Za swój wakacyjny punkt zaczepienia obraliśmy wspólnie z Mężem w tym roku Zakopane. Miasteczko wszystkim dobrze znane, urokliwe, wciąż zaskakujące lokalną prostotą i naturalnością. Właściwie wyjazd ten wyklarował się nam już po sezonie wakacyjnym- bo w pierwszy weekend października.
Pogoda jednak dopisała w 100% - weekend ten okazał się jednym z ostatnich tak ciepłych (ok. 20 stopni Celsjusza) w tym roku. Także wzięliśmy z Mężem szybki urlop w pracy (2 dni żeby nie tracić zbytnio urlopu), spakowaliśmy się szybko w dwie walizki (zgodnie z opracowaną już wcześniej listą rzeczy) i już w czwartek koło południa byliśmy na miejscu. Nawigacja nie zawiodła, jednak mapa (a już koniecznie taka ze szlakami turystycznymi) także okazała się niezbędna.
Zakwaterowaliśmy się w "Willi Michałówka" tuż koło dworca PKS i PKP- przewidując wcześniej wyjazdy (w moim stanie) lokalnymi busami. Willa okazała się miejscem w 100% godnym polecenia, czysto, ciepło i przepiękne widoki na całe Zakopane. Właściciele bardzo przychylni, znakomite wyposażenie i niedrogo. Na każdym piętrze wszystkie potrzebne akcesoria (odkurzacz, żelazko z deską itp.), kazdy pokój z łazienką, a na dole pokój gier i miejsce gdzie można sobie urządzić klimatyczny wieczór przy kominku. No i ukochane Osóbki "obok"- czego chcieć więcej? :)
A właśnie! Najważniejszym faktem jest to, że pojechaliśmy w góry już w trójkę- bo z naszym Jasiem. Jaś już od siedmiu miesięcy rośnie w Mamy brzuszku :) Pięciogodzinną podróż Jaś zniósł świetnie, prosząc jedynie o dwa przystanki na toaletę po drodze :) Spakowałam jednak dość pokaźną kosmetyczkę- zabierając wszystkie przydatne kosmetyki (żele antybakteryjne itp.)- bo to jednak zawsze publiczne toalety- wiadomo czym to grozi.
Pierwszym wyczynem okazało się wniesienie waliz na górę pensjonatu, czym wiernie zajął się Mąż. Ja pomagałam rozpakować, ale musiałam zrobić przerwę- mimo małego brzuszka Synuś już zaczął się w nim dość solidnie rozpychać.
Po odpoczynku zdecydowaliśmy się na wyjście na miasto i wjazd kolejką (ze względu na dość strome podejście) na Gubałówkę. Widoki przepiękne, nie mogliśmy się napatrzeć i nacieszyć chwilą!
Mimo różnicy ciśnień, czuliśmy się z Jasiem znakomicie. Jednak przy dłuższym pobycie na szczycie- pod wieczór zaczęło się robić dość chłodno. Na szczęście zapobiegawczy Mąż uraczył mnie ciepłym swetrem, który przed wyjściem spakował na wypadek gdyby nam się zeszło. Pakujcie zawsze rozsądnie swoje plecaki, przeziębić się nie jest łatwo! Szybko zmienia się temperatura w górach, także zanim wróciliśmy do kwatery (ok. 20.00) spadła ona dość mocno. Dla mnie gorąca herbatka, dla Mężusia Grzaniec (ewentualnie dwa:)) i po kłopocie! Uwielbiamy aktywnie spędzać czas, także na następny dzień po solidnym odpoczynku zaplanowaliśmy Morskie Oko. Z rana dość chłodno, czapka i rękawiczki poszły w ruch.
Około 10 dojechaliśmy lokalnym środkiem transportu pod szlak Morskiego Oka. Pogoda zapowiadała się znów wspaniale, zapakowaliśmy prowiant na drogę, przyodzialiśmy wygodne buty i strój na cebulkę. No i oczywiście czekoladę, żeby nie ustać po drodze :) To przecież znane bogactwo magnezu! Z racji tego, że czułam się świetnie a i w budżecie się nie przelewa- na kolejny lokalny środek transportu spojrzeliśmy tylko z sympatią, mocno wierząc we własne siły! Z resztą ostatnie miejsce zajęła Pani Młoda w sukni, a że była dość pokaźna (suknia oczywiście) nie chcieliśmy jej pognieść :)
W grupie raźniej, czuliśmy się bardzo zmotywowani podążając tak obleganym szlakiem.
