Pierwsza podróż pociągiem, pierwsza długa rozłąka, tęsknota, miłość i w końcu wiara w lepsze jutro. Nie to nie kolejny serial o wyimaginowanych miłościach i aktorach grających w teatrze owe role. To nasza prawdziwa historia pełna wyrzeczeń i dogłębnych przemyśleń. To nasze jutro, nasze teraz, nasze dziś. To w końcu nasz piasek, nasze słońce i wspaniale wakacyjne, które odmieniły naszą przyszłość, pozostawiając przeszłość daleko, za sobą.
To wakacje, które dzięki spełnieniu największych marzeń bliskich sercu każdego człowieka były naszym małym sukcesem. Były dobrymi wspomnieniami, które trwają w nas do dziś dnia. Były motywatorem na każdy zły dzień, który czasem budził nas o świcie. Aż w końcu były naszym „tanim” i „ekologicznym interesem”, który spłatał naszej wyobraźni niezłe figle.
Ale od początku...
21.08.2015 r.. „pociąg pospieszny ze stacji Zabrza do stacji Wrocławia Główny odjedzie z toru I przy peronie I. Planowy odjazd pociągu godzina 12:53..”. Wzrok mojego syna Filipa patrzącego na mnie błagalnym i pełnym niedowierzania wzrokiem, coś w stylu „mamusia naprawdę będę jechał tym cuf-ciu (czyt. pociągiem) podobnym do tego, co stoi u mnie w pokoju na dywanie?!”. Moja pełna uśmiechu odpowiedź: „tak synku”.
W kwestii biletów miłe zaskoczenie, ja załapuję się na ulgę studencką, Filip na zniżkę 100%, gdyż ma niespełna 3- latka. Dwugodzinna podróż mija nam spokojnie, tylko „zaczarowane” pytania Filipa budzą u podróżujących z nami ludzi uśmiech i sympatię.
Na stacji Wrocław Główny przesiadamy się do pociągu jadącego w kierunku Bolesławca. To tam będzie na nas czekał Filipkowy tatuś. Tym razem mój syn przyjął rolę badacza. Zmęczony pytaniami i gadaniną zaczął obserwować, wodzić wzrokiem i podziwiać świat ukazujący się za szybami wagonu pociągowego.
Plecak Filipka przed wyjazdem wypełniłam puzlino i kartami „zgaduj zgadula”. Zapakowałam również jego ulubione ciasteczka, które wspólnymi siłami upiekliśmy przed wyjazdem, a także wzięłam mu miseczkę, żeby wygodniej się jadło, o wodzie też nie zapomnieliśmy ;)
Dojechaliśmy! Z daleka wypatrzyłam mojego męża. Czekał na nas taki uśmiechnięty i szarmancki. Przytulańcą i łezką szczęścia nie było końca.
W Bolesławcu zatrzymujemy się u pewniej starszej Pani na jeden nocleg. Nie wybieramy hotelu, ani tandetnych moteli, stawiamy na sprawdzony przez naszych znajomych „Nocleg u Tereski”. Jest czysta pościel, duże, ogromne wręcz łóżko, centrum Bolesławca, przyjemni ludzi i co najważniejsze tanio jak barszcz.
Zmęczeni, ale szczęśliwi bo we trójkę wybieramy się na spacer po centrum Bolesławca. Natrafiamy na odbywające się tam Święto Ceramiki. Jest miło i ciekawie, ale tłoczno i ciasno. Dlatego kupujemy słynną pajdę chleba ze smalcem i ogórkiem kiszonym i ruszamy w cichy i spokojny park położony opodal. Rozmawiamy, skaczemy, śmiejemy się, cieszymy się sobą.
Nazajutrz rano ruszamy w kierunku zachodniej granicy: Niemcy, Östringen. To tam obecnie mieszka Filipkowy tatuś, który wyjechał w maju za pracą, lepszym zarobkiem i mniej skomplikowanym życiem dla naszej trójki.
Wraz z ostatnim stukotem silnika i odstawieniem samochodu do garażu, rezygnujemy na najbliższe parę dni ze wszystkich możliwych środków transportu. Wybieramy tylko piesze wędrówki. Zero Internetu, TV i innych środków ogłupiania. Tylko nasze rozmowy, Filipa pytania, a także teleturnieje w stylu „tatusiu jaka to melodia” ;)
Pierwszego dnia pobytu u zachodnich sąsiadów stawiamy na wiejskie klimaty, których w Östringen nie brakuje. Są konie, krowy jest swojsko i wesoło, a dzień spędzony w sadzie pełnym soczystych, słodziutkich i rumianych jabłuszek zaowocował wieczornymi racuszkami.
