Nasze letnie podróże postanowiliśmy rozpocząć od krótkiego wyjazdu do naszych zamorskich sąsiadów i zakupu oferty promowej „Szwecja w jeden dzień”. Początkowo miałam obawy związane z bezpieczeństwem moich małych dzieci na promie. Jednak dziś na pytanie, czy warto wybrać się z małym dzieckiem promem do Szwecji odpowiadam: tak - warto. Opowiem Wam o podróży promem i o tym, co warto zobaczyć w portowym mieście Karlskronie mając do dyspozycji w zasadzie ok. 10 godzin na zwiedzanie.
Co należy wiedzieć przygotowując się do rejsu?
Oferta Stena Line „Szwecja w jeden dzień” obejmuje przeprawę promową i dwa noclegi w kabinach bez okien, za to z łazienką. Za kabinę z oknem można dopłacić. Dodam, że to wcale nie jest droga impreza. Myli się ten, kto myśli, że wydaliśmy na nią majątek. Stena Line ma swoje promocje. Pamiętam, że na dniu otwartym bilet w obie strony kosztował 99zł/os. Teraz warto rozejrzeć się po portalach z zakupami grupowymi, bo tam też armator lubi sprzedawać swoje bilety. Kiedy ja rezerwowałam nasz rejs – najtańsze ofert miały trójmiejskie punkty mobilne rozstawiane w weekendy w najpopularniejszych miejscach. Niestety trzeba było dzwonić na infolinię niemal w ostatniej chwili, by dowiedzieć się gdzie są. Za naszą ofertę na trasie Gdynia – Karlskrona – Gdynia (2 osoby dorosłe + 2 dzieci poniżej 4 roku życia oraz 2 noclegi w kabinie 4 osobowej) zapłaciłam 211 zł. Moim zdaniem super stosunek jakości do ceny! Jeśli ktoś jest zainteresowany zakupem posiłku na podróż – warto go wcześniej zarezerwować i opłacić on - line. Na drogę powrotną zarezerwowałam przez Internet rybne danie dnia (piątek: filet z dorsza + frytki + warzywa + sos). Kosztowało 20 zł (na statku jest drożej - trzeba zapłacić 29 zł).
Do terminalu dogodnie można dojechać samochodem. W ofercie „Szwecja w jeden dzień” za przeprawę z samochodem trzeba dopłacić 400 zł. Prosta kalkulacja: samochód zostawiamy i będziemy poruszać się na miejscu komunikacją miejską (Szwecję podobno dobrze zwiedza się przemieszczając rowerem. Takowych nie posiadamy, ale akurat rowery na prom można zabrać gratis). Przy terminalu w Gdyni są 3 bezpłatne parkingi z ograniczoną, ale wydaje mi się wystarczającą ilością miejsc (jak wypływaliśmy w czwartek przed wakacjami, spokojnie można było znaleźć wolne miejsce). Jest też parking płatny, 1,5 dnia za 50 zł. My zdecydowaliśmy się dojechać do terminalu komunikacją miejską (linia 150) i kupić bilety u kierowcy (kupuje się je w karnetach po 5 biletów ulgowych za 7,50 zł, osoba dorosła kasuje dwa, bo koszt przejazdu to 3 zł).
Na pokład bezpłatnie można zabrać wózek dziecięcy. Wygoda dla dziecka przy całodniowym spacerze, łatwość prowadzenia w każdych warunkach i spory kosz mieszczący dodatkowe bagaże powoduje, że zdecydowaliśmy się na zabranie dużego wózka – Jedo Fyn. Tu uwaga- wózek tego typu nie mieści się w drzwiach kabiny. Trzeba go rozłożyć na 2 części lub zostawić na korytarzu. Po pokładzie wszędzie dogodnie można się z nim poruszać dzięki windom, czasem niestety trzeba nadrobić drogim by do nich dojść. Niektóre z pośród licznych tarasów są dla wózka niedostępne, ale mimo tego wybór dostępnych miejsc jest duży.
