Kierunek Włochy, a dokładnie Toskania. Moje podróżnicze marzenie spełniło się w minione wakacje. Co jednak zrobić, aby moje marzenie było również marzeniem reszty rodziny? Podróżowanie z dwójką nastolatków i dwójką dzieciaków we wczesnej edukacji szkolnej bywa niełatwe. Rozpiętość zainteresowań i potrzeb jest duża. Udało nam się jednak tak zorganizować czas, że każdy z nas wrócił z wyjazdu zadowolony.
Ponieważ mieszkamy w Angli,i to w drodze do Włoch postanowiliśmy zatrzymać się na kilka dni we Francji. Znalazłam kameralny kemping koło miejscowości Pont-de-Vaux, na którym wynajęliśmy sobie od pewnej firmy namiot. Nie znajdziecie tam szalonych atrakcji, ale dwa baseny, dla małych dzieci i dorosłych wydają się wystarczające. Poza tym tuż obok kempingu przepływa rzeka, od której odchodzi kanał. Na kanale znajduje się śluza wyrównująca różnicę poziomów wody. My chodziliśmy z dzieciakami popatrzeć, jak stateczki pokonują tę trasę.
Dodatkową atrakcją może być spacer do bliskiego miasteczka Pont-de-Vaux, w którym jest mały port.
Kemping położony jest w idealnym miejscu, na drodze ze wschodu Europy na zachód i raczej jest traktowany jako miejsce na chwilowy odpoczynek przed dalszą podróżą. Gdybyście wybierali się z Polski do Hiszpanii i potrzebowali odpocząć, to z czystym sumieniem mogę ten kemping polecić.
Niestety podczas pobytu we Francji, dowiadujemy się, że we Włoszech miało miejsce trzęsienie ziemi. Na szczęście dla nas w Abruzji, ale jak tu cieszyć się wakacjami, kiedy tuż obok zginęło prawie 300 osób.
W drodze do Toskanii pojechaliśmy nad jezioro Maggiore do miejscowości Arona. Umówiliśmy się tam z moim tatą, który z Polski przyjechał swoim kamperem.
Po krótkim spacerku i odpoczynku ruszamy razem w kierunku kempingu Norcenni Girasole Club. Dokonaliśmy rewelacyjnego wyboru. Bywaliśmy już wielokrotnie na różnych kempingach, ale ten pobił wszystkie, począwszy od pracowników, przez czystość, organizację czasu dla wczasowiczów, na pięknych widokach kończąc.
Dużym plusem jest umiejscowienie kempingu, z którego mieliśmy blisko do interesujących nas toskańskich atrakcji. I to było wlaśnie to miejsce, które wynagrodziło mojej rodzince to, że „zmuszałam” ich do zwiedzania. Oczywiście przesadzam z tym zmuszaniem. Może nieco się ociągali, bo baseny, bo lody… Jednak kiedy zobaczyli te zapierające dech widoki, od razu zmieniali nastawienie.
Pierwszy trip, który zorganizowałam, był do Panzano in Chianti. To niewielka miejscowość, w której chcieliśmy odwiedzić winiarnię. Niestety dotarliśmy po godzinie 17 i jedynie mogliśmy nacieszyć się widokami, które rozpościerały się tuż obok.
W drodze powrotnej zajrzeliśmy jeszcze do Greve in Chianti, ale było już dosyć późno, więc zrobiliśmy krótki spacerek po rynku i wróciliśmy na nasz kemping.
Następnym miejscem, które chciałam zobaczyć było Bagno Vignoni. Wybraliśmy się tam oczywiście popołudniu, kiedy wszyscy moi towarzysze podróży nacieszyli się basenami i kempingowymi atrakcjami. Zazwyczaj właśnie tak spędzaliśmy ten urlop, najpierw baseny, później wyjazd w teren (wyjątkiem była Florencja, ale o niej napiszę w dalszej części). Zanim jednak dotrzemy do tej urokliwej wioski, zatrzymamy się na chwilkę przy Cappella della Madonna di Vitaleta. Znacie na pewno ten widoczek z toskańskich pocztówek.
