na wieczorny start rakiety (rocket launch) - ok. 20$/os. Część zwiedzania odbywa się autobusem, z którego możemy oglądać miejsca startowe pojazdów kosmicznych i ich montażownie. W centrum turystycznym zobaczyć można najprawdziwszego Apollo 8 i wahadłowca Atlantis. Po zwiedzeniu całego kompleksu udaliśmy się na trybuny, z których oglądaliśmy start rakiety wynoszącej na orbitę satelitę dla Uzbekistanu. Przeżycie nieprawdopodobne! Jedyne w swoim rodzaju.
Następnie przenieśliśmy się bardziej na południe, w pobliże Miami Beach. Wypoczywaliśmy na plaży, kąpaliśmy się w oceanie, relaksowaliśmy się oraz zwiedzaliśmy okolicę.
Miejscem, które dostarczyło nam najwięcej emocji był Park Narodowy Everglades. Jest to trzeci co do wielkości park narodowy w kontynentalnej części USA. Obejmuje on głównie swoim obszarem las namorzynowy, żyje w nim 350 gatunków ptaków, 40 gatunków ssaków i 50 gatunków gadów, z czego 36 gatunków jest zagrożonych.
Największą atrakcją parku jest wycieczka elektrycznym "tramwajem" wzdłuż wyznaczonej 14-milowej trasy turystycznej (można również pokonać ją rowerem). Wyruszamy z Shark Valley Visitor Center, do którego z Miami dojedziemy w godzinę. Tutaj kupujemy bilety wstępu do parku - 20$ za samochód, za tram tour 23$ /os., dziecko 12$. Udajemy się na przejażdżkę po dzikich terenach parku. Z tramwaju podziwiamy przepiękne ptaki, zauważamy żółwie i liczymy setki wylegujących się w każdej kałuży aligatorów. Fantastyczna wyprawa!
Wzdłuż drogi nr 41 przecinającej Everglades zauważyć można wiele firm oferujących turystom przejażdżki airboatami. To rodzaj płaskiej łodzi napędzanej wielkim wiatrakiem (lub dwoma, w przypadku łodzi wielomiejscowej). Znane nam z wielu filmów i seriali :) Uznaliśmy, że też skorzystamy z tej atrakcji. Cena za nasza trójkę to ok. 40-50$. Wsiada się na łódź i wyrusza w szaloną podróż po mokradłach. Sama przejażdżka jest sympatyczna, silniki ryczą, łódź pędzi, strumienie wody wzbijają się w powietrze, zwalniamy, przyspieszamy... Fajna sprawa. Ale to wszystko przepłasza zwierzęta i naprawdę ciężko wypatrzeć z takiej łodzi aligatora (których są tu tysiące), nie mówiąc o mniejszych zwierzakach i ptakach. Gdybyśmy nie uczestniczyli w tramwajowej wycieczce, podczas której zobaczyliśmy setki mieszkańców parku, naprawdę bylibyśmy zawiedzeni.
Jednego dnia wybraliśmy się na całodzienną wycieczkę na Florida Keys - to archipelag wysepek położonych na południe od Florydy. Największe z nich połączone są drogą i mostami i można dzięki temu przejechać ponad 100 mil w głąb oceanu. Spędziliśmy wspaniały dzień na karaibskich plażach, pospacerowaliśmy po pięknym Key West, zajrzeliśmy (przez płot) do domu Hemingwaya, zrobiliśmy zdjęcie przy najbardziej wysuniętym na południe punkcie w USA, a z powrotem podziwialiśmy słynny zachód słońca na jednym z Key - podobno są tam najpiękniejsze na świecie zachody... Faktycznie - było przepięknie...
Wracając do Nowego Jorku, skąd mieliśmy lot do Warszawy, zatrzymaliśmy się w St. Augustine. To najstarsza europejska osada w kontynentalnej część Stanów. Śliczne, zabytkowe miasteczko, w wielką twierdzą, pięknymi budynkami, miłą kolonialną atmosferą.
Jedną noc spędziliśmy też w Savannah - ładnym kolonialnym mieście, pełnym zieleni, położonym nad rzeką. Nie jest zachwycające, ale ma przyjemny klimat. Kolejną zaś noc - w Williamsburgu w Wirginii, słynnego ze skansenu historycznego Colonial Williamsburg. Bardzo ciekawe miejsce - to część miasta, która została zamieniona na skansen. Dzięki temu zachowano kilkadziesiąt kolonialnych budynków, w tym szkołę, sklepy, warsztaty rzemieślnicze, kościół, domy mieszkalne, pałac gubernatora... Wszystko utrzymane jest w znakomitym stanie, z dużą dbałością o szczegóły, a obsługa skansenu nosi kolonialne stroje, co potęguje wrażenie przeniesienia w czasie ;)
Cały wyjazd trwał trzy tygodnie. Wszystko co zaplanowaliśmy, udało nam się zrealizować. Nie mieliśmy żadnych problemów, żadnych nieprzyjemności - poza zepsuciem się samochodu, ale i ten wymieniono nam na sprawny od ręki. Było bezpiecznie, sprawnie, bez błądzenia. Ludzie, z którymi mieliśmy styczność bardzo mili i pomocni. Poza dużymi odległościami do pokonania, które były czasem męczące, na nic nie możemy narzekać ;)
Polecamy kierunek - Stany Zjednoczone. Jest mnóstwo wspaniałych miejsc do zobaczenia i tych historycznych i tych o walorach przyrodniczych. Znakomite parki rozrywki, śliczne zabytkowe miasta, wspaniałe plaże, dzika przyroda. To wszystko znajdziecie na wschodnim wybrzeżu USA.