Przed wypłynięciem miałam pewne obawy, które dotyczyły głównie zachowania się dzieci na tarasach widokowych i ich bezpieczeństwa. Okazuje się, że szczebelki w poręczy są wąskie, maluch się nie prześlizgnie i nie da rady się wspinać na barierki. Podróż szybko mija i ma szansę być atrakcją. Dla czterolatki duży statek był ciekawy i interesujący, a roczniak co mógł, to obserwował. Uwagę należy zwrócić na schody. Są bardo strome i oczywiście bardzo przyciągają uwagę malucha.
Podobno Gdynię i Karlskronę dzieli odległość 262 km. W zależności od dnia tygodnia (i pewnie pory roku) promy wypływają ok. godz. 21. Na godzinę przed rozpoczęciem rejsu trzeba dokonać odprawy pasażerskiej w kasach (lub automacie, to bardzo proste i szybkie: wbija się numer rezerwacji i automat drukuje karty pokładowe) i czekać na otwarcie bramek na prom. Istnieją udogodnienia dla osób podróżujących z dzieckiem. Rodziny z małymi dziećmi wchodzą jako pierwsze, a jeśli macie wózek, wchodzicie na prom bramką z lewej strony. W hali dla podróżnych jest kącik zabaw dla najmłodszych. Trochę już zużyty i niewielki, ale jest. Dziecię zajęte. Można też postarać się o malowankę, niestety trzeba mieć własne kredki, w innym przypadku malowanka zostanie Wam na pamiątkę.
Podróż odbywa się w godzinach nocnych. W naszym przypadku interpretowałam to jako zaletę i ułatwienie, ponieważ większość podróży śpimy i my, i dzieci, więc trasa szybciej mija i naprawdę może być atrakcją. Prom wypływający wieczorem z Trójmiasta wczesnym rankiem (po ok. 10, 5 godziny) dociera do Szwecji.
Po wejściu na prom warto zostawić bagaż w kabinie i udać się na taras widokowy obserwować wypłynięcie i oprócz portu, kontenerów, stoczni, statków, zobaczyć można Muzeum Emigracji w Gdyni, See Towers, Dar Pomorza, Klif w Orłowie, Sopot, Gdańsk. Życzę Wam pięknego zachodu słońca na morzu. Później można zabrać dziecko na 9 poziom statku na chwilę zabawy w kąciku zabaw. Szału nie ma -kilka klocków, bajka, stolik, gra przestrzenna jednak na chwilę dziecko zajmie. Atrakcją może być też zakup słodkości (w naszym przypadku rewelacyjnych słonych lukrecji) w sklepie wolnocłowym.
Wracamy do kabiny. Kąpiel i spanie na statku dla naszych dzieci to nowość.
Rano pobudkę umila przyjemna piosenka z głośników – „I’m sailing” Roda Stewarda. Niestety pobudka jest wczesna (na godzinę przed dopłynięciem). Na pół godziny przed przybiciem do brzegu trzeba kategorycznie zwolnić kabinę. Dlatego warto w którymś z lokali gastronomicznych kupić kawę, a dziecko zabrać do kącika zabaw. Karlskrono witaj.
Wysiadamy z promu, w terminalu przy schodach zostawiamy bagaże w skrytkach bagażowych (średnia torba mieści się w tej za 20 koron) i przy wyjściu z budynku wsiadamy w autobus linii nr 6 (z napisem czołowym Centrum, jedzie szybciej). Warto wiedzieć, że Szwedzi powoli odchodzą od gotówki na rzecz płatności kartą lub telefonem. Chcąc kupić bilet na autobus lepiej kupić go w recepcji na statku lub w terminalu. U kierowcy płatność jest tylko elektroniczna.
Co warto zobaczyć w Karlskronie?
Wysiedliśmy z autobusu przy parku, dochodziła godzina 9. Karlskrona znajduje się bodajże na 32 czy 33 różnej wielkości wysepkach. Ścisłe centrum jest jednak bardzo małe. Przejść ją wzdłuż i wszerz to żaden wyczyn. Wyciągnęliśmy z plecaka naszą mapkę z zaznaczonymi przez nas wcześniej punktami, które potencjalnie chcieliśmy odwiedzić i… w drogę!
Zwiedzanie Karlskrony postanowiliśmy zacząć od dzielnicy Björkholmen - krainy małych żółtych, niebieskich i bordowych domków i domeczków. Po drodze zaszliśmy się na małą bezludną wyspę Stakholmen, do której dochodzi się pomostem pośród kwitnących dzikich róż.