Widok Filipa biegającego między drzewkami w spodniach z szelkami i dość nietypowej, a jakże mu pasującej czapce zwanej kaszkietem przypominał mi scenę z niejednego filmu przygodowego, gdzie mottem przewodnim jest szczęśliwa i kochająca się rodzina, a tata i mama to wzór dla dziecka do naśladowania. Kiedy spoglądam na te chwile przez pryzmat tego, co ukazują mi nasze fotograficzne wspomnienia, stwierdzam iż idealnie wpasowujemy się w kanony tejże filmowej rodziny. Cudownie jest grać rolę pierwszoplanową w swoim „życiowym” filmie ;)
Są wakacje, jest woda, pasiek, wiaderko i opalenizna. Tym razem wyruszamy nad jeziorko położone opodal Östringen. U naszych zachodnich sąsiadów kwestia opłata za wstęp na jezioro czy basen zawsze wiąże się z kosztami. Niestety, ale w przeliczeniu na nasze złotówki nie są to tanie bilety. My za naszą trójeczkę zapłaciliśmy 10 euro, ale jakoś zagryźliśmy zęby bo kiedy weszliśmy na tenże obiekt nie dostrzegłam ani jednego pałętającego się pod nogami papierka, a woda swoim blaskiem i kolorem przypominała Morze Śródziemne :D. Niemcy mają to do siebie, że u nich zawsze na pierwszym miejscu jest, był i będzie: porządek, ład, harmonia. Nie wspomnę już o toaletach, które posiadały wszystkie możliwe środki czystości i pachniały świeżością na odległość kilometra ;), zdecydowanie takich widoków nad polskimi jeziorami nam brakuje! Za to tłum ludzi bije po oczach. Dzieci, dorośli, pary, zakochani i nawet single w ilościach „rozmnożonych” i pomnożonych przez sto ;)
W celach rekreacyjno-rozrywkowych wybieramy się na wycieczkę do pobliskiego parku – to nasz kolejny punkt podróży. Park jak park, ten był przeogromny! Była rzeczka, zielona trawka, kaczki, które witały nas tłumami i radość, która biła z naszych skąpanych Słońcem buzi. Wycieczka zakończyła się karmieniem kaczuszkowych głodomorków chlebkiem.
Dni mijały błyskawicznie. Filipkowa mamusia dostała tylko tydzień urlopu pracowniczego tzw. wczasy pod gruszą, dlatego niedługo znów czekała nas rozłąka, łzy i tęsknota, ale jeszcze póki co na nasz ostatni dzień. Dziś odpalamy Golfa (po 5 dniach postoju, ruszył! EUREKO!) i jedziemy na jedno z największych lotnisk w Europie – do Frankfurtu, no ba w końcu samoloty to pasja Filipa, aż wstyd by było nie zobaczyć, nie zrobić zdjęcia, nie nacieszyć oczu. Komentarz Filipa, do którego się odniosę mówi samo za siebie: „mamusia, co jak co , ale samoloty, noo weź!” ;). Nie ma biletów płatniczych, jest piękny taras widokowo i samoloty latające bardzo nisko nad naszymi głowami i w dodatku co parę minut. Filip ujrzawszy tenże widok znieruchomiał, ze swoich ust był tylko w stanie wydobyć gromkie: „ŁAŁ”. Oj było ciekawie. Polecamy!
Łzy z ukrycia płyną nam czasami i szkoda, że te najpiękniejsze chwile w życiu są tylko chwilami .. Wszystko co dobre kiedyś się kończy. Czas się pożegnać, czas spakować bagaże i ruszyć do Polski. Tym razem naszą drogę powrotną będziemy przemierzać autokarem linii Eurobus. Filip ma połowniczą zniżkę, ja płacę całość. Autokar odjeżdża z miejscowości położonej od Ostringen o 30 km. Na miejsce zawozi nas Filipkowy tata swoim niezniszczalnym Golfem ;) Do końca tłumię w sobie łzy tęsknoty i żalu. Nie chcę, żeby Filipowi się udzieliło, dlatego płacze tylko moje wewnętrzne „ja” bijące się z myślami: „chcę tu zostać, teraz i już!”. Jednak rzeczywistość jest inna, musimy wracać, ale wkrótce będziemy razem .. na zawsze ;).
Koszt biletów dla mnie i dla syna zamyka się w kwocie 300 zł. Z doświadczenia wiemy, że na zdrowiu i ludzkim życiu się nie oszczędza, dlatego wybieramy pełny pakiet ubezpieczeniowy, który ujęty jest w tej kwocie. Po 10 godzinach bezpiecznej jazdy dojeżdżamy na miejsce docelowe. Zabrze wita nas Słońcem i błękitnym niebem. Do domu mamy parę kroków. Ładujemy akumulatory na następne dni bo „bez pracy nie ma kołaczy” w poniedziałek czas do niej wrócić, a Filip? Filip rozpoczyna swoją przygodę z przedszkolem w rytm jednej z piosenek: „...jestem sobie przedszkolaczek, nie marudzę i nie płaczę...”. Szkoda, że do dziś dnia mój syn w tym swoim małym świecie wciela się w zupełnie inną rolą. Być może i on w końcu pokocha przedszkole. Trzymam kciuki za mojego Mistrza! ;)
Nasz budżet mimo tak wielu kilometrów, które musieliśmy pokonać nie został na maksa wyczerpany. Staraliśmy się ograniczać wszystko, co jest możliwe do ograniczenia, tym samym jazdę samochodem zamieniliśmy na piesze wędrówki, a obiady w restauracji na domowe specjały. Korzystając z atrakcji słodkościowych dla syna robiliśmy to z głową i rozsądkiem. Musimy przyznać, że takich „innych” wakacji nie spędziliśmy jeszcze nigdy będąc w trójkę. Nasza wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach, a miłość tatusia do mamusi z każdym dniem na nowo budziła się do życia.
Na pozór wszystko wydaje się być tęczowe i przesłodzone, ale nasza historia jest prawdziwa. Żyjemy teraz wspomnieniami, ale wierzymy, że już niedługo będziemy razem nie tylko w wakacyjnych chwilach, ale ZAWSZE.
Być może tym wyjazdem uratowaliśmy nasz związek, być może naprawiliśmy coś, co było na skraju upadku. Być może uwolniliśmy się od toksycznych ludzi, którzy utrudniali nam oddychać i cieszyć się życiem. Nie tkwimy już w więzieniach myśli obcych nam ludzi. Budujemy swój azyl, dom i zgodę. Nie gdybamy i idziemy przed siebie z podniesioną głową, mimo że czasem życie stawia nam kłody pod nogi. My wiemy, że jedno jest pewne: nie ma w tym świecie NIC ważniejszego oprócz prawdziwej miłości, rodziny i pięknych wspomnień. Ahoj przygodo do następnych wakacji!