Szlakiem polskich latarni morskich na rowerach
10 dni
471 kilometrów
2 dzieci
3 dorosłych
I prawie całe polskie wybrzeże nasze.
Podróżowanie z dziećmi w przyczepce trudne nie jest, ale my podróżujemy bardzo biwakowo, wiec obiady robimy sami i śpimy w namiotach tam, gdzie dojedziemy. Więc wszystko wozimy ze sobą. Takie podróżowanie daje nam frajdę obcowania z naturą i pozwala dostrzec rzeczy, których nigdy nie zobaczy się śpiąc w hotelach. Opowiem Wam jak udało nam się przejechać polskie wybrzeże w 10 dni.
Dzień 1
Zaczynamy od Świnoujścia. Dojechaliśmy tu pociągiem z Warszawy. Nie jest to proste bo wagon rowerowy jest jeden, a chętnych sporo. Ale nie o PKP to opowieść.
Świnoujście witamy o 8 rano. Docieramy do latarni dosyć wcześnie, ale ponieważ to pierwsza latarnia morska na naszej drodze, zatem czekamy cierpliwie ponad godzinę na jej otwarcie. Pierwsze wyzwanie dla dzieciaków na wycieczce to pokonanie ok 300 schodów na samą górę. Widok niesamowity. Mogliśmy oglądać statki wypływające z portu, podziwiać świat z wysoka i w oddali ujrzeć morze!!!! Jednak wiatr nas stamtąd przegonił, więc wsiedliśmy na rowery, a chłopaki do przyczepki, i ruszyliśmy szklakiem rowerowym R10.
Nie spodziewaliśmy się że szlak zniknie nam po kilku kilometrach…. Podróżowanie tym szlakiem to nie lada sztuka. Raz jest, raz go nie ma, więc czasami jedziemy po prostu przed siebie.
Pierwszy dzień był pełen przygód. Przez ulewny deszcz ominęliśmy drugą latarnię morską która jest w miejscowości Kikut, ale za to mogliśmy oglądać most zwodzony w Dziwnowie – bo zamknął się tuż przed nami. Dzień zakończyliśmy gdzieś pomiędzy Łukęcinem a Pobierowem, oczywiście w namiotach. Nie doczekaliśmy się widoku morza i piasku, ale wszystko jeszcze przed nami.
Dzień 2
Zaczynamy od oglądania ruin w Trzęsaczu i pierwszy raz stawiamy nogę w morskiej wodzie. Jest zimna! Historia ruin jest niesamowita, bo morze zabiera je do siebie. Miasto próbuje je uchronić – a ja pamiętam, jak było go zdecydowanie więcej niż jedna ściana którą teraz oglądaliśmy.
Kolejna nasza latarnia jest w Niechorzu. Tu znów podziwiamy widoki z wysoka. Podziwiamy też ścieżkę rowerową – jak się okazuje jest to długi kawałek trasy wzdłuż wybrzeża, który ciągnie się aż do Ustronia Morskiego. Zdecydowanie poprawia się przez to nasze podróżowanie na rowerach, bo nie zawsze fajnie jest jeździć po drogach.
Dzień 3
Docieramy do Kołobrzegu. Latarnia morska nas zaskakuje - jest niesamowicie niska, ale jak się okazuje - nie jest najniższa. Nasz dzień przebiegał raczej na jechaniu, ale noc spędziliśmy na plaży tuż przy miejscowości Łazy. Piasku mamy pod dostatkiem! Przejechane 55 km
Dzień 4
Jak uciec przed burzą na rowerach? Prawie niewykonalne. Jedyne, co nas chroni, to przystanki autobusowe. Ma to swoje zalety, bo my, rodzice, odpoczywamy, a dzieciaki do woli objadają nas ze wszystkiego co wieziemy. Jednak pomiędzy deszczem a deszczem udało nam się podejść do wielkich wiatraków i mieć je na wyciągnięcie ręki. Mogliśmy przekonać się, jak są ogromne! Burza wreszcie nas dopadła tuż przed Darłowem. Po ulewie udało nam się jednak rozpalić ognisko i spędziliśmy piękny zachód słońca przy cieple ogniska i opowieściach z wycieczki.
Przejechaliśmy 34 km.
Dzień 5
Po tym, jak ominęliśmy tereny wojskowe, dotarliśmy do Ustki. Z utęsknieniem szukaliśmy tam latarni morskiej. Jest tuż przy plaży i ma wysokość 22 metrów. W porównaniu z tą w Świnoujściu jest maluteńka! Dzień nasz kończymy wielką dziurą w oponie od przyczepki, gdzieś na klifach przy Poddębiu. Kapeć okazał się wielkim wyzwaniem, bo zeszły cztery łatki. Podczas gdy tata reperował, my podziwialiśmy okolice i widok morza z klifu oraz cudowny zachód słońca.