Pamiętajcie o wygodnych butach! Mimo tego, że wydaje się to oczywiste, na szlaku zdarzały się osoby (najczęściej Panie) podążające w modnych balerinach lub tez... butach na wysokich koturnach! Pani w koturnach, po przejściu mniej więcej połowy dystansu błagała wręcz woźnicę żeby zabrał ją ze sobą w dalszą drogę dorożką. Górale jednak są bezkompromisowi :) Dystans kształtował się w granicach 10km w jedną stronę, pamiętaliśmy więc o możliwie częstych odpoczynkach- wszystko z myślą o Jasiu. Tu już prawie na półmetku, przy słynnych Wodogrzmotach Mickiewicza.
Na Morskie Oko wchodzi mnóstwo dzieci! Starałam się zarażać motywacją zwłaszcza małych "sportowców", którzy często kładli się już na ulicy odmawiając rodzicom dalszej wyprawy. Bycie rodzicem to jednak nie lada wyzwanie. Pamiętajcie jednak o odpowiednim podejściu psychologicznym dziecka, cała siła przecież drzemie w głowie ;) Mówi się, że im wyżej w górach tym zimniej. Pogoda górska jednak lubi zaskakiwać bo im wyliśmy bliżej celu tym... robiło się cieplej :) Także na bieżąco ściągaliśmy nasze przyodziane cebulki, żeby tylko się nie spocić i nie przeziębić. Dbajmy o to w ciąży!
Wreszcie udało się! Pełni satysfakcji dotarliśmy w zaplanowane miejsce. Mały nam nawet zapozował do zdjęcia ;)
Kurtki przydały się aby nie złapać "wilka" :) Zjedliśmy obiad w magicznym miejscu. Słońce, krystaliczna woda, śniegi gdzieś w oddali... Bezcenne chwile! Postawiliśmy na solidny odpoczynek, choć wiadomo, że schodzi się już łatwiej. Po półgodzinnej przerwie, naładowaliśmy akumulator kolejną porcją czekolady i w drogę. Zeszliśmy dość szybko, ale i ostrożnie, pamiętając o Brzuszku.
Do kwatery wróciliśmy wieczorem. Wraz z kolacją nie zapomniałam o małym wspomagaczu dla Maluszka- jaki stanowią (tak ważne w ciąży) witaminy! Gdy cała ekipa wyjazdowa narzekała następnego dnia na zakwasy, My z Małym okazaliśmy się najwytrwalszymi zawodnikami. Resztę weekendu spędziliśmy na krótkich spacerach po mieście.
Po powrocie jednak zgłosiliśmy się do lekarza na kontrolna wizytę, aby dopilnować zdrowia Maluszka, co okazało się trafionym pomysłem. Okazało się, że musimy więcej odpoczywać i biorąc sobie to zalecenie lekarskie do serca, realizujemy je do dziś! Zrezygnowałam już z pracy na poczet urlopu, dużo śpimy i przygotowujemy się na przyjście Jasia. Odkładając chwilowo sport- dużo czytamy, słuchamy muzyczki angażując w to swoją gitarkę i powoli kompletujemy całą Jasiową wyprawkę.Kochani młodzi rodzice! Pamiętajcie więc o tym, że mimo im możecie czuć się świetnie Maluszek może potrzebować więcej odpoczynku niż by nam się wydawało!
Pamiętajcie, że to jedyny taki wspaniały czas, w którym tak jak mówią "trzeba się wyspać na zapas" :) Jeśli wysiłek, to i solidny odpoczynek, najważniejsza jest przecież nasza mała istotka! I tak jak cały wyjazd w góry był dla mnie czasem magicznym, to ta końcówka ciąży i prasowanie malutkich ciuszków jest wręcz czymś niesamowitym! Marzenia się spełniają!