Björkholmen to najstarsza dzielnica Karlskrony. Kiedyś mieszkała tam biedota budująca statki i marynarze, dziś to najdroższa lokalizacja w mieście. Domki z desek dębowych nas zachwycają. Przed większością z nich są piękne dekoracje kwiatowe w różnej postaci. Oczywiście każde okno ma swój wystrój i obowiązkową lampkę (ew. lampion, świeczkę) stojącą na parapecie).
Następnie swe kroki skierowaliśmy na Nabrzeże Królewskie, gdzie elita witała przybywającą do miasta elitę. Po drodze zaszliśmy do parku i do kościoła Administracji. Szliśmy też obok terenów wojskowych. Warto pamiętać, że kiedyś Karlskrona była jednym wielkim miastem marynarki wojennej.
Około godz. 11 doszliśmy do Muzeum Morskiego, które w przewodnikach opisywane jest jako największa atrakcja Karlskrony. Jeszcze w domu planując wyjazd zdecydowaliśmy się, że koniecznie je zobaczymy. Cały Internet ocenia je pozytywnie i informuje, że zwiedzanie go jest czasochłonne. Niniejszym potwierdzam. Muzeum Morskie ma niezwykle bogatą i urozmaiconą ekspozycję, która robi wrażenie. Każdy znajdzie tam coś dla siebie. W muzeum na spokojnie chodzimy ok. 4 godzin, a piątą spędzamy na chwili odpoczynku.
Zwiedzanie jest dość drogie. Bilet kosztuje 130 koron. Dzieci i młodzież do 18 roku zwiedzają gratis (uwaga, moje niedoczytanie, podobno bilet w rezerwacji on - line kosztuje 90 koron. 20 zł od osoby mniej – warto zaoszczędzić). W szatni są skrytki bagażowe, takie jak szafki na basenie (10 koron, kaucja). Zostawiliśmy tam praktycznie wszystko, co mieliśmy ze sobą. W szatni zupełnie za darmo dostępne są udogodnienia- wózki dziecięce dla tych, co wózka nie mają, bo część turystów przyjeżdża na rowerach czy samochodami (trochę przechodzone modele, ale działają) i wózki inwalidzkie.
W Muzeum nie ma wyznaczonego kierunku zwiedzania. Jest tylko informacja, że jest darmowe wi-fi i można ściągnąć z Google play przewodnik na smartfona. Wszystko opisano w czterech językach: szwedzkim, angielskim, niemieckim i polskim.
Skoro nie ma oznaczonego kierunku zwiedzania, zdecydowaliśmy się iść do sali z prawej strony. Jak się okazuje, to najnowsza część Muzeum Morskiego, sala łodzi podwodnych.
Prezentowane są tam różne informacje o łodziach umiejscowione w światowym tle historycznym ukazanym na zdjęciach. Dużo tłumaczeń i objaśnień, wszystko dostępne na tabletach. Te same informacje, co są przedstawiane w kioskach informacyjnych dla dorosłych, w formie rysunkowo – skróconej prezentowane są dzieciom. Dowiemy się o hałasie roznoszonym się po morzu na odległość 30 km. Na łodzi musi być cicho! Były więc buty w nakładkami filcowymi… Była śruba, która prezentowała działanie śruby łodzi podwodnej. Można było ją wprawić w ruch.
I największa atrakcja. Można wejść i zwiedzić łódź podwodną! Zobaczyć, jak głęboko zanurzeni pod wodą żyli marynarze. Jest więc jadalnia i kuchnia, łóżka, łazienka, umywalka, wszystkie narzędzia pomiarowe, lokacyjne, nawigacyjne, łącznościowe.
Na parterze budynku Muzeum Morskiego zaprezentowana jest ekspozycja historii szwedzkiej żeglugi morskiej. Wielkie modele żaglowców w Sali Modeli (które były zabawkami dzieci konstruktorów okrętów), łącznie z przekrojem statku, prezentacja warsztatów stolarskich Stoczni Marynarki Wojennej w Karlskronie (największy zakład pracy w Szwecji w XVIII w.), tnących deski do okrętów (są efekty dźwiękowe i słychać piły!) -i miejsce „produkcji” lin do okrętów oraz przeróżne dawne warsztaty.
Jest też coś, co bardzo spodoba się każdemu małemu i dużemu mężczyźnie. Strzelanie z armaty do statków duńskich. Każdy facet przecież lubi takie „strzelanki”. Są miejsca, gdzie schodzi się niżej i przez szyby pancerne obserwuje się zatopiony wrak statku. Gratisem są kolorowe rybki pływające wokół, jeśli ma się szczęście (myśmy mieli).
Są też zaprezentowane różne rzeczy dotyczące obronności: ile było dział armatnich na pokładzie okrętu linowego (50- 120 szt. Ustawionych na dwóch lub trzech piętrach)i jak ciężka była praca przy ich obsłudze. Są towary przywożone handlowo i drastyczne sceny (których dzieciom nie pokazywaliśmy- amputacja „żywcem”).
Jest piękna przeszklona altana z wspaniałymi czołowymi zdobieniami okrętowymi i widokiem na zatoczki Karsklony.
Drugie piętro Muzeum też jest ciekawe. Z ciekawostek – pierwszy raz w życiu widziałam ekspozycję muzealną poświęconą tatuażom (z motywami morskimi i motywami wybieranymi przez marynarzy). Jest ładna sukienka z morskimi akcentami i filmik z tańcami okrętowymi.
Jest sala zabaw dla dzieci i symulator kokpitu kapitańskiego w statku (trzeba ją wczesniej zarezerwować). Jest drugi akcent polski Lech Wałęsa (pierwszy to Maria Skłodowska – Curie na zdjęciu w liniach historycznych XX wieku w hangarze łodzi podwodnych). Są piękne meble. Usiedliśmy więc odpocząć „w cieniu” wyjątkowej palmy zrobionej z rewolwerów.
Po wyjściu z Muzeum możemy jeszcze wejść na pokład trzech zacumowanych statków (my szliśmy tylko wzdłuż nich) i wejść do hali fregat.
Nasza wyprawa powoli się kończyła. Został tylko czas na długi spacer po ścisłym centrum, podziwianie pięknych kamieniczek i ich zachwycających zdobień. Lubię takie klimaty, więc powoli szliśmy i podziwialiśmy „starówkę”. Chcieliśmy jeszcze zjeść lody, ale były małe przeciwności i ostatecznie ich nie zjedliśmy ze względu na pogodę typowo przeziębieniową i cenę. Na Rynku lody (takie bez szału w ilości) kosztowały ok. 50 koron, czyli 25 zł. Za 3 gałki!
Poszliśmy więc na największy w całej Szwecji, a nawet Skandynawii Rynek Stortorget. Zaszłam do kościoła Trójcy Świętej, kościoła Ferdynanda, podziwialiśmy pomnik Karola i udaliśmy się do parku czekać już na autobus do terminalu. Przed wejściem na prom znalazła się chwila na łyk kawusi z automatu za 10 koron i kącik malucha. Córka buszowała w wyjątkowo ciasnej strefie dla dzieci (jakiś większy domek z Little Tickets i gra w klasy). 4- 5 maluchów i już robił się tłok.
Weszliśmy na prom. Bagaże znów zostawiliśmy w kabinie i poszliśmy na obiadokolację. Usiedliśmy oczywiście przy oknie i jedząc spoglądaliśmy na oddalającą się Szwecję. Wszyscy są zmęczyliśmy. Rano pobudka, w Gdyni wita nas ładna pogoda. Śniadanie o kulturalnej porze jemy już w domu.
Jesteśmy zadowoleni z wyprawy i powoli ustalamy plany na kolejne rejsy. Nawet znaleźli się chętni, by z nami płynąć. W planach mamy: Muzeum Motoryzacji (podobno mają tam stare Volvo), Muzeum Porcelany, krainę dziecka, rejs (darmowym) promem na wyspę Aspö i spacer po Targu Rybnym.
Dla osób mieszkających na północy kraju lub wypoczywających nad Bałtykiem, a także dla zapalonych turystów „Szwecja w jeden dzień” to dobra i ciekawa propozycja. Serdecznie zachęcam! Myślę, że przekonałam Was do wyjazdu. Asia.