Nie miałam sumienia ciągnąć mojej rodzinki pod same drzwi kapliczki. Dochodziła godzina 15, a termometr w samochodzie pokazywał 32 stopnie Celsjusza. Za przejście takiego odcinka przez pustkowie moglibyśmy słono zapłacić… wyczerpaniem. A ponieważ mieliśmy inny cel na to popołudnie, zatem ruszamy dalej.
Dlaczego chciałam dotrzeć do Bagno Vignoni? Otóż dlatego, że nigdy wcześniej nie widziałam miejscowości, której rynek stanowiłby zbiornik z wodą.
Woda osiąga temperaturę 52 stopni i jeżeli cierpicie na reumatyzm, to leczenie w takich okolicznościach przyrody jest z cała pewnością skuteczne. My spróbowaliśmy zamoczyć nogi w odchodzących od głównego zbiornika źródełkach, ale nie było to zbyt przyjemne. W takie upalne dni marzyliśmy tylko i wyłącznie o schłodzeniu naszych ciał, a nie na ich rozgrzaniu.
Obowiązkowym miejscem, które trzeba w Toskanii odwiedzić to Florencja. Do stolicy regionu pojechaliśmy wcześnie rano i już przed godziną 9. byliśmy na parkingu przy Piazzale Michaelangelo. Rozciąga się stąd piękny widok na Florencję.
Niestety, jak to z nami często bywa, dzień wcześniej nasze dzieciaki wyskrobały wszystkie drobne z naszych portfeli i zostało nam jedynie tyle euro w monetach, że starczyło na 3 godziny parkowania. Mieliśmy oczywiście ambitny plan wrócić i dopłacić, ale Florencja nas aż tak bardzo nie zachwyciła. Powodów było kilka, jak nie kilkanaście: doskwierający nam upał, ogromna ilość turystów (tak wiem, my też ten tłum współtworzyliśmy), sprzedawca pamiątek, który chciał wykorzystać zamieszanie, które zrobiły dzieci i chciał nas oszukać. Wydał mi za mało reszty, dużo za mało, abym mogła przymknąć oko. Ilość karabinierów, których spotykaliśmy na każdym kroku, niestety dawała nam do zrozumienia, że świat nie jest bezpieczny. My zawsze staramy się unikać tłumów, ale we Florencji nie jest to możliwe.
Florencja jest z całą pewnością piękna, ale męcząca.
Podobne tłumy zastaliśmy w Pizie, do której jednak wybraliśmy się popołudniu. Upał był tego dnia mniejszy, nawet przez chwilę pokropił deszczyk. Głównym naszym celem w Pizie była oczywiście Krzywa Wieża, którą zobaczyć chciała nasza młodsza córka.
Byliśmy nieco zszokowani, bo wieża jest faktycznie mocno przechylona. Oczywiście radość naszej córki była ogromna, musieliśmy obejść obiekt z każdej strony. Tradycyjnie również wieża została podtrzymana przez naszą rodzinkę.
Ostatnią wycieczką, na którą wybraliśmy się podczas naszych toskańskich wakacji, była podróż do uroczej Sieny. Miasto odwiedziliśmy późnym popołudniem, było już chłodno, mniej turystów. Miasteczko wywarło na nas bardzo pozytywne wrażenie. Zobaczyliśmy z zewnątrz katedrę Santa Maria Assunta i udaliśmy się w kierunku Piazza del Campo.
Sieneńczycy twierdzą, że nie ma na świecie równie pięknego placu. No cóż, muszę się z nimi zgodzić, chociaż aż tak wielu placów miejskich w swoim życiu nie odwiedziłam. Natomiast z całą pewnością plac jest wyjątkowy, bo spełnia rolę parku miejskiego. Dlaczego? Bo zamiast na trawce, turyści przesiadują tu na placu wyłożonym kostką brukową. Kształt Piazza del Campo przypomina muszlę. Dwa razy w roku, w okresie letnim odbywają się tu wyścigi konne, w których biorą udział reprezentacje dzielnic Sieny.
Ostatni dzień naszych wakacji spędziliśmy na kempingu, relaksując się przed czekającą nas długą powrotną podróżą. To były fantastyczne wakacje. Każdy z nas wrócił z nich usatysfakcjonowany, my odwiedziliśmy większość miejsc, które chcieliśmy, dzieciaki skorzystały z kempingowych atrakcji.