Dzień 6
Próba objechania Słowińskiego Parku Narodowego ponownie daje nam atrakcje w poznawaniu wiat przystankowych. Pada z krótkimi przerwami. Nasza przyczepka rowerowa nie jest całkowicie wodoodporna, więc nie jedziemy w deszczu. Aby skrócić sobie trasę wybraliśmy drogi które okazały się niezłym wyzwaniem! Były piaszczyste, pełne kałuż. Albo jechaliśmy po całkowicie zarośniętych łąkach. Cóż, dziś mapa mówiła coś innego niż powinna… Za to nocleg mamy niedaleko źródełka i możemy podziwiać skąd ta woda wycieka i co dalej się z nią dzieje.
Dzień 7
Dzień rozpoczynamy kaszą z jeżynami. W miejscu noclegu było ich chyba tony! Zwijamy się szybko, bo burza i deszcz jakby chcą nas przegonić na drugi koniec świata. Pędzimy tak, że przejechaliśmy 70 kilometrów i dojeżdżamy do miejscowości Dębki. Tu mieliśmy problem z noclegiem, bo lasów niewiele a campingi przepełnione. Zachód słońca zatrzymuje nas na skraju łąki i lasu i tu już zostajemy. Latające nietoperze są trochę przerażające kiedy latają blisko nas – ale gdzie taki widok można zobaczyć jak nie na biwaku ?
Dzień 8
Biwak zwijamy szybko, bo deszcz znów wisi w powietrzu. Nie odjechaliśmy daleko. Ulewa dopada nas po przejechaniu dwóch kilometrów. Deszcz jest tak potężny, że w ulewie rozkładamy namiot i czekamy na przejaśnienie. Nie jest łatwe to nasze podróżowanie. Wreszcie docieramy do Władysławowa po tym, jak prawie pokonał nas podjazd pod Jastrzębią Górę. Kto to wydział takie wysokie góry nad morzem ? Tu chcieliśmy kupić bilety na powrót – okazuje się że na dwa dni do przodu nie ma w pociągach miejsc, więc mamy jeszcze dwa dni na podróżowanie. Jedziemy więc dalej. Ale zanim opuścimy Władysławowo, udaje nam się dokupić opony do naszej przyczepki. Bo na tych ryzyko uszkodzenia jest DUŻE!
Dzień kończymy na mierzei helskiej i podziwiamy morze i jezioro stojąc w jednym miejscu.
Dzień 9
Od rana wymiana opon. Spanie na plaży ma swoje plusy, bo można od rana bawić się w wielkiej piaskownicy. Jednak chłopaki z chęcią wskakują do przyczepki bo dziś w planach dzień na Helu. Dojeżdżamy do naszej ostatniej latarni morskiej – jednak nie każde dziecko może tam wejść.
Małych dzieci nie wpuszczają ze względów bezpieczeństwa. Ale wynagrodziliśmy to sobie zwiedzaniem Fokarium, z którego chłopcy nie chcieli wyjść. Zakupiliśmy też bilety na prom do Gdyni i pojechaliśmy szukać noclegu. Miejsce noclegu mieliśmy chyba najładniejsze ze wszystkich. Potężna plaża, pusta i piękna!
Dzień 10
Poranek na pustej plaży jest cudowny. To tak, jakby ją mieć na własność. Wyjeżdżamy z plaży ok godz. 12 (plaża nadal jest pusta). Docieramy na prom przed wielką ulewą. Rejs w poprzez Zatoki Gdańskiej to godzinne zwiedzanie całego promu i podziwianie morza tym razem nie tylko z lądu. Gdynia wita nas wielorodnością statków, bo właśnie jest parada okrętów Jest czemu się przyglądać! Naszą podróż tu kończymy. Przed nami jeszcze przejazd pociągiem do Warszawy - w ciasnych warunkach, ale z uśmiechem na buziach.
Podróżowanie w takiej formie ma swoje plusy i minusy. Nie jest łatwo wozić wszystko ze sobą i pamiętać by zakupić brakujące rzeczy przy następnym sklepie. Jednak nam taka forma odpowiada. Naszym dzieciom też, bo niby jak poznać dokładnie przyrodę i otaczający nas świat jak nie przez obcowanie z nim w taki